Rozwój energetyki odnawialnej to nie fanaberia bogatych krajów, a konieczność i oczywisty kierunek transformacji sektora energetycznego. W pięciu punktach tłumaczymy dlaczego polscy odbiorcy energii zyskają na budowie „zielonych” elektrowni więcej, niż wydadzą na ich wsparcie.
1. Ograniczenie importu paliw
Według danych GUS w 2014 roku na zakup paliw i energii za granicą wydaliśmy łącznie 54 mld zł, z czego 34 mld zł trafiło do Rosji. Jednak to efekt znacznego spadku cen ropy, gazu i węgla w ostatnich latach. Jeszcze w 2013 roku import paliw kosztował nas bowiem 76 mld zł, z czego 59 mld zł trafiło do Rosji. Dla porównania w 2015 roku Polska wypracowała pierwszy od dawna dodatni wynik w handlu zagranicznym w wysokości 10 mld zł, a ubiegłoroczna dziura budżetowa wyniosła 46 mld zł.
Tymczasem rząd nadal skupia się przede wszystkim na kosztownych inwestycjach w nową infrastrukturę importu paliw, zamiast na wzroście krajowej produkcji. Koszt budowy gazociągu Baltic Pipe wyniesie ok. 2 mld zł, koszt nowego terminala LNG może sięgnąć 3 mld zł. Budowa kolejnych dużych elektrowni i elektrociepłowni gazowych, takich jak w Stalowej Woli, to koszt ok. 3,7 mln zł za MW. Budowa 2000 MW takich bloków, przewidywana w projekcie polityki energetycznej w ciągu najbliższych dziesięciu lat, to koszt 7,5 mld zł.
Za blisko 12 mld zł wydanych na utrzymanie dotychczasowego modelu gospodarki uzależnionej od importu paliw można by sfinansować 50% kosztów budowy 2000 MW biogazowni rolniczych. Nie tylko pracujących na lokalnych substratach i tworzących miejsca pracy w Polsce, ale także nie wymagających już dopłat do każdej produkowanej kilowatogodziny i niezależnych od sytuacji politycznej i niewrażliwych na zmiany cen gazu na światowych rynkach. Ropę sukcesywnie eliminować mógłby z kolei transport zbiorowy, samochody elektryczne oraz biopaliwa drugiej i trzeciej generacji.
2. Możliwości sfinansowania inwestycji
Politycy rzadko przy tym jednak mówią o możliwościach inwestycyjnych kontrolowanych przez siebie koncernów. Łączne przychody na poziomie EBITDA (zysku przed odsetkami, podatkami i amortyzacją) PGE, Enei, Taurona i Energi wyniosły w 2015 roku 16 mld zł. To oznacza, że ich aktualna zdolność kredytowa to ok. 40 mld zł, z czego wykorzystały już blisko połowę. Nawet jeżeli ich wierzyciele zgodzą się na zadłużenie na poziomie 3x EBITDA, to i tak ich możliwości dalszego zadłużania się wyniosą ok. 30 mld zł. Przedstawiciele resortu energii nie tłumaczą jak koncerny mają sfinansować pozostałą część zaplanowanych przez polityków inwestycji.
Tymczasem z informacji portalu WysokieNapiecie.pl wynika, że jedna z polskich spółek energetycznych spotkała się już z odmową objęcia relatywnie małej emisji euroobligacji o wartości 100 mln euro. Europejskie instytucje finansowe odmówiły tłumacząc, że spółka ma zbyt duży udział węgla w miksie paliwowym. Zainteresowane były banki chińskie. Do podpisania umowy jednak nie doszło.
Ogromną lukę mogliby wypełnić prywatni inwestorzy, zainteresowani przede wszystkim budową mniejszych instalacji wykorzystujących źródła odnawialne. Na budowę OZE łatwiej byłoby pozyskać finansowanie (także w formie dotacji ze środków unijnych) państwowym koncernom. Rząd PiS, podobnie jak koalicja PO-PSL, nie zamierza jednak wspierać więcej inwestycji w „zielone” elektrownie, niż wymaga tego realizacja unijnych zobowiązań.
