Czy rząd naprawdę dba o to żeby w kranach i kaloryferach była ciepła woda? Ciepłownicy wcale nie czują, że ich branża jest jakoś szczególnie dopieszczana. A rury ciepłownicze w całym kraju pękają niemal bez przerwy…
Ciepła woda w kranie stała się hasłem, którym premier Donald Tusk najlepiej opisuje priorytety swojego rządu. Nie wielkie zmiany społeczne, obyczajowe, ale właśnie owa „ciepła woda”, jako symbol podnoszenia poziomu życia Polaków, poprzez rozwój infrastruktury. Ciepłą wodę wszyscy (poza notorycznymi brudasami) lubią. Odpowiedź na pytanie „czy bardziej przeszkadzałby Ci brak ciepłej wody w kranie”, czy też „brak uregulowanych związków partnerskich”, bądź „brak wraku Tupolewa w Polsce” jest tak oczywista, że nie ma nawet potrzeby robić sondaży w tej sprawie.
Ale jak to właściwie z tą ciepłą wodą jest?
Rury pękają ze starości
Po wpisaniu w wyszukiwarkę hasła „awaria sieci ciepłowniczej” zostaniemy wręcz zalani informacjami o dłuższych i krótszych przerwach w dostawach ciepła. Wrocław, Poznań, Łódź, Dąbrowa Górnicza, Wodzisław Śląski, Jastrzębie Zdrój, Słupsk, Gdańsk, Opole, Lublin, Katowice – to tylko niektóre przykłady awarii z tego sezonu grzewczego. Za każdym razem setki bądź tysiące ludzi miało problem z rządową „ciepłą wodą w kranie”.
Przyczyna zawsze ta sama – pękła rura. Czy rury pękają bo „takie jest odwieczne prawo natury”, czy też z polskimi sieciami jest coś nie tak?
Urząd Regulacji Energetyki niestety nie prowadzi statystyki awarii sieci ciepłowniczej. Trudno więc powiedzieć, czy sytuacja się poprawia czy też jest coraz gorzej. – To, że takich statystyk nie ma, jest chyba dowodem, że problem nie jest aż tak poważny – broni honoru ciepłowników Jacek Szymczak, prezes Izby Gospodarczej Ciepłownictwo Polskie. Ale przytaczane przez niego dane są raczej przygnębiające. Spośród 19,6 tys km sieci ciepłowniczej ok. 3100 km jest starsza, niż 30 lat. Do natychmiastowej wymiany nadaje się 3900 km sieci. Dla zachowania minimalnego bezpieczeństwa powinniśmy wymieniać co roku 650 km sieci, ale zastępowanych jest tylko 300 km z nich.
Piotr Górnik, dyrektor ds. produkcji i dystrybucji w fińskim Fortum, które jest właścicielem sieci m.in. we Wrocławiu i Częstochowie, przyznaje, że liczba awarii w naszym kraju jest większa, niż w Finlandii. – W Finlandii 70-80 proc. rur to nowoczesne sieci preizolowane, w Polsce w większości to poniżej 50 proc. – tłumaczy.
W całej Polsce z rur ucieka coraz więcej ciepłej wody, która zamiast trafić do kranów i kaloryferów wsiąka sobie w ziemię. W 2002 roku utracono „po drodze” 11,8 proc. ciepła, a w 2010 – już 12,7 proc.
Ciepłownictwo woła o inwestycje
„Do odwrócenia tego trendu potrzebne są każdego roku ogromne inwestycje w wymianę istniejących sieci” – napisała w ubiegłorocznym raporcie firma doradcza PwC. Zdaniem Szymczaka firmy – właściciele sieci i ciepłowni powinny inwestować w infrastrukturę 5,5 mld zł rocznie. Do tego jednak im daleko. Według ostatnich danych Urzędu Regulacji Energetyki w 2011 zainwestowały 2,7 mld zł, z czego tylko 890 mln zł w sieci.
