We wtorek, 22 października, zarząd PGE zdecydował o rozpoczęciu rozmów z Ørsted, dotyczących sprzedaży 50 proc. udziałów w projektach dwóch morskich farm wiatrowych na Bałtyku i określenia warunków współpracy przy ich realizacji – poinformowała spółka w komunikacie.
Zobacz także: Potencjał offshore to nawet 30 GW. Polska jest jednak spóźniona
Chodzi o dwa najbardziej zaawansowane projekty PGE: Baltica-3, o planowanej mocy 1 GW, która miałaby powstać do 2026 roku oraz Baltica-2, o planowanej mocy 1,5 GW, która miałaby powstać do 2030 roku. Obie zlokalizowane są około 25-30 km od brzegu, na wysokości Łeby. Ich łączny koszt może wynieść ok. 30 mld zł, z czego obaj partnerzy mieliby pokryć po połowie.
Duński Ørsted (Oersted) wniesie ponadto do projektu swoje konw-how. Duńczycy mają część lub całość udziałów w blisko 30 morskich farmach wiatrowych o łącznej mocy blisko 10 GW (wliczając projekty w trakcie budowy) w Danii, Wielkiej Brytanii, Niemczech, Niderlandach, Stanach Zjednoczonych i na Tajwanie.
PGE idzie tym samym w ślady wszystkich dużych grup energetycznych bez doświadczenia w realizacji i operatorstwie tak dużych farm wiatrowych na morzu. W ubiegłym roku kontrolowana przez Kulczyka Polenergia podpisała podobną umowę z norweskim Equinorem (dawnym Statoilem), a w trakcie poszukiwań partnera jest wciąż PKN Orlen (jak mówił w rozmowie z WysokieNapieice.pl prezes koncernu, Daniel Obajtek, płocki koncern także rozmawia m.in. z Oerstedem).
Zobacz także: Orlen rozmawia o morskiej farmie wiatrowej m.in. z Vattenfallem i Oerstedem
Doświadczony partner w takim projekcie oznaczać będzie dla PGE nie tylko podział kosztów i ryzyk, ale – przede wszystkim – szansę na finansowanie projektu na dużo lepszych warunkach (a być może w ogóle). Przy projektach energetyki offshore inwestor ponosi gigantyczne koszty inwestycyjne, a następnie dużo mniejsze koszty operacyjne. Dla opłacalności projektu kluczowe znaczenie ma więc koszt pozyskania kapitału, czyli odsetki jakie PGE będzie musiała płacić za pożyczone pieniądze. Dzięki pozyskaniu partnera z ogromnym doświadczeniem, spółka będzie w stanie pozyskać pieniądze na niższy procent, dzięki czemu koszty produkcji prądu w farmach wiatrowych będą dużo niższe.
Nadal jednak morska energetyka wiatrowa jest jednym z najdroższych źródeł pozyskania energii, z całkowitymi kosztami na poziomie ok. 400-600 zł/MWh. Droższa pozostaje jedynie energetyka atomowa (choć koszty projektów offshore, w przeciwieństwie do tej drugiej technologii, wciąż spadają). Dla porównania koszty lądowej energetyki wiatrowej, którą rząd planuje w Polsce wygaszać, wynoszą dziś ok. 250 zł/MWh.
Zobacz także: Mniej miejsca na morskie farmy wiatrowe na Bałtyku
To właśnie porównywalnie drogi atom jest dziś jedną z największych przeszkód w budowie morskich farm wiatrowych przez PGE. Koncern nie ma pieniędzy na obie inwestycje, a rząd nie chce dać zielonego światła (czyt. odpowiedniego wsparcia) dla wiatraków na Bałtyku, dopóki nie ruszy projekt atomowy, w którym przez ostatnich 10 lat niewiele się działo i który wciąż ma dużo mniejsze szanse realizacji w stosunku do morskich farm wiatrowych.
Przede wszystkim w realizację wiatraków na morzu wspólnie z PGE zaangażować chciało się co najmniej kilkunastu dużych partnerów, a finansować go mogłoby niemal od zaraz kolejnych kilkanaście instytucji finansowych. Z kolei chętnych do dołączenia do projektu atomowego nie ma (rząd zmusił do tego jedynie inne państwowe spółki), podobnie jak do jego finansowania na rozsądnych warunkach (dla instytucji finansowych atom oznacza dużo większe ryzyko, więc oczekują dużo wyższych odsetek, niż za offshore).
Zobacz także: PGE stawia pieniądze z CO2 na zielone