Spis treści
Tylko tego jednego dnia akcje General Electric potaniały o 11 proc., a Westinghouse Electric stracił na wycenie rynkowej 13 proc. wartości. Jeszcze bardziej – po ok. 16 proc. – 24 października 1929 roku potaniały na nowojorskiej giełdzie akcje General Motors i Chryslera. I chociaż prezydent Hoover przekonywał dzień później, że spadki jakie miały miejsce w Czarny czwartek na Wall Street dotknęły tylko garstkę ludzi spekulujących akcjami, a podstawy gospodarki, czyli produkcja i dystrybucyjna towarów, mają się świetnie, to najbliższe lata przyniosły Stanom Zjednoczonym i światu jeden z największych kryzysów gospodarczych w historii.
Niestety, Polska, także za sprawą mało trafnych decyzji politycznych, przeżyła go dużo silniej i trwał on u nas dłużej niż w Stanach i na zachodzie Europy. Do początku lat 30. gospodarka II RP skurczyła się o połowę. Bezrobocie sięgnęło 42 proc. Na wsiach i miasteczkach, dokąd nowojorski świat finansjery docierał do tej pory najwyżej za sprawą gazet, tym razem odcisnął bardzo realne piętno. Dobrze obrazuje to jedna z wielu zatrważających cyfr – zakup maszyn rolniczych spadł o 92 proc.
Śląskie biedaszyby
Recesja nie ominęła też najbardziej uprzemysłowionej części kraju. Tak sytuację opisywał lewicowy „Śląski Kurjer Porannny”: „Dziś kominy sterczą ponuro, dymiące są unikatami… Dziś tysiące górników niema pracy. Coraz częściej na ulicach, równych, długich benzyną przesyconych: Chorzowa, Katowic, widać stojące, siedzące, za miastem leżące postacie. To bezrobotni. Jutro więcej niż dzisiaj. Znajduję się za miastem. Uderza moje oczy nie piękno natury, nie zachwyca je zboże, które pokaźnie zniszczone jest przez ostatnie deszcze, ale osobliwy krajobraz ziemi pełnej dziur, nor a przy nich grupki ludzi… Podchodzę… Nie zwracają na mnie uwagi. Zajęci są pracą przy prymitywnym kołowrocie, na którem owija się cienka linka ciągnąca kubeł z węglem. Papieros rozwiązuje usta. — Iluż was jest na dole? — Pięciu. — Dużo dobywacie? — Pięć, sześć fur dziennie. To się rozdziela. Dwa — trzy złote zarobi każdy. — Ile w głąb kopiecie? — Dwadzieścia do trzydziestu metrów”.
Rząd uznał prąd za luksus
Wielki kryzys gospodarczy mocno uderzył także w branżę elektroenergetyczną w Polsce. Zapotrzebowanie na energię elektryczną spadło w ciągu czterech lat aż o 27 proc. Wielu zadłużonych odbiorców upadło, a inni mieli problemy z płaceniem rachunków. W dodatku rząd, ratując budżet, wprowadził w 1932 roku 10-procentowy podatek od energii elektrycznej. W kolejnym roku, dekretem prezydenta, ustanowiono ponadto opłatę w wysokości 20 gr od każdej nowej żarówki, co oznaczało nawet kilkudziesięcioprocentowe obciążenie. Dla porównania analogiczna opłata od sprzedaży 100 litrów piwa wynosiła 25 gr.
Zobacz także: Jak Rockefeller miał elektryfikować Polskę – bilans XX-lecia międzywojennego
Zwolnione z podatku miały być tylko żarówki regenerowane, ale już w kolejnym roku Sejm i to wyłączenie zlikwidował. Żarówki ponownie zostały wówczas potraktowane jako dobro luksusowe. Oprócz nich opodatkowano jeszcze np. kupony na loterię, bilety do cyrku czy prawo do przebywania w knajpach i klubach bilardowych pomiędzy północą a szóstą rano. Podatek w wysokości 5 proc. nałożony został także gaz na cele domowe. Natomiast ryczałtową opłatę pobieraną od żarówek zamieniono na podatek w wysokości 15 proc.