Ciepłe słowa zamiast ustaw
– Jeśli ciepła woda w kranie jest priorytetem rządu, to dlaczego nie możemy się doczekać obiecywanych od wielu lat ustaw – pyta retorycznie menedżer jednej z firm ciepłowniczych. Od 5 lat resort gospodarki obiecuje im (zresztą także energetykom i gazownikom) ustawę o korytarzach przesyłowych, która ureguluje problemy z właścicielami gruntów, przez które sieci muszą przechodzić. – Uporządkowania stanu prawnego wymaga aż 83 proc. wszystkich sieci, czyli 16 tys. km – podkreśla Szymczak.
Ciepło nie znaczy tanio
Kolejny problem to ceny. Teoretycznie ciepło to pewny biznes. W większości miast monopol ma firma, która jest zarazem właścicielem sieci, jak i ciepłowni, bądź elektrociepłowni, choć zdarzają się wyjątki (np. w Warszawie sieć należy do francuskiej Dalkii, a Elektrociepłownia Siekierki do PGNiG). Dostawca ciepła przedkłada swój cennik (tzw. taryfę) do Urzędu Regulacji Energetyki, a ten sprawdza, czy stawki nie są zbyt wysokie. Taryfa powinna zapewnić firmie umiarkowany zysk oraz umożliwić inwestycje. W praktyce różnie z tym bywa. Urząd Regulacji Energetyki musi ważyć racje konsumentów, którzy nie chcą podwyżek cen i ciepłowników, którzy muszą mieć pieniądze na inwestycje. Na razie taryfy rosną bardzo powoli, bo woda w kranie musi być nie tylko ciepła, ale i tania.
A tymczasem w wielu miastach Polski mieszkańcy wciąż palą w piecach węglowych, zupełnie jak w XIX w. Dlaczego miasta nie inwestują w sieci ciepłownicze? – Nie mają pieniędzy – wyjaśnia Szymczak. I rzeczywiście. URE przyznaje, że w 2011 r. firmy ciepłownicze miały 240 mln zł strat brutto. Rentowność w sektorze wynosi zaledwie 1,5 proc.. Nic więc dziwnego, że banki nie chcą się angażować w ten biznes i dawać kredytów. Aż 85 proc. inwestycji ciepłownicy pokrywają ze środków własnych, podczas gdy w innych branżach jest to zwykle ok. 30 proc. Ciepłownictwo ominęła też na razie manna w postaci środków unijnych. – Branża dystrybucyjna wymaga inwestycji. Jednakże inwestorzy będą skłonni wyłożyć pieniądze na projekty o najwyższej stopie zwrotu. Dlatego koszt kapitału uwzględniony w taryfach powinien być konkurencyjny w stosunku do inwestycji w inne branże – tłumaczy Górnik.
Przez ostatnie lata trochę lepiej miały się elektrociepłownie, które jako najefektywniejsi wytwórcy korzystali ze specjalnego systemu wsparcia, tzw. żółtych i czerwonych certyfikatów. System wygasał w 2012 r. , ale rząd obiecywał, że będzie przedłużony. Okazało się jednak, że „ciepła woda w kranie” może jest ważna, ale jako symbol, a nie wtedy gdy oznacza żmudne dłubanie w przepisach. Wskutek indolencji rządu (patrz: Ogrzewanie z elektrociepłowni będzie droższe?) system nie został przedłużony, a ciepłownicy zgrzytają zębami ze złości. Nawet zaplanowane już inwestycje zostały wstrzymane, dopóki sytuacja się nie wyjaśni. A tymczasem aż się prosi, żeby ciepłownie przerabiać na elektrociepłownie, bo to najbardziej efektywny sposób wytwarzania energii, wspierany w większości krajów Unii, przynajmniej w tych, które mają prawdziwe zimy.
Jeśli więc „ciepła woda w kranie” ma być głównym symbolem sukcesu rządu, to pora zapytać premiera cóż takiego dla niej zrobił?