Po chwilowym wzroście zielone certyfikaty, które miały wspierać wytwarzanie ekologicznego prądu, ponownie potaniały. Ich wycena spadła do najniższego poziomu w dwunastoletniej historii. Z analiz portalu WysokieNapiecie.pl wynika, że sytuacja szybko się nie zmieni, chociaż prądu ze źródeł odnawialnych produkujemy już coraz mniej.
Zielone certyfikaty w założeniu miały wyrównywać inwestorom różnice między wysokimi kosztami budowy i eksploatacji wiatraków, czy elektrowni na biomasę, a niską ceną energii elektrycznej na rynku. W ten sposób rząd zachęcił do zainwestowania w tym sektorze kilkudziesięciu miliardów złotych w ciągu dekady.
Jednak dzisiejsze ceny certyfikatów zdecydowanej większości inwestorów nie pokrywają kosztów kredytów i utrzymania elektrowni. Z danych Agencji Rynku Energii wynika, że większość turbin wiatrowych i połowa elektrowni wodnych generuje straty. Z kolei elektrownie na biomasę muszą ograniczać produkcję.
Na wtorkowej sesji Towarowej Giełdy Energii zielone certyfikaty sprzedawano po 24,52 zł/MWh. To o kilkadziesiąt groszy mniej, niż wyniosło poprzednie minimum z kwietnia tego roku. W tym czasie transakcje dwustronne (wynikające zwykle z długoletnich umów) rozliczano średnio po ponad 90 zł. Obu wartościom daleko do maksimum cenowego na poziomie 285 zł sprzed sześciu lat.
Chcesz się dowiedzieć więcej? Zobacz: Zielone certyfikaty tańsze o 90%
Ceny utrzymują się na niskim poziomie, bo produkujemy więcej „zielonego” prądu, niż zakładał rząd. A to on wyznacza popyt na certyfikaty za pomocą rozporządzeń. Z szacunków portalu WysokieNapiecie.pl wynika, że w 2016 roku wyprodukowaliśmy 22 TWh energii elektrycznej, za którą przysługują zielone certyfikaty. Podczas gdy zapotrzebowanie na nie wyniosło niewiele ponad 17 TWh.
Według analiz WysokieNapiecie.pl w tym roku produkcja energii elektrycznej ze źródeł odnawialnych (OZE) spadnie po raz pierwszy od ponad dekady i wyniesie niespełna 22 TWh. Z tego za ok. 20 TWh przysługiwać będą zielone certyfikaty. Jednak tegoroczny popyt na nie wyniesie niespełna 19 TWh, a więc nadpodaż jeszcze się utrzyma. Powiększy w ten sposób „górkę” certyfikatów, która w maju wynosiła już 25 TWh. To oznacza mniej więcej tyle, że już dziś sprzedawcy energii mogliby za ich pomocą wywiązać się z obowiązku na 2018 rok.
Przeczytaj więcej na ten temat: W 2017 więcej prądu z węgla, mniej z OZE
Górka certyfikatów zacznie spadać dopiero w 2018 roku. Przede wszystkim za sprawą malejącej produkcji energii z biomasy i niektórych rodzajów biogazu oraz tegorocznej aukcji OZE, która przeniesie zwycięzców z systemu zielonych certyfikatów do nowego, bardziej stabilnego modelu wsparcia. Stanie się tak jednak przy założeniu, że rząd utrzyma w mocy rozporządzenie zakładające stały wzrost zapotrzebowania na certyfikaty. Jednak i w najlepszym wypadku certyfikatowa górka zostanie rozładowana dopiero po 2020 roku.
Zobacz więcej: Co dalej z zielonymi certyfikatami?
To o tyle istotne, że zgodnie z rządowymi założeniami i unijnymi zobowiązaniami do tego czasu produkcja energii z OZE powinna wzrosnąć do ponad 32 TWh. Nic jednak nie wskazuje na to, by rzeczywista generacja „zielonego” prądu w Polsce do końca dekady przekroczyła 22 TWh. Jeszcze kilka lat temu rząd zakładał, że aby spełnić unijne wymogi na 2020 roku (w sumie 15% zużycia energii z OZE w elektroenergetyce, ciepłownictwie i transporcie) znacznie zwiększymy współspalanie biomasy z węglem pod koniec dekady. Problem w tym, że przy dzisiejszych cenach zielonych certyfikatów oznaczałby to przepalenie pieniędzy państwowych spółek energetycznych. Załatanie dziury tej wielkości kosztowałoby od 1 do 2 mld zł, których koncerny nie odzyskałyby w żadnym systemie wsparcia zaakceptowanym przez Brukselę.
Ministerstwu Energii pozostaną jeszcze dwa możliwe wyjścia – znaczny wzrost domieszek biopaliw, aby w ten sposób wykonać unijne zobowiązania (co może się okazać ryzykowne z politycznego punktu widzenia) albo uważne przyjrzenie się statystyce publicznej i próba „dociągnięcia” celu na 2020 rok za pomocą np. statystyki kaloryczności drewna palonego w piecach i kominkach, które dzisiaj odpowiada za jedną trzecią polskiej energetyki odnawialnej.