Strajki elektryczne
Kolejne podatki i opłaty nakładane przez rząd, a także brak obniżek ze strony spółek energetycznych (pomimo panującej deflacji), przelały czarę goryczy u odbiorców. Oprócz wystąpień antyrządowych i protestów przeciwko zwolnieniom i obniżkom płac, w całej Polsce zaczęły wybuchać strajki elektryczne. Protestowano m.in. w Warszawie, Łodzi, Radomiu i Piotrkowie.
Ostry charakter protesty przybrały w Białymstoku, gdzie od początku XX wieku silną pozycję miała lewica i ruchy anarchistyczne. Latem 1932 roku zawiązał się tam „Międzyzwiązkowy komitet walki o tańsze światło elektryczne” zainicjowany m.in. przez Związek Lokatorów. Białostockie organizacje społeczne domagały się obniżenia cen prądu z 92 do 60 gr/kWh i zmniejszenia miesięcznej opłaty za licznik ze 1,50 zł do 63 gr miesięcznie.
Spór na dobre rozgorzał gdy w sierpniu Białostockie Towarzystwo Elektryczności, zamiast obniżyć taryfy, jak chcieli tego protestujący, przedstawiło nowy skomplikowany cennik obniżający stawki w przypadku większego zużycia energii niż wynosiło ono zwykle do tej pory.
Zobacz także: Polak tworzył jedne z pierwszych samochodów elektrycznych na świecie
Następnego dnia „Dziennik Białostocki” podawał przykład krawca Czerniaka, którego miesięczny rachunek za 2 kWh zużytej energii elektrycznej wyniósł 5 zł 27 gr, z tego 1,84 zł za samo zużycie energii, 1,50 zł za wynajęcie instalacji, 1,75 zł opłaty stałej i 18 gr podatku elektrycznego. „I gdybyż to był człowiek zamożny, w którego budżecie złotówka nie odgrywa większej roli. Czerniak – to nędzarz, pracujący po 16 godzin na dobę i otrzymujący za to groszowe wynagrodzenie. Każdy grosz – nadpłacony przez tego niewolnika igły – to kawałek chleba, odjęty z ust jego ośmiorga dzieci. Dla elektrowni jest to obojętne, nie chce ona wziąć pod uwagę, że znaczna część jej abonentów to tacy sami biedacy. Czy zrozumie, że dalej się w ten sposób postępować nie da?” – pytał dziennik, zachęcając mieszkańców do przystąpienia do strajku ostrzegawczego.
„Niech nikt się nie wyłamie z solidarnej akcji strajkowej. Niechaj w dniu tym nie pali się ani jedna lampa elektryczna” – nawoływał komitet strajkowy.
Nazajutrz strajku ostrzegawczego „Dziennik Białostocki” chwalił się jego sukcesem: „Białystok może być z siebie dumny. Pierwsza próba sil, pierwsze ostre posunięcie w walce ze zdzierstwem elektrowni—wczorajszy demonstracyjny strajk elektryczny wypadł imponująco. Bojkot był powszechny, objął całe miasto, wszystkich mieszkańców. Fasady domów zarówno w śródmieścia, jak na przedmieściach, tonęły w ciemnościacb. Przez okna przebijały mdłe, szczupłe światełka świec lub lamp naftowych. To samo było ze sklepami. Handel odbywał się przy świeczkach, któremi oświetlano również wystawy. Zwolnione były oczywiście od bojkotu instytucje użyteczności publicznej, jak szpitale wodociągi, oraz drukarnie gazetowe. Paliły się w niektórych domach światła na klatkach schodowych, jak tego wymagają przepisy policyjne. Wypadki wyłamania się ze strajku były tylko sporadyczne, i – jak każdy mógł stwierdzić – dadzą się policzyć na palcach.”
Gazeta odnotowała także, że strajkujący egzekwowali przyłączanie się do bojkotu: „ulicami krążyły tłumy publiczności, śledząc z ogromnem zainteresowaniem przebieg akcji. W wypadkach, gdy spostrzeżono gdzieś w mieszkaniu palącą się lampę elektryczną – reagowano natychmiast. Lampa po chwili gasła. Na ul. Marszałka Piłsudskiego publiczność zmusiła kino <<Modern>> do zgaszenia reklam ulicznych i świateł w szafkach.”
