Spis treści
Energetyka odnawialna po polsku – szukaj wsparcia u każdego
Liczba prosumentów, czyli odbiorców którzy instalują własne źródła prądu z myślą o sprzedaże części energii do sieci stale rośnie. Zdaniem Filipa Thona, prezesa Innogy, w 2030 roku możemy z samej fotowoltaiki na dachach domów czerpać 12-15 TWh czyli nawet 8,6 proc. obecnego zużycia. Wymaga to jednak dobrej współpracy z operatorami sieci dystrybucyjnych.
W 2016 roku wprowadzono możliwość rozliczania się ze spółką, do której jest się podłączonym na zasadzie tzw. opustów. Prosument ma prawo oddawać do sieci całą wyprodukowaną energię, a następnie 80 proc. z niej pobrać z powrotem bez naliczania żadnych kosztów. Z tej propozycji korzystają m.in. beneficjenci gminnych programów wsparcia dla OZE. Miłośnik fotowoltaiki, żeby szybko wyjść na swoje musi szukać pieniędzy nie tylko z prądu, ale też z dofinansowań.
Czytaj także: Słoneczna gorączka. Regiony rozdają sowite dotacje
Prąd płynie, ale kto z niego korzysta?
Najbardziej opłacalnie dla wszystkich byłoby, aby prosument sam zużył wszystko co wyprodukuje. Odpada wtedy problem rozliczeń, a sieć nie musi przesyłać prądu tam i z powrotem. Zazwyczaj jednak profil produkcji nie zgadza się z profilem zużycia. Obie strony muszą wtedy porozumieć się co do sposobu wyliczania sprzedanej energii i opłaty za kilowatogodzinę.
Nie zawsze jest to proste. Wielu prosumentów jest przyłączonych do trójfazowej sieci dystrybucyjnej, ale produkowana energia trafia tylko do jednej fazy. To oznacza, że jeśli np. czajnik jest przyłączony do innej fazy niż panele słoneczne, to przy jednoczesnej pracy spółka energetyczna rozlicza to jako sprzedaż i zakup energii, od czego bierze 20 proc. prowizji. Coraz więcej jest też mikroinstalacji trójfazowych, jednak ich rozliczanie również budzi wątpliwości.
Czy licznik może się mylić?
Przypadek opisany przez jednego z naszych czytelników jest jednak bardziej podejrzany. Właściciel instalacji fotowoltaicznej o mocy ok. 4 kW z lubuskiego po zawarciu pod koniec 2017 roku umowy na odbiór i produkcję prądu z ENEĄ zauważył, że ilość wyprodukowanej energii wskazana przez licznik jest znacznie niższa od wskazań falownika. Pewnego słonecznego dnia nasz czytelnik wyłączył wszystkie odbiorniki prądu w domu, a po sprawdzeniu wieczorem wskazań okazało się, że licznik odebrał tylko 56 proc. podawanej przez falownik energii. Pomiar w długim okresie czasu (kilkaset dni) pokazał stratę na poziomie 41 proc.
Czytaj także: Polacy ruszyli po tańsze rachunki za prąd. Słońce bije rekordy
W obu przypadkach różnica jest bliska proporcji 1 do √3, czyli przelicznika pomiędzy tym samym poborem mocy przy zasilaniu jednofazowym i trójfazowym. Nie uczestniczyliśmy w montażu licznika, ale przekazane liczby sugerują, że faktycznie prosument był rozliczany tak, jakby wysyłał do sieci tylko jedną z trzech faz.
Nasz czytelnik złożył skargę i 29 października ubiegłego roku zamontowano mu nowy licznik prądu. Od tej pory wskazania są już bliższe rzeczywistości. W zależności od miesiąca przesył do sieci jest od 15 proc. do 35 proc. niższy od produkcji. Można przypuszczać, że ta energia została po prostu wykorzystana przez prosumenta, a licznik działa prawidłowo.
Brakuje procedur odwoławczych
Historia naszego czytelnika pokazuje, że prosument musi wykazać się sporą wiedzą i zaangażowaniem, aby przypilnować swojego interesu. Jedną z rzeczy, na które zwrócił nam uwagę jest problem ze zweryfikowaniem pomiarów u niezależnego eksperta. Spółki dystrybucyjne są właścicielami liczników i w odpowiedzi na prośbę o sprawdzenie urządzenia wysyłają je do własnego laboratorium.
Pomiary samego licznika nie mówią też nic o sposobie jego zamontowania oraz adekwatności doboru w kontekście współpracy z instalacją jednofazową lub trójfazową. W odpowiedzi na pierwsze skargi naszego czytelnika ENEA próbowała tłumaczyć różnicę „niewielkimi, kilkuprocentowymi” różnicami wskazań pomiędzy licznikiem a falownikiem. Ostateczną odpowiedzią, złożoną już po złożeniu przez prosumenta skargi do URE, była odmowa uznania roszczeń i propozycja rozłożenia ostatniej faktury na dwie miesięczne raty.
Przejrzyste informacje wzbudzają zaufanie
Komunikacja pomiędzy mikroźródłem energii a siecią jest potrzebna. Jedną z rzeczy, których zabrakło w opisanej przez nas historii to czytelne przedstawienie prosumentowi ile energii wyprodukował, ile zużył na własne potrzeby, ile sprzedał a ile kupił. Można to osiągnąć dzięki skomunikowaniu falownika z licznikiem prądu.
Czytaj także: Własna energia z odnawialnych źródeł. Dla kogo Energia plus?
Potrzebna jest komunikacja liczników i falowników, aby prosument wiedział co się dzieje
Integracja urządzeń jest potrzebna obu stronom, gdyż wzbudza zaufanie i pozwala wcześnie wychwycić problemy wynikające ze złej pracy systemu. Dokładne dane o produkcji mają właściciele kilku innych małych instalacji fotowoltaicznych w tym samym regionie. Zainstalowane falowniki na bieżąco przesyłają dane o produkcji, a prosumenci mogą na bieżąco sprawdzać je w aplikacji na smartfonie.
Pora na „inteligentne sieci” w praktyce
Połączenie falownika z systemem informatycznym dystrybutora prądu pozwoli też w przyszłości na lepsze zarządzanie produkcją energii. W krajach o dużym udziale niestabilnych OZE (takich jak Niemcy) cena energii spada często poniżej zera. Mając kontrolę nad falownikiem operator systemu może nakazać wstrzymanie produkcji prądu a następnie wypłacić prosumentowi rekompensatę.
Czytaj także: Od roku mieszkają bez dostępu do sieci elektrycznej
Rozbudowa inteligentnej sieci w Polsce często przedstawiana jest przede wszystkim jako sposób na zdalne odczytywanie zużycia prądu (czyli „smart metering”). Mając w systemie inteligentne OZE (np. panele fotowoltaiczne z inwerterami) można jednak pozwolić sobie na znacznie więcej. Zarządzanie produkcją i zużyciem będzie mieć coraz większe znaczenie wobec rosnącego udziału źródeł trudno sterowalnych (wiatr, fotowoltaika, potencjalnie atom) a także wobec rosnącej awaryjności polskich elektrowni konwencjonalnych.
Plany rządu: 12 000 000 kW paneli słonecznych do 2040
Zaczyna się wysyp mikroinstalacji, bo ceny (zwłaszcza fotowoltaiki) znacznie spadły
Rząd chce żeby do do 2040 r. moc instalacji fotowoltaicznych wzrosła z obecnych kilkuset MW do ponad 12 tys. MW. Minister przemysłu i technologii zapowiadała niedawno specjalny program Energia plus, który ma pomóc właśnie prosumentom. Nadchodzi czas boomu mikroinstalacji, bo ceny (zwłaszcza fotowoltaiki) znacznie spadły przez ostatnie lata. Jednocześnie po raz pierwszy rząd przyznał, że jako kraj nie wypełnimy 15 proc. celu udziału OZE w miksie energetycznym.
Czytaj także: Rząd przyznaje: Polska nie osiągnie celu OZE na 2020
Ministerstwo Energii pracuje nad nowelizacją prawa energetycznego, w której mają się także znaleźć nowe przepisy dotyczące inteligentnego opomiarowania. Warto uregulować w niej dokładnie kwestię Wprowadzone kilka lat temu zapisy umożliwiły tysiącom Polaków produkcję prądu na własne potrzeby i sprzedaż nadwyżek do sieci. Aby jednak doszło do prawdziwej rewolucji potrzebny jest czytelny, stabilny i weryfikowalny system rozliczeń, tak aby nikt nie czuł się oszukany.