Spis treści
− Zbudowałem osiedle domów jednorodzinnych. Tauron miał je podłączyć. Firma, którą wybrał do zbudowania przyłącza wykonała już całość robót. Na koniec musi jednak dostać od Taurona drobną rzecz – złącze. Najpierw wykonawca usłyszał, że tych złączek nie ma w magazynie, ani na rynku, choć wiem, że to nieprawda i da się je kupić, a później, że złącza nie można wydać, bo mamy epidemię. To kompletna bzdura, bo zarówno wydanie tego materiału jak i sam odbiór inwestycji nie stanowią większego zagrożenia dla zdrowia. Przecież mowa o budowie, domach, które nie są jeszcze zamieszkałe. Prace miały być skończone dwa miesiące temu i do dziś stoją. Muszę prolongować kredyt inwestycyjny, mi się jeszcze pewnie uda, ale nie wiem co z kupującymi, którzy zaciągnęli już kredyty na te domy – opisuje nam swoją sytuację jeden z małopolskich deweloperów.
Nie ma ma odbioru, nie ma faktury
Problemy Taurona zaczęły się pod koniec ubiegłego roku. WysokieNapiecie.pl rozmawiało z kilkoma firmami podwykonawczym budującymi sieci dla Taurona. – Sprawa ciągnie się w zależności od poszczególnych regionów od września/października ubiegłego roku i dotyczy większości firm, które świadczą usługi związane z przyłączaniem nowych odbiorców, modernizacją, rozbudową istniejących sieci jak również budową nowej infrastruktury dla Taurona na całym terenie działalności spółki (od Jeleniej Góry po Tarnów). Tauron robi wszystko aby nie dopuścić do powstania zobowiązania wobec firm świadczących im usługi. Po wykonaniu jakiejkolwiek roboty budowlanej, wykonawca jest zobowiązany złożyć komplet dokumentów w celu dokonania przez pracowników Taurona odbioru tejże roboty.
Po odbiorze pracownicy Taurona powinni wystawić protokół odbioru, który stanowi podstawę do wystawienia faktury za wykonaną usługę… i tu się zaczyna problem ponieważ nie można doprosić się tych protokołów. Innym działaniem na zwłokę jest również odwlekanie dopuszczeń do pracy pod napięciem (trwa to miesiącami) czy też celowe uniemożliwianie dokończenia inwestycji poprzez zaprzestanie wyłączeń – opisywał sytuację w marcu jeden z pracowników dużej firmy z południowej Polski.
W kwietniu sprawę nagłośniły „Puls Biznesu” oraz Radio Zet. Według naszych informacji po publikacjach Tauron odebrał zaległe roboty z 2019 r. i zapłacił wykonawcom. Nie przyznano się do procederu opisanego powyżej, za to Tauron wydał oświadczenie o swoich sieciowych inwestycjach. – Spółka realizuje każdego roku ok. 70 tysięcy różnego rodzaju zadań sieciowych. Współpracujemy w tym zakresie ze sprawdzonymi od lat podmiotami, do których mamy zaufanie i wiemy, że kompetentnie realizują zlecone prace – wyjaśnia Robert Zasina, prezes zarządu Tauron Dystrybucja, czyli sieciowej części koncernu. – Spółka jest w dobrej kondycji finansowej i nie ma żadnych zaległości płatniczych. – wyjaśnia prezes Zasina.
Zobacz także: Podsumowanie 4 lat PiS w energetyce i górnictwie
Dalej czytamy, że „wybuch pandemii spowodował zmiany w funkcjonowaniu całej gospodarki. Obecna sytuacja epidemiczna wpłynęła znacząco na ograniczenie działalności biznesowej odbiorców spółki, a złożona sytuacja w gospodarce skutkuje ograniczeniem części działań, w tym planów inwestycyjnych różnych podmiotów. Dla Tauron Dystrybucja oznacza to również konieczność niestandardowego podejścia do zarządzania inwestycjami oraz prowadzonej działalności”.
Jednym z pierwszych rozwiązań, po które postanowiła sięgnąć spółka jest zwrócenie się do samorządowców z wnioskiem o czasowe zwolnienie z podatku od nieruchomości. Jeżeli gminy zgodzą się na przedstawione propozycje, to spółka dysponować będzie większym budżetem inwestycyjnym na własne działania i w konsekwencji na rozruch gospodarki.
Wirus czy węgloza?
„Rozruch” będzie jednak raczej nie w tym roku. Na naszą prośbę jedna z firm budujących sieci energetyczne przeanalizowała przetargi na duże inwestycje na liniach wysokiego napięcia ogłaszane w 2019 i 2020 r. przez pięć największych spółek dystrybucyjnych oraz PSE. Wynika z tego, że Tauron od stycznia do kwietnia 2020 r. ogłosił cztery razy mniej przetargów niż w tym samym czasie w 2019 r.
Tauron wciąż raportuje wzrost inwestycji w sieci. Od stycznia do końca marca 2019 r. było to 351 mln zł, rok później już 485 mln. Ale czas przyłączania nowych klientów się wydłuża. Tauron nie podaje wprawdzie danych, ale ze sprawozdania możemy się dowiedzieć, że w I kwartale 2020 r. liczba klientów, których nie podłączono w ustawowym terminie minimalnie wzrosła.
I tu wracamy do problemów opisanego na początku dewelopera, który czeka na podłączenie swego osiedla.
Zobacz także: 100 proc. zielonej energii do 2050 r. – tylko marzenie czy osiągalny cel?
