Spis treści
Przypadek francuskiego giganta jest zgoła inny niż coraz bardziej powszechne przypadki dzielenia aktywów europejskich firm energetycznych na przyszłościowe – czyli OZE – oraz nie rokujące nadziei, czyli konwencjonalne, przede wszystkim węglowe. Zrobiło to np. RWE, niedługo czeka to polską energetykę.
Czytaj także: Czy polska energetyka wydzieli „toksyczne” aktywa?
Jednak węgla w EDF jest tyle co nic. To co w innych krajach jest produkowane z paliw kopalnych, Francuzi wytwarzają z zeroemisyjnego atomu. I inaczej niż ich niemieccy przyjaciele, nie mają zamiaru z niego rezygnować. W przypadku EDF powody podziału są kompletnie inne.
EDF traci monopol
10 lat temu, w ramach tworzenia konkurencyjnych rynków, Komisja wzięła się za francuski atom, z którego państwowy EDF produkował trzy czwarte całości prądu we Francji. Efektem była obowiązująca do dziś tzw. ustawa ARENH, sprowadzająca się do tego, że jedną czwartą produkcji z atomu EDF ma sprzedać konkurentom po kosztach wytwarzania w atomówkach, czyli dziś po 42 euro za MWh. Interes jest kiepski dla EDF, bo ceny rynkowe bywają wyższe.
Francuzi od dawna zabiegają w Brukseli o złagodzenie ARENH, od zeszłego roku proponując Komisji plan o kryptonimie Herkules. Nie wiadomo, skąd wzięła się ta nazwa, być może rząd uważa, że restrukturyzacja sektora energetycznego to zadanie na miarę antycznego superbohatera.
Budowa reaktora Flamanville 3 -największa porażka inwestycyjna EDFSzczegóły trzymane są w tajemnicy, ale od czasu do czasu we francuskich mediach pojawiają się przecieki. Sporo na światło dzienne wyciągają też silne związki zawodowe, którym podział wielkiej firmy oczywiście się nie podoba.
Gra w kolory
Otóż EDF ma zostać podzielony na co najmniej dwie części. „Niebieską” (EDF Bleu), w której znajdą się elektrownie atomowe oraz konwencjonalne, oraz – a jakże – „zieloną” (EDF Vert), gdzie trafi całe na razie dość skromne OZE oraz sieci. Być może będzie jeszcze trzeci EDF – „błękitną” (EDF Azur) z hydroenergetyką, wydzieloną z części „zielonej”. Tu decyzji jeszcze nie ma, a dyskusja obraca się wokół kwestii własnościowych. Otóż część „niebieska” ma być docelowo w 100 proc. państwowa, a zielona miałaby być w 35% na giełdzie. Liczne są jednak głosy, że ponad 400 hydroelektrowni EDF (na 2300 wszystkich we Francji) to aktywa zbyt wrażliwe strategicznie, by je choć częściowo prywatyzować. Nie wiadomo więc jeszcze, czy z „zielonej” części wypączkuje „błękitna”.
Jak zdobyć miliardy
W zamian za podział Komisja Europejska zgodzi się na przejęcie przez państwo części „niebieskiej” i pewnie pozwoli na zasilenie jej potężnymi pieniędzmi. Otóż Francja dalej ma stać atomem, ale będzie to sporo kosztować, a dzisiejszy EDF nie ma tych pieniędzy i nie będzie miał z normalnej działalności, nawet uwolniony z krępującej regulacji ARENH. Kwoty przyprawiają o zawrót głowy. Samo przedłużenie eksploatacji starych reaktorów to jakieś 40-50 mld euro, ale to dopiero początek.
Czytaj także: PGE chce żeby rząd odciął jej węglowy ogon. Rząd na razie tylko wymachuje nożem
W mocy pozostają plany rządu, który chce zbudować kolejne 6 reaktorów EPR. Dla przypomnienia, pierwszy EPR we Francji, we Flamanville ruszy najwcześniej w 2023 r., po 16 latach budowy. Koszty tej imprezy są obłędne. Francuski Trybunał Obrachunkowy oszacował je w tym roku na, bagatela, 19 mld euro, nazywając budowę „operacyjną porażką”.
Co prawda EDF odgraża się, że w przyszłym roku przedstawi prostszą i tańszą wersję EPR, ale doliczając program budowy sześciu takich reaktorów do kosztów przedłużenia eksploatacji innych, mówimy o kwotach 100 mld euro. Będą rozłożone na kilkadziesią lat, ale dalej są to kwoty, na które nawet EDF nie może sobie pozwolić. I chce je wziąć na siebie francuskie państwo, dla którego własny atom to co najmniej gwarancja niezależności.
Jak dostosowywać energetykę w Polsce do wymogów europejskiego Zielonego Ładu?