3. Konkurencyjność przemysłu
Tymczasem już teraz polski przemysł energochłonny płaci znacznie wyższą cenę hurtową za energię, niż jego konkurenci z Niemiec, Skandynawii, Czech, czy Słowacji. Polska, obok Litwy i Łotwy ma najwyższą giełdową cenę energii w naszym regionie Europy. Byłaby jeszcze wyższa gdyby nie rozwój… energetyki odnawialnej. Blisko 5,5 GW elektrowni wiatrowych wpływa na znaczne spadki cen energii na giełdzie. Sytuację odbiorców poprawił też wzrost konkurencji między wytwórcami. Największy przemysł od kilu lat płaci coraz mniej nie tylko za samą energię, ale także wsparcie „zielonych” elektrowni. Uwzględniając obie składowe kosztów energii, płaci dziś nawet o 24% mniej, niż jeszcze w 2010 roku. W ten sam sposób przemysł wspierają m.in. Niemcy (zobacz: Dlaczego Niemcy płacą 2x więcej za prąd?)
Wbrew często powtarzanemu mitowi wsparcie energetyki odnawialnej trudno uznać za znaczne obciążenie portfeli pozostałych obywateli. Rachunki za energię w gospodarstwach domowych także malały w ostatnich latach, przy jednoczesnym szybkim rozwoju OZE.
Jeszcze dwa lata temu koszt „zielonej” energii wynosił 4 gr/kWh w rachunku, w ubiegłym roku było to już ok. 3,5 gr/kWh, a obecnie to 2,7 gr/kWh. W przyszłym roku ten koszt powinien spaść do 2 gr/kWh. Naliczana od 1 lipca opłata OZE, która ma być przeznaczona na nowe inwestycje w OZE zwiększyła to obciążenie zaledwie o 0,251 gr/kWh. Łączne miesięczne koszty dla przeciętnego gospodarstwa domowego wynoszą więc ok. 3,75 zł, przy średnim rachunku na poziomie ok. 110 zł. Dla porównania rząd podwyższył niedawno tzw. opłatę przejściową dla gospodarstw domowych z 3,87 do 8 zł brutto miesięcznie. Opłata, obok zawartych już w opłacie dystrybucyjnej kosztów mocy interwencyjnych i operacyjnych, najprawdopodobniej wspierać będzie duże elektrownie węglowe. Najprawdopodobniej, bo nie wiadomo jeszcze na co politycy będą chcieli przeznaczyć dodatkowe pieniądze.
4. Niższe rachunki dla odbiorców
Dotacji wymagają nie tylko źródła odnawialnej. Przy aktualnych cenach na rynku energii nie opłaca się budować ani elektrowni węglowych, ani OZE, ani gazowych, ani nuklearnych. Problemu ich rentowności nie rozwiąże rynek i to nie dlatego, że „sygnały cenowe są zaburzane przez subsydiowane OZE”, jak często powtarzają eksperci. Po prostu „odpowiednich sygnałów cenowych” nie wytrzymaliby ani odbiorcy, ani zapewne rząd.
Dla porównania spodziewana cena w aukcji OZE dla nowych elektrowni wiatrowych to ok. 250-280 zł/MWh, a dla nowych farm fotowoltaicznych i biogazowni przynajmniej 450 zł/MWh.
To pokazuje, że wsparcie adresowane do konkretnych wytwórców może oznaczać niższe koszty dla odbiorców, niż działanie wolnego rynku. Przy czym koszty inwestycji w nowe OZE spadają z roku na rok, podczas gdy dla elektrowni węglowych stoją w miejscu, a dla nowych bloków zgazowujących węgiel będą absurdalnie wysokie. Już dzisiaj miks złożony z różnych technologii OZE uzupełniających się wzajemnie jest konkurencyjny w stosunku do miksu tworzonego z nowych elektrowni węglowych. Jeżeli uwzględnimy do tego możliwości wsparcia OZE z funduszy europejskich to „zielone” elektrownie już dzisiaj będą potrzebować mniejszego wsparcia, niż nowe bloki węglowe.
5. Mniej kosztownych przerw
W najbliższych dniach zapraszamy do czytania kontynuacji cyklu – 5 najważniejszych powodów technologicznych oraz 5 najważniejszych powodów politycznych do rozwoju OZE w Polsce.