Po dwóch miesiącach nieprzerwanych spadków, ceny świadectw pochodzenia energii ze źródeł odnawialnych w końcu odbiły. Producenci „zielonej” energii mają nadzieję, że było to odbicie od dna, ale dalsze kształtowanie ich wartości zależeć będzie od Ministra Energii.
Zobacz: Załamanie wsparcia dla OZE
To nadal daleko od ponad 300 zł/MWh, która wyznacza górny pułap ich ceny, ale daje nadzieję inwestorom na ponowny powrót do poziomu ponad 100 zł, poniżej którego indeks zielonych certyfikatów nigdy wcześniej nie spadł (aż do 12 maja tego roku).
Właściciele „zielonych” elektrowni nie mogą liczyć na interwencję rządu. Wiceminister energii Andrzej Piotrowski stawia sprawę jasno – ceny certyfikatów to efekt mechanizmów rynkowych i rząd nie będzie interweniował.
Minister Energii robi tylko jeden wyjątek. Z rynku taniejących zielonych certyfikatów postanowił wyodrębnić certyfikaty generowane przez biogazownie, ale jedynie oparte o substraty rolnicze – czyli tzw. niebieskie certyfikaty.
Zgodnie z projektem nowelizacji ustawy o OZE, której drugie czytanie odbyło się w nocy ze środy na czwartek, obowiązek zakupu zielonych certyfikatów ma wynieść 19,35%, z kolei niebieskich certyfikatów 0,65%. Dotychczas przepisy przewidywały jeden obowiązek zakupu zielonych certyfikatów w wysokości 20% począwszy od przyszłego roku (wobec 15% w tym roku).
Podobnie jak wcześniej, Minister Energii będzie mógł jednak co roku obniżać ten poziom rozporządzeniem wydawanym do 31 sierpnia. Przedstawiciele resortu nie ujawniają na razie czy będą chcieli skorzystać z tego uprawnienia, ani jaki poziom obu obowiązków mógłby zostać ustalony na przyszły rok. Na pytanie o nadpodaż zielonych certyfikatów zadane w trakcie drugiego czytania ustawy, wiceminister Andrzej Piotrowski nie udzielił żadnej odpowiedzi.
To od tej decyzji politycznej w dużej mierze zależeć będzie dalsza cena certyfikatów na giełdzie.