W przypadku katowickiej spółki to nie koronawirus miał decydujące znaczenie, ale inna jednostka chorobowa- ostra i przewlekła „węgloza”, ciągnąca się od wielu lat. Spółka włożyła ok. 2 mld zł w swoje trzy kopalnie węgla, które nie mają żadnych widoków na zwrot z zainwestowanego kapitału. Gdyby niepotrzebne kopalnie zamknięto, pieniądze można by przeznaczyć na rozwój sieci, na czym nie zbija się może kokosów, ale jest to rentowny biznes.
URE nie widzi powodów do cięć
Koronowirus jednak sprawił, że spółki oglądają starannie każdą złotówkę. Polska Grupa Energetyczna nie ukrywa, że inwestycji w sieci będzie mniej, ale skala cięć jest nieznana. W oddziałach spółki trwają analizy inwestycji, które mogą poczekać na lepsze czasy. Plotki mówią nawet o tym, że cięcia sięgną 50 proc.- Po dokonaniu analizy dużych inwestycji sieciowych (m.in. programu kablowania) zarząd PGE Dystrybucja uznał, że na tym etapie priorytetowo traktować będzie inwestycje w programy usprawniające proces przyłączeń Klientów, ponieważ to w największym stopniu przekłada się na ich satysfakcję z obsługi – odpisał nam Adam Rafalski, rzecznik PGE Dystrybucja.
Dystrybucja to specyficzny biznes. Spółki są naturalnymi monopolistami na swoim terenie, a ich zarobek zależy od taryfy negocjowanej z Urzędem Regulacji Energetyki. Taryfa oparta jest o tzw. wskaźniki jakościowe, czyli liczbę awarii i długość ich trwania, ale także od kwoty zainwestowanej przez dystrybutorów w rozwój sieci.
Zobacz także: PSE ostrzega: ryzyko, że zabraknie mocy w systemie „jest istotne”
URE chwali się w swoim sprawozdaniu za 2019 r. że mocno ograniczyło apetyty spółek dystrybucyjnych. W wyniku zatwierdzonych taryf dla tych przedsiębiorstw (5 OSD), stawki opłat dystrybucyjnych dla odbiorców końcowych uległy obniżeniu średnio o 4%. Jakkolwiek spadek średniej stawki za dystrybucję wynikał głównie z ustawowego obniżenia stawek opłaty przejściowej, to uzyskanie takiego efektu nie byłoby możliwe, gdyby nie wpływ Prezesa URE na skalkulowanie pozostałych stawek opłat przedsiębiorstw w taki sposób, aby chronić odbiorców przed wzrostem opłat, a jednocześnie zapewnić przedsiębiorstwom środki na realizację inwestycji służących zapewnieniu bezpieczeństwa dostaw.
Menedżer jednej ze spółek, która jest w dobrej kondycji finansowej, nie ukrywa w rozmowie z portalem WysokieNapiecie.pl, że do cięć inwestycyjnych przyczynił się nie tyle koronawirus, ale właśnie niesatysfakcjonujący zwrot z kapitału. Innymi słowy- prezes URE trzyma spółki na zbyt krótkiej smyczy.
Rzecznik URE przekazał nam jednak, że na razie zdaniem prezesa Urzędu nie ma powodów do cięć w zaplanowanych we wnioskach taryfowych inwestycjach. – Prezes URE nie widzi powodów do zmniejszania poziomu inwestycji z innych przyczyn niż zależne od wykonawców usług. Nie mamy oficjalnych wiadomości co do niewykonywania planów – podkreśla biuro prasowe URE.
Zobacz także: „Siada” gospodarka, spada zużycie prądu. Gdzie najbardziej?
A co się stanie, jeśli spółki dystrybucyjne mimo to zetną inwestycje w tym roku? URE tłumaczy, że odbije się to w taryfach na 2022 r. – Jest w modelu wynagradzania kapitału zaangażowanego w działalność dystrybucyjną lub przesyłową parametr Δ, który rozlicza w roku następnym (czyli do taryfy w roku n+2) niewykonane/wykonane dodatkowo ponad planowane nakłady. Wykonanie nakładów w 2020 r. wpłynie na taryfę na 2022 r.
Sieci są stare i rzadkie
Wstrzymanie inwestycji w sieci może mieć bardzo niedobre skutki dla całej polskiej transformacji energetycznej. Nie tylko dlatego, że sieć musi być gotowa na przyjęcie coraz większej liczby rozproszonych OZE, ale także ze względu na jej wiek. Trójka naukowców – Sylwia Zakrzewska, Agnieszka Gil- Świderska i Paweł Szmitkowski – przeanalizowała ostatnio strukturę wiekową polskich sieci. Dane nie są pocieszające –prawie połowa sieci wysokiego napięcia ma ponad 40 lat. W sumie aż jedna trzecia infrastruktury sieciowej przekroczyła już Conradowską „smugę cienia” czyli 40 lat.
W dodatku III RP odziedziczyła po PRL energetykę bardzo mocno wykrzywioną. Włodarze PRL uwielbiający „wielkie budowy socjalizmu” inwestowali gros środków w duże elektrownie węglowe, zaniedbując sieci. W rezultacie w 2009 r. nasz kraj miał 41 km sieci na 1000 kw, podczas gdy Niemcy 100 km, Francja 90, Holandia 80 (nowszych danych na razie nie ma). W rezultacie polscy odbiorcy są częściej narażeni na awarie i dłużej muszą czekać na ich usunięcie.
Bez potężnych inwestycji w sieci trudno w ogóle myśleć o transformacji polskiej energetyki, brak możliwości szybkiego podłączania przedsiębiorstw będzie hamulcem rozwoju gospodarki. Rząd ma możliwości wsparcia – na sieci powinny iść m.in. pieniądze z funduszy unijnych na kolejne lata oraz ze sprzedaży praw do emisji CO2. Ale potrzebny jest plan w jaki sposób to zrobić.
Zobacz także: Energa sprzedana Orlenowi. Czy to koniec fuzji w sektorze?