Menu
Patronat honorowy Patronage
  1. Główna
  2. >
  3. Technologia
  4. >
  5. Magazyny energii
  6. >
  7. Atomowe strachy znów ożywają, a emisje z elektrowni gazowych rosną

Atomowe strachy znów ożywają, a emisje z elektrowni gazowych rosną

Zagraniczna prasówka energetyczna: Przodownicy bateryjnej rewolucji; Timmermans osierocił Zielony Ład; Fukushima na nowo obudziła atomowe lęki; Upały napędzają emisje w energetyce gazowej.
Depositphotos 26486919 L
Przekonanie opinii społecznej do energetyki jądrowej będzie wielkim wyzwaniem. Fot. Depositphotos

W ubiegłym tygodniu cztery energetyczne tematy zainteresowały nas w zagranicznych mediach opiniotwórczych.

Bateryjna liga mistrzów

– Jeśli nie będziemy się zmieniać, to przestaniemy istnieć – stwierdził niedawno Carlos Tavares, szef koncernu Stellantis, czwartego co do wielkości producenta samochodów na świecie. Jego słowa przypomina „Financial Times” w artykule dotyczącym rywalizacji na rynku baterii.

– Rynek zmienia się niezwykle dynamicznie. Dzisiejszy zwycięzca jutro może być przegranym, a dzisiejszy przegrany jutro może zostać zwycięzcą – to z kolei obserwacja, którą podzielił się Michael Finelli, prezes ds. inicjatyw rozwojowych w belgijskim koncernie chemicznym Solvay.

Rywalizacja na tym rynku odbywa się bowiem na wielu szczeblach: firm górniczych, przetwórstwa metali, technologii recyklingu i wielu innych dziedzin, w których wydarzenia nabrały tempa m.in. z powodu narastającej rywalizacji pomiędzy USA i Chinami, czy też na skutek ubiegłorocznego kryzysu energetycznego w Europie i działań Unii Europejskiej.

Kluczowym polem tej rywalizacji jest oczywiście produkcja gotowych baterii, określana przez „Financial Times” jako „azjatycka bijatyka”, w której uczestniczą firmy z Chin, Korei Południowej oraz Japonii. Globalnie największe udziały w rynku mają dwaj producenci z Państwa Środka – CATL (37 proc.) oraz BYD (13,6 proc.), a pozostali to trzej producenci południowokoreańscy – LG (13,4 proc.), SK (5,6 proc.) i Samsung (4,7 proc.), a także japoński Panasonic (7,3 proc.).

Jednak inaczej podział wygląda, gdy spojrzymy na poszczególne kontynenty. W Europie liderem jest LG (39,1 proc.), który posiada swoją fabrykę niedaleko Wrocławia, a kolejne pozycje zajmują CATL (27,5 proc.), Samsung (13,7 proc.) i SK (10,8 proc.).

W Ameryce Północnej największym graczem jest Panasonic (45,3 proc.), a potem LG (17,8 proc.), CATL (14,1 proc.), SK (10,6 proc.) i Samsung (9,3 proc.). Natomiast Chiny są zdominowane przez tamtejsze koncerny – CATL (47,8 proc.) oraz BYD (23,2 proc.), a podium zamyka LG (1,7 proc.)

Chińskie grupy skorzystały na mocno rosnącym krajowym rynku pojazdów elektrycznych, gdzie w minionym półroczu elektryki odpowiadały już za 1/3 sprzedaży samochodów. Niemniej na osłabienie pozycji producentów z Chin może wpłynąć amerykańska ustawa Inflation Reduction Act, która dzięki wielomiliardowym dotacjom napędza inwestycje w sektor bateryjny w USA.

Ponadto największe koncerny motoryzacyjne, chcąc posiadać swego rodzaju bezpiecznik w tym kluczowym dla elektromobilności obszarze, również inwestują w rozwój własnych rozwiązań związanych z bateriami. Na taki ruch zdecydowały się już m.in. Toyota, General Motors oraz Volkswagen.

