Spis treści
W sumie nie powinno to być zaskoczeniem – sytuacja PGG była bardzo zła już przed atakiem złośliwego wirusa, a ogłoszone przez spółkę podwyżki płac jeszcze ją pogorszyły. Teraz rządowa spółka zaproponowała związkom obniżenie pensji o 20 proc. oraz odpowiednie do tego ograniczenie czasu pracy. Nowe zasady mają obowiązywać przez trzy miesiące. Przeciętna pensja w PGG wynosi dziś ok. 6500 zł brutto, więc górnicy dostaliby mocno po kieszeni. A przypomnijmy, że jeszcze w lutym świętowali podwyżki, średnio po 400 zł miesięcznie.
Czytaj także: Ogromna strata górnictwa, choć węgiel najdroższy w historii
Zarząd przekonuje, że cięcia są potrzebne, bo takie są warunki sięgnięcia po pieniądze z tarczy antykryzysowej, którymi będzie dysponował Polski Fundusz Rozwoju. To ok. 70 mln zł miesięcznie, czyli przez trzy miesiące zbierze się 210 mln zł. Do tego trzeba doliczyć ok. 50 mln zł miesięcznie zaoszczędzone na pensjach.
PGG mogłaby alternatywnie eksportować niechciany w Polsce węgiel po dużo niższych cenach, niż sprzedaje go krajowym odbiorcom. Jednak dochody z takiego eksportu byłyby dużo niższe niż ograniczenie produkcji, cięcie płac i ponowne przejście na garnuszek podatników.
Węgiel leży na zwałach i jeszcze sobie poleży
Czy to wystarczy żeby ocalić Polską Grupę Górniczą? 2019 r. był rokiem rekordowego spadku produkcji prądu z węgla w Polsce, zresztą dotyczy to w jeszcze większym stopniu całej UE. Elektrownie na węgiel kamienny w naszym kraju wyprodukowały o prawie 6 TWh prądu mniej (6 proc.), spaliły o 3 mln ton węgla mniej, więc kupiły też o 1,3 mln ton węgla mniej. W sumie sprzedaż krajowego węgla energetycznego spadła o 3,6 mln ton, czyli o mniej więcej roczną produkcję dwóch kopalń. PGG straciła najbardziej, przy życiu utrzymują ją właściwie tylko wysokie ceny węgla ustalone w 2017 r. – dużo wyższe od stawek płaconych w jakimkolwiek innym kraju sąsiadującym z Polską. Ale te są prawdopodobnie nie do utrzymania, energetycy już zapowiadają, że będą je renegocjować, bo ze względu na bardzo wysokie koszty produkcji prądu z krajowego węgla, to oni tracą z kolei rynek na rzecz energii importowanej m.in. ze Szwecji, Litwy, Niemiec czy Ukrainy.
Spółki energetyczne nie chcą odebrać zakontraktowanego węgla, bo siada też krajowy popyt na prąd. W marcu zapotrzebowane na energię elektryczną spadło o prawie 4 proc (w zestawieniu z marcem 2019). Przez trzy miesiące 2020 r. import prądu wzrósł o 58 proc., więcej produkują także wiatraki, a przeżywająca boom fotowoltaika będzie wypychać coraz więcej węgla. Popyt w energetyce spadnie o kolejne 2, a może nawet 3 mln ton. Na koniec lutego zwały węgla w kopalniach przekroczyły już 7 mln ton, od początku roku urosły o prawie 2 mln ton. Zwały przy elektrowniach i elektrociepłowniach w tym czasie nieznacznie się zmniejszyły, ale są jeszcze wyższe i przekraczają 8 mln ton.
W 2019 r. PGG miała stratę księgową w wysokości 427 mln zł. Nie przeszkodziło to w przyznaniu podwyżek, bo przecież górniczy działacze związkowi nie przejmują się czymś tak przyziemnym jak księgowość, chyba że dotyczy to księgowości spółek należących do związkowców.
Czytaj także: Pięć grzechów głównych Polskiej Grupy Górniczej
Kto przelicytuje w negocjacjach
Teraz związki mają nie lada dylemat. Jeśli odrzucą porozumienie z PGG, ryzykują, że zarząd wypowie układ zbiorowy i narzuci swoje warunki płacy do czasu wynegocjowania nowego układu. Wprawdzie przez trzy miesiące stary układ będzie ważny, ale to niewiele zmieni. Możliwe są też negocjacje z zarządem i np. zgoda na 10 proc. obniżkę płac zamiast 20 proc. Na razie najsilniejsza ze względu na swój wpływ na rząd górnicza „Solidarność” zareagowała dość spokojnie. „PGG – niższe wynagrodzenia ceną za przetrwanie”? –głosi tytuł artykułu na stronie związku. Związkowcy mają czas na decyzje do końca tygodnia.
120 mln zł miesięcznie da spółce oddech potrzebny na przetrwanie trzech kolejnych miesięcy. Ale co dalej z restrukturyzacją? Rzecznik Polskiego Funduszu Rozwoju Michał Witkowski poinformował nas, że wsparcie dla PGG będzie wymagało notyfikacji Komisji Europejskiej.
Nietrudno przewidzieć, że Bruksela, bardzo ostro traktująca pomoc publiczną dla węgla, w zamian za zgodę zażąda czegoś w zamian. I tak jak w 2016 r, będzie to zapewne zamknięcie kolejnych kopalń. W grę wchodzi nierentowna KWK Ruda lub przynajmniej jej część.
A może podział PGG?
Radio TOK FM opisało kilka dni temu jeszcze inny scenariusz – najlepsze, najbardziej rentowne kopalnie rybnickie przejmuje Polska Grupa Energetyczna. Ale pozbawiona kopalń, które dały PGG 80 proc. zysku na sprzedaży, stałaby się spółką-wydmuszką. Bankructwo całej grupy byłoby przesądzone już w przyszłym roku.
Trudno też dostrzec jakieś zalety takiego przejęcia dla PGE. Rybnik produkuje 9,4 mln ton węgla rocznie, to więcej niż potrzebuje PGE. Zresztą prezes spółki Wojciech Dąbrowski w niedawnym wywiadzie dla PAP jasno stwierdził, że „przyszłością energetyki jest kierunek zielony, czyli wzrost udziału OZE. Jesteśmy gotowi aktywnie przyczyniać się do realizacji ambitnych, unijnych celów klimatycznych poprzez inwestycje w niskoemisyjne technologie wytwarzania energii – świadczą o tym zarówno podejmowane przez nas działania, jak i nasze plany. Podkreślił wprawdzie, że „bez konwencjonalnej podstawy rozwój OZE i jednoczesne zapewnienie stabilnych dostaw energii nie byłoby możliwe”, ale dodał też: „Szukamy oszczędności, bo szanujemy pieniądze. Stawiamy na naszą podstawową działalność i będziemy ograniczać projekty niezwiązane z tym, do czego jesteśmy powołani”.
Czytaj także: Węgiel jest dobry na wszystko. Nawet na koronawirusa
Nie widać więc jakiekolwiek chęci przejmowania kolejnych aktywów węglowych na garnuszek PGE, choć pewnie górnicy z Rybnika powitaliby nowego, bogatszego właściciela z otwartymi ramionami.
Najprostszym i najlepszym rozwiązaniem jest kierowanie kolejnych kopalń PGG i Tauronu do Spółki Restrukturyzacji Kopalń, w miarę jak będzie malał popyt na węgiel i niekombinowanie już z kolejnymi przekształceniami, bo to tylko spowoduje większy chaos.