Spis treści
Kolejne pomysły polityków i związkowców ratowanie górnictwa za pieniądze energetyki to działanie na szkodę bezpieczeństwa energetycznego państwa i całej gospodarki. Równie chybione jak pomysł na ministerstwo energetyki – komentuje dla portalu BiznesAlert.pl Bartłomiej Derski.
Nie jestem zwolennikiem budowania wolnego rynku za wszelką cenę tam, gdzie nie jest to możliwe. Tak jest m.in. w przypadku energii elektrycznej, której nie da się magazynować na dużą skalę, popyt nie ma jeszcze wysokiej elastyczności cenowej, a inwestycje w moce produkcyjne są realizowane w horyzoncie 20-30 lat. Chociaż za dekadę, jeżeli zrealizujemy m.in. inwestycje w inteligentne sieci i system zarządzania popytem, ten rynek będzie możliwy.
Jednak pomysły na odchodzeniu od rynku tam, gdzie może on spokojnie funkcjonować – a takim sektorem jest górnictwo – to wyraz nostalgii za systemem centralnie planowanym rodem z komuny. Podobne efekty może dać skupienie nadzoru i regulacji sektora w rękach jednej osoby.
NSZZ Solidarność: pierwszy krok do pełnej regulacji rynku węgla w Polsce
Na polskim rynku mamy ogromną nadpodaż węgla dla energetyki (prawie 5 mln ton w produkcji i prawie 10 mln ton w zdolnościach wydobywczych). Za pięć lat te niewykorzystane moce wydobywcze przekroczą 15-18 mln ton rocznie. Wydobycie będzie się odbywać tylko w wymiarze 2/3 możliwości. To przepaść, która wydrenuje każde pieniądze wpompowane w polskie górnictwo (przez ostatnie 25 lat pochłonęła razem z emeryturami górniczymi 100 mld zł z naszych podatków).
Jaki mamy pomysł na poradzenie sobie z problemem?
Obciążyć kosztami utrzymywania niepotrzebnych kopalń i etatów państwowe koncerny energetyce. Co to oznacza w praktyce? Pokrywanie 3 mld zł straty kopalń (w pierwszym półroczu strata sektora wyniosła 1,5 mld zł – dwa razy więcej niż przed rokiem) z rachunków odbiorców energii i podatników.
Wbrew pozorom nie zapewnia to żadnego bezpieczeństwa energetycznego, bo po zamknięciu nierentownych kopalń węgla w elektrowniach i tak by nam wystarczyło (przypomnijmy – za 5 lat niepotrzebna nadwyżka mocy produkcyjnych wyniesie 18 mln ton miałów – to tyle ile w 2014 roku wydobyły wspólnie Bogdanka i KHW, albo 70% ubiegłorocznego wydobycia Kompanii Węglowej). A bez nierentownych zakładów produkowalibyśmy go taniej dociążając najlepsze kopalnie.
Plan integracji górnictwa i energetyki to w rzeczywistości działanie na szkodę bezpieczeństwa energetycznego. O ile węgiel możemy bez przeszkód importować z wielu kierunków (rozbudowy wymagałyby tylko terminale rozładunkowe), o tyle nowe elektrownie i sieci energetyczne muszą powstać w Polsce, jeżeli to bezpieczeństwo rzeczywiście chcemy sobie zapewnić.
Tymczasem strata netto górnictwa, której możemy się spodziewać w tym roku – czyli wspomniane 3 mld zł to dokładnie tyle ile wyniósł łączny zysk netto trzech państwowych koncernów energetycznych – Taurona, Enei i Energi. Zakup górnictwa nie tylko będzie je drenował, ale i może obniżyć ich rating, a wówczas pieniądze na inwestycje będą pożyczać już na wyższy procent. I – co nie mniej ważne – sprawi, że energia produkowana przez krajowe elektrownie może być droższa, bo ta wytwarzana w Niemczech będzie bazować na tanim imporcie paliwa z Rosji i Ameryki Południowej.
Dlatego dzisiejsza informacja Zarządu Śląsko-Dąbrowskiej Solidarności o zawarciu porozumienia z Instytutem Strategii Polskiej w sprawie współpracy przy tworzeniu programu sanacji przedsiębiorstw sektora górnictwa węgla kamiennego, którego celem jest „współpraca przy wdrożeniu programu sanacji kopalń, umożliwiającego prawidłowe finansowanie wydobycia węgla w Polsce, a także wprowadzanie koniecznych dla branży węglowej zmian systemowych, które powinny stanowić pierwszy element na drodze do pełnej regulacji rynku węgla w Polsce” brzmi jak wołanie o powrót do komunizmu.
Ministerstwo prawdy
Nie lepiej oceniam powtarzane od lat hasła o tym, że skoro nie radzimy sobie z modernizacją sektora energetycznego (co nie do końca jest prawdą, bo zmiany są widoczne), to problem rozwiąże omnipotentne ministerstwo energetyki, które w rękach jednej osoby połączy nadzór nad państwowymi koncernami energetycznymi i tworzenie regulacji dla tego sektora.
Nietrudno sobie wyobrazić kto będzie miał największy wpływ na tworzenie tych regulacji. Efektem dotychczasowych sporów między resortem skarbu (dbającym o interesy państwowych spółek), a resortem gospodarki (dbającym o możliwie bezstronną regulację sektora) były albo klincze, albo lepsze regulacje dla odbiorców. Te pierwsze mogliby rozwiązywać kompetentni pracownicy kancelarii premiera i sam szef rządu (niestety ani Donald Tusk, ani Ewa Kopacz tymi sprawami się nie interesowali). Zamiast tego stworzymy resort dbający o cztery grupy energetyczne i górnictwo, których interesy nie zawsze pokrywają się z interesem prywatnych firm energetycznych i odbiorców.
Tworzenie Zjednoczenia Energetyki i Górnictwa regulowanego przez Ministerstwo Prawdy to nie jest droga którą powinno podążać nowoczesne państwo budujące efektywną gospodarkę rynkową i bezpieczeństwo energetyczne.