Zobacz też: Chiny celnie zadają surowcowe ciosy

Zielony Ład bez swojego ojca

Portal Politico zastanawia się nad konsekwencjami przedwczesnego zakończenia pracy w Komisji Europejskiej przez Fransa Timmermansa, wiceprzewodniczącego odpowiedzialnego za Europejski Zielony Ład.

Holender postanowił porzucić ten kluczowy dla przyszłości UE temat, który ma ją doprowadzić do neutralności klimatycznej w 2050 r., aby w swojej ojczyźnie poprowadzić sojusz socjalistów i zielonych w nadchodzących wyborach.

Tymczasowo jego obowiązki w KE przejął Maroš Šefčovič. Słowak ma uzupełniać vacat na tym stanowisku póki Amsterdam nie wskaże następcy Timmermansa. Jak na razie jest na niego typowany Wopke Hoekstra, aktualny minister spraw zagranicznych.

„Politico” wskazuje na pięć kwestii, które czyni problematycznymi rezygnacja „ojca” unijnej strategii Zielonego Ładu.

Po pierwsze, stawia to znaki zapytania dotyczące ambicji klimatycznych UE, które przez Holendra były stawiane wysoko. Chodzi m.in. o ustalenie pośredniego celu redukcji emisji CO2 na 2040 r. Dotychczas była mowa o wyśrubowanym poziomie 90-95 proc., który może być wątpliwy przy nastrojach politycznych w UE.

Po drugie, UE zostaje bez polityka dużego formatu, który mógłby ją reprezentować w trakcie przygotowań oraz samego szczytu klimatycznego ONZ w Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Takim, jak choćby John Kerry w przypadku USA, który od lat za ten obszar odpowiada.

Po trzecie, Timmermans firmował swoją polityką nacisk na wprowadzenie regulacji mających uczynić sektor rolniczy bardziej zrównoważonym. Ten temat budzi wiele emocji, a poglądy Holendra były w tej kwestii inne niż chociażby bardziej zachowawczej Europejskiej Partii Ludowej, największej siły w Parlamencie Europejskim, z której wywodzi się również Ursula von der Leyen, szefowa KE.

Po czwarte, obok kwestii związanych z rolnictwem na rozstrzygnięcia oczekują też inne sektory kluczowe w kontekście strategii Zielonego Ładu. Jednym z nich jest zdefiniowanie planów UE w obszarze wychwytywania, utylizacji i składowania CO2 (CCS/CCU). Te technologie są natomiast kluczowe dla osiągnięcia neutralności klimatycznej przez przemysł ciężki – zwłaszcza cementowy, hutniczy i chemiczny.

Po piąte, szefowa KE w połowie września ma wygłosić przemówienie o stanie Unii, które powinno wskazać, jak duże znaczenie w ostatnich miesiącach tej kadencji unijnych władz będzie miał klimat. Tymczasem w Europie narastają nastroje społeczne sprzeciwiające się wyśrubowanym celom po trudnym gospodarczo czasie pandemii i wysokiej inflacji. Bez Timmermansa w Komisji raczej nikt nie będzie za bardzo naciskał na von der Leyen, by akcentować duże ambicje klimatyczne.

Zobacz także: Niemcy odwracają się od Zielonych

Woda z Fukushimy odbija się czkawką

– Histeria związana z Fukushimą stanowi lekcję dla energetyki jądrowej – komentuje Bloomberg, opisując reakcje na rozpoczęte przed kilkoma dniami spuszczanie do Oceanu Spokojnego przefiltrowanej wody, która służyła do chłodzenia tamtejszej elektrowni.

Jej pracę zakończyła katastrofa, do której doszło w kwietniu 2011 r. w wyniku tsunami wywołanego trzęsieniem ziemi. Japońskie władze przekonują, że takie działania są potrzebne, aby móc kontynuować likwidację elektrowni.

Plan wobec problematycznej wody został przyjęty dwa lata temu przez japoński rząd, a Międzynarodowa Agencja Energii Atomowej uznała go za bezpieczny. Ponadto był też konsultowany przez zewnętrznych ekspertów wyznaczonych przez rządy, w tym Chin, Rosji, Korei Południowej, Wietnamu czy Wysp Marshalla.

Mimo tego zarówno społeczeństwa, jak władze azjatyckich państw wyraziły oburzenie i wezwały Japonię do zaniechania tych działań w obawie przed zatruciem wody w regionie. Pojawiły się też m.in. pierwsze zakazy importu japońskich owoców morza.

– Ta histeria jest niepopartym nauką nonsensem. Wypicie szklanki oczyszczonej wody bezpośrednio z rury odpływowej Fukushimy stanowi zagrożenie mniej więcej takim samym napromieniowaniem jak zjedzenie tuzina bananów – stwierdza Bloomberg.

Jednocześnie agencja podkreśla, że ta sytuacja pokazuje jak wielkim wyzwaniem będzie przekonanie opinii społecznej do energetyki jądrowej, jeśli ma ona być elementem dekarbonizacji i dążenia do neutralności klimatycznej.

Dlatego tak ważne jest ciągłe doskonalenie procedur bezpieczeństwa i odpowiednia komunikacja ze społeczeństwem. Zwłaszcza, że w przypadku największych sceptyków praktycznie żadne argumenty nie są w stanie ich przekonać. Kolejne katastrofy – Three Mile Island, Czarnobyl i w końcu Fukushima – mocno odbiły się społecznym odbiorze energetyki jądrowej, a przez to na jej rozwoju.

Warto o tym pamiętać choćby w kontekście ambitnych zapowiedzi budowy małych modułowych elektrowni jądrowych (SMR). Liczba tego typu bloków – oczywiście planowanych i rozważanych – już dawno przebiła w Polsce setkę.

Żadna z rozwijanych technologii SMR jeszcze nie zaczęła być komercyjne eksploatowana, więc trudno oczekiwać, aby tego typu inwestycjom było pod kątem finansowym i społecznym łatwiej niż staromodnym, dużym reaktorom powstającym dzięki państwowemu wsparciu.

Zobacz też: Przemysł jądrowy musi odrobić lekcję

Emisje z gazu rosną wraz z temperaturą

– Sektor energetyczny w USA wyemitował w lipcu rekordowe 96,7 mln ton CO2 w elektrowniach opalanych gazem ziemnym, a w sierpniu emisje mogą przekroczyć 100 mln ton CO2 – donosi Reuters.

To efekt fali upałów, które zwiększają zapotrzebowanie na energochłonną pracę klimatyzatorów. Z kolei niski poziom opadów i słaba wietrzność negatywnie wpłynęły na generację w elektrowniach wodnych i wiatrowych. To sprawia, że rośnie wykorzystanie energetyki gazowej.

Według prognoz temperatury w USA pozostaną w nadchodzących tygodniach powyżej średnich, co będzie skutkować wyższymi emisjami niż w poprzednich latach. Amerykański system elektroenergetyczny największe zapotrzebowanie na moc oraz emisje od lat osiąga latem, ale jednocześnie coraz bardziej upowszechnione są tam klimatyzatory. Natomiast w Europie czy Azji większe zapotrzebowanie i emisje przypadają na zimę.

Jednak według Międzynarodowej Agencji Energetycznej we wszystkich regionach świata oczekuje się szybkiego wzrostu wykorzystania klimatyzatorów z uwagi na zmiany klimatu. W do 2030 r. UE wzrost liczby zainstalowanych urządzeń w stosunku do obecnego poziomu ma wynieść ok. 28 proc., a w Indiach ponad 200 proc. Dużego przyrostu MAE oczekuje też m.in. w Indonezji, Japonii i Korei Południowej.

W USA wzrost ma on wynieść 9 proc. i spodziewane jest, że wykorzystanie energetyki gazowej będzie wciąż wysokie – zwłaszcza w godzinach nocnych, gdy nie pracuje fotowoltaika.

– Sugeruje to, że w nadchodzących latach emisje gazów cieplarnianych w USA mogą w dalszym ciągu rosnąć – nawet w obliczu ciągłego przyrostu mocy wytwórczych czystej energii – konkluduje Reuters.

Zobacz również: Amerykańska energetyka gazowa zawodzi zimą

Technologie wspiera:
Partner działu Klimat: