Spis treści
– O firmie ciepłowniczej mieszkańcy zwykle słyszą cztery razy do roku: jak są podwyżki cen ciepła, jak zaczyna się sezon grzewczy, jak jest jakaś awaria i jak zwolnią prezesa. Więcej ich nie interesuje – mówi Artur Jedruszczuk, prezes Miejskiego Przedsiębiorstwa Energetyki Cieplnej w Chełmie.
Okazało się, że jest jednak piąty przypadek – gdy ciepłownia nie ma pieniędzy i miasto musi ją sprzedać. Tak właśnie stało się w Chełmie.
To liczące 60 tysięcy mieszkańców miasto na Lubelszczyźnie jest klinicznym przypadkiem tarapatów, w które popadły oparte na węglu polskie ciepłownie. Ale o większości z nich nic się nie mówi. Tylko Chełm i Andrychów w Łódzkiem stały się głośne.
Czytaj także: Grupa energetyczna na skraju przepaści
Ciepłownia w Chełmie jest, jak na polskie warunki, całkiem nowa. Powstała na początku lat 80. Wyposażona w standardowe owoce myśli technicznej inżynierów w PRL – kotły WR – spala ok 45 tys. ton węgla kamiennego rocznie.
Przez ostatnie lata ciepłownia miała, nomen omen, warunki cieplarniane. Przynosiła zyski, oscylujące wokół 0,5 mln zł. Aż nagle w połowie 2018 r. zaczęły drożeć uprawnienia do emisji CO2. Z 5 -7 euro na początku roku zrobiło się 27 euro pod koniec.
W Chełmie notowania uprawnień na giełdzie obserwują z drżeniem serca. – Jedno euro w górę i tracimy 400 tys. zł. W taryfie, która obowiązywała w 2018 r. zakładana cena CO2 to było 6,38 euro – opowiada Jedruszczuk.– W taryfie na 2019 r. założona cena to 20,38 euro. A w dniu wizyty reportera WysokieNapiecie.pl w Chełmie uprawnienie do emisji tony CO2 kosztowało już 24 euro.
Chełmski MPEC-u musiał kupić w 2018 r. uprawnienia za 5,5 mln zł, co sprawiło, że zyski stopniały niczym śnieg nad rurami ciepłowniczymi. Na koniec 2018 r. spółka miała 6,5 mln zł straty. W kwietniu musiała wystąpić do Urzędu Regulacji Energetyki o podwyżkę taryfy na ciepło o 15 proc. Dziś średnia cena jest dość typowa dla miasta tej wielkości, wynosi 65 zł za GJ Po podwyżce sięgnie 68-70 zł za GJ. – Gdyby chodziło tylko o CO2, to jakoś byśmy sobie poradzili, ale co z inwestycjami? – pyta retorycznie prezes Jędruszczuk.
Uciec od węgla
Chełmski MPEC stoi przed dylematem, który zresztą muszą rozstrzygnąć wszystkie duże ciepłownie węglowe w Polsce. Modernizować istniejące kotły węglowe, dostosowując je do coraz ostrzejszych wymagań środowiskowych (okresy przejściowe, tzw. derogacje kończą się w 2022 r.) lub zlikwidować węglówki i wybudować coś nowego, zasilanego bardziej ekologicznym paliwem. Oczywiście licząc się z polityką klimatyczną UE lepiej zainwestować w coś nowego. – Analizowaliśmy wszystkie warianty. Budowa elektrociepłowni gazowej: 8 MW cieplnych i 8 MW elektrycznych plus dostosowanie do BAT-ów części węglowej, to ok. 54 mln zł. Gdybyśmy zdecydowali się na elektrociepłownię wielopaliwową – po 1/3 na węglu, biomasie i gazie – to koszt wyniósłby 80-90 mln zł. Elektrociepłownia wykorzystująca odpady – tzw. RDF kosztowałaby nawet 94 mln zł.
Właściciela, czyli miasto Chełm, nie stać na taki wydatek. Po wyborach samorządowych zmieniły się władze miejskie. Prezydentem został 28- letni Jakub Banaszek z Porozumienia Jarosława Gowina. – Po objęciu funkcji po kolei spotykałem się z prezesami miejskich spółek, także z MPEC. W ogóle nie było mowy tym, że firma jest w tak trudnej sytuacji – opowiada prezydent. Kiedy problem z CO2 wyszedł na jaw, a do tego pojawiły się wyniki kontroli NIK, poprzedni prezes MPEC stracił posadę. A o chełmskiej ciepłowni zaczęło być głośno w Polsce.