Akcja mieszkańców miała też swoje ciemne strony. Jak donosiła Polska Agencja Telegraficzna: „w kilku mieszkaniach miało miejsce wybicie szyb, prawdopodobnie w związku ze strajkiem, a mianowicie w mieszkaniach sędziego sądu okręgowego, Dziedzickiego Antoniego (Sw. Jańska 18-a), oraz sędziego okręgowego śledczego, Wiktora Michniewicza, w tymże samym domu”. Obrzucanie kamieniami łamistrajków powtórzyło się także dzień później. Jak odnotował Dziennik Bydgoski: „p. sędzia Dziedzicki wezwał wobec tego policję celem przychwycenia sprawców. Przybył oddział policji, złożony z 30 ludzi, oraz straż ogniowa miejska z reflektorami. Wszystkie przejścia obstawiono, poczem rozpoczęło się przy świetle reflektora przeszukiwanie dachów, piwnic, zbadano gałęzie drzew i t. d.”. Sprawców jednak nie odnaleziono.
Na znak protestu powróciły lampy naftowe
Ponieważ naciski mieszkańców wciąż nie dawały oczekiwanych efektów, w styczniu białostocczanie przystąpili do strajku generalnego. Białostockie sklepy przygotowały się do akcji zwiększając zapasy lamp naftowych. Jednak, jak przekonywał Dziennik Białostocki, w ciągu kilku dni przed i po rozpoczęciu strajku sprzedało się ich kilka tysięcy, a chętnych na zakup kolejnych było tak wiele, że tym razem trzeba było naciskać na… sprzedawców lamp naftowych, aby nie podwyższali cen w związku z ogromnym popytem. Trzy dni po rozpoczęciu strajku lamp w całym mieście zabrakło, za to do redakcji wpływały donosy, że sklepikarze… chrzczą naftę. Nowym problemem mieszkańców zająć miała się straż strajkowa, której członkowie otrzymali nawet legitymacje.
Koszty strajku ponosili też sami mieszkańcy. Prasa wyliczała, że najbardziej opłacalne źródło nieelektrycznego światła to naftowe lampy żarowe, w których koszt paliwa wynosił ok. 20 gr za wieczór. Akcja trwała jednak aż do wiosny.
Dopiero w maju 1933 roku władze Białostockiego Towarzystwa Elektrycznego poszły na ustępstwa i obniżyły cenę energii w podstawowej taryfie do 80 gr/kWh.
Zobacz także: 100 lat temu powstało Stowarzyszenie Elektryków Polskich
Obniżki cen energii elektrycznej w latach 1932-1933 wywalczono za pomocą strajków lub na drodze prawnej (korzystając z klauzul arbitrażowych zapisanych w części koncesji) w wielu miastach Polski. W Warszawie stawki spadły o niemal jedną czwartą – do 55,5 gr/kWh dla gospodarstw domowych, 26,44 gr dla przemysłu i 22,11 gr na oświetlenie ulic.
Sytuację zarówno odbiorców, jak i spółek energetycznych, na dobre zaczął poprawiać jednak dopiero powrót dobrej koniunktury gospodarczej w latach 1935-1936. Rok wcześniej z recesji zaczął się powoli wydobywać przemysł ciężkich, choć – jak zauważyła wówczas dziennikarka „Nowin Codziennych” – niekoniecznie musiało to zwiastować coś dobrego: „hutnictwo nietylko nie zmniejszyło liczby zatrudnionych, ale nawet pracuje na trzy zmiany, idzie pełną parą dzięki zamówieniom rosyjskim, japońskim, jak łatwo się domyśleć, obliczonym na zbrojenia. Jak nas informują, zamówienia dla niektórych hut są tak duże, że dadzą im pracę na conajmniej pięć lat”
Artykuł powstał na bazie książki „Wiek energetyków. Opowieść o ludziach, którzy zmieniali Polskę”, autorstwa Rafała Zasunia i Bartłomieja Derskiego, wydanej przez WysokieNapieice.pl w 2018 roku.
Zobacz także: „Wiek energetyków” nominowany do nagrody dla najlepszej książki ekonomicznej roku