W Chełmie, jak w większości miast, miejska ciepłownia jest częścią lokalnego układu społeczno-polityczno-towarzyskiego. Sponsorowała więc lokalny klub sportowy „Chełmianka”, pożyczyła 1,2 mln zł innym miejskim spółkom, które akurat znalazły się w tarapatach, nie pobierała opłat za przyłączenie do sieci. Wszystko to w raporcie wytknęła Najwyższa Izba Kontroli.
NIK zauważył też, że chełmski MPEC nie przygotował planu inwestycyjnego żeby dostosować się do wymagań środowiskowych, co „stanowi ryzyko dla kontynuowania działalności po 2022 r”.
Prezydent Jakub Banaszek uznał, że nie ma innego wyjścia i ciepłownię trzeba sprzedać. – To nie była łatwa decyzja, nie chciałem się zapisać w historii miasta jako ten, który sprzedał majątek. Gdyby miasto miało inną sytuację finansową, to moglibyśmy zrealizować inwestycje własnym sumptem. Ale Chełm ma w 2019 r. 162 mln zł deficytu, miasta nie stać nawet żeby pokryć ubiegłoroczną stratę MPEC. Przekonałem radnych, wszystko odbyło się transparentnie – opowiada Banaszek.
Miasto powołało zespół negocjacyjny, który ma rozmawiać z potencjalnymi inwestorami.
Chełm podpisał list intencyjny z jedyną na razie zainteresowaną spółką – PGE Energia Ciepła. Największa grupa energetyczna w Polsce chce rozwijać swoje ciepłownicze ramię przejmując lokalne ciepłownie i zamieniać je na elektrociepłownie.
Ale skala wyzwania, które stoi przed powiatowymi ciepłowniami jest zbyt wielka jak na możliwości nawet wszystkich spółek skarbu państwa. W Polsce mamy ok. 400 ciepłowni, większość z nich wymaga przerobienia z węgla na inne paliwo. To co najmniej 10 mld zł inwestycji. Ale przerabiając ciepłownie na elektrociepłownie, można włączyć do systemu energetycznego co najmniej 3 tys. MW tak potrzebnych nowych mocy. Najpierw jednak świadomość trudnej sytuacji ciepłowni musi się przebić do polityków.
Artur Jędruszczuk nie ukrywa rozgoryczenia. – Wszystkie większe węglowe ciepłownie powiatowe są w podobnej sytuacji jak my, ale wolą siedzieć cicho.
I rzeczywiście, krótki rzut oka na sprawozdania finansowe miejskich ciepłowni za 2018 r. pokazuje finansowe tsunami, które przeszło nad sektorem z powodu cen CO2. MPEC Włocławek miał 3,7 mln zł strat, MPEC Koło 1 mln zł, MPEC Biała Podlaska również milion. Do Urzędu Regulacji Energetyki wpłynęło w tym roku 111 wniosków o zmianę taryfy na ciepło, z czego 84 zakończyły się zatwierdzeniem podwyżki.
Czasu na decyzje, jak pomóc miejskim ciepłowniom zostało już bardzo mało. – Kto pierwszy się uratuje, ten będzie szczęśliwy – kwituje prezes Jędruszczyk.
Czytaj także Ciepłownie aż się proszą o wsparcie rządu
Dlaczego taka akcja?
Polska ma olbrzymi, odziedziczony w spadku po „realnym socjalizmie” potencjał – ok. 400 lokalnych systemów ciepłowniczych. Dostarczają ciepło do milionów gospodarstw domowych w całym kraju. Stare, wysłużone kotły węglowe z PRL dożywają swoich dni, a palenie węglem przy obecnych cenach surowca i uprawnień do emisji CO2 oraz coraz ostrzejszych wymaganiach ekologicznych traci sens. Ciepłownie muszą się zmienić – stać się bardziej ekologiczne, spełnić unijne wymogi, zmienić paliwo na mniej emisyjne niż węgiel. Wiele z nich może stać się elektrociepłowniami, produkującymi zarówno ciepło, jak i prąd. Ale na to wszystko potrzeba pieniędzy, których brakuje zwłaszcza ciepłowniom w małych miastach. Włodarze tych miast i ciepłownicy jakoś próbują sobie radzić.
Wspólnie z Narodowym Funduszem Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej postanowiliśmy opisać kilka takich miejscowości. Chcielibyśmy oddać głos ludziom, którzy w mniejszych miastach i miasteczkach borykają się z problemami energetycznej transformacji. Stąd pomysł akcji „Blaski i cienie powiatowego ciepłownictwa”, której partnerem jest Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej.