Od co najmniej kilku lat USA stoi w rozkroku pomiędzy chęcią wspierania gospodarki opartej na paliwach kopalnych, a możliwością korzystania z coraz tańszych i wydajniejszych źródeł odnawialnych. Rok 2019 i przyszłoroczne wybory prezydenckie mogą okazać się przełomowe dla wyników tej dyskusji.
Łatka „szkodnika klimatycznego” przylgnęła do USA gdy wycofały się z ratyfikacji Protokołu z Kioto – choć go podpisały w 1998 r. tym samym formalnie obiecując, że ratyfikować zamierzają. W 2017 r. Prezydent Trump ogłosił, że USA wyjdą także z ratyfikowanego rok wcześniej Porozumienia paryskiego. Z powodów formalnych może się to stać najwcześniej w listopadzie 2020 r., w listopadzie tego roku dowiemy się, czy faktycznie potwierdzi swój zamiar składając do ONZ odpowiedni wniosek.
Do tego czasu jednak USA są stroną Porozumienia paryskiego. Zgodnie z jego wymogami przedłożyły w 2016 r. swój krajowo określony plan (NDC) przewidujący redukcję emisji o 26-28% do 2025 r. w stosunku do roku 2005, oraz strategię niskoemisyjnego rozwoju do 2050 (United States mid-century strategy for deep decarbonisation), która zakłada redukcję o 80%. Najpóźniej w 2020 r. powinny także przedłożyć kolejny cel na okres po 2025 r. Od 1992 r. USA są też (i nic nie wskazuje na to, że przestaną być) stroną Konwencji Klimatycznej (UNFCCC), na której opiera się Porozumienie.
USA w Katowicach
USA emitują ok. 20% globalnych emisji, zajmując tym samym drugie miejsce po Chinach, ale w systemie ONZ to dość względne liczby. O ile USA ma obowiązek raportowania swoich emisji pod UNFCCC, tak dopiero na COP24 w Katowicach Chiny i większość państw świata zgodziło się na formalne i usystematyzowane raportowanie swoich emisji. Dzięki temu już (albo dopiero) w 2024 r. będzie można z całą pewnością powiedzieć jaki procent globalnych emisji przypada na które państwo.
Mówiąc o COP24 należy wspomnieć, że delegacja amerykańska zachowywała się tam dość konstruktywnie. Było to widoczne szczególnie w czasie bardzo technicznych negocjacji nad pakietem katowickim określającym reguły rozliczania się państw ze swoich działań. Wyglądało to tak, jakby USA były zdeterminowane przyjąć rozwiązania, które byłyby dla nich akceptowalne w perspektywie długoterminowej. Można więc sobie wyobrazić, że ewentualne wyjście USA z porozumienia w 2020 r. może być tylko tymczasowe. Na COP24 problem z USA pojawił się jednak na płaszczyźnie politycznej: były jednym z 4 państw, które nie zgodziły się na akceptację wniosków Specjalnego Raportu IPCC wzywającego do zwiększenia ambicji redukcyjnych. Ze względu na bardzo medialny charakter dyskusji nad raportem, dla wielu osób obserwujących przebieg szczytu stało się to powodem negatywnego osądzenia całokształtu stanowiska USA na COP24.
Czytaj także: COP24 w Katowicach – sukces, który niełatwo zrozumieć
Krajowe podwórko
Prezydent Trump dość hojnie szafował, w kraju i zagranicą, obietnicami zrewitalizowania sektorów naftowego i węglowego oraz złagodzenia regulacji środowiskowych hamujących rozwój przemysłu. Nie były to czcze obietnice, co pokazują m.in. decyzje ws. 2 kontrowersyjnych ropociągów, nakaz rewizji „Planu na rzecz czystej energii” (Clean Power Plan) przygotowanego za Prezydenta Obamy, czy wyznaczenie na szefa Agencji Ochrony Środowiska (EPA) osoby znanej z powątpiewania w negatywne skutki zmian klimatu. Biorąc to wszystko pod uwagę trudno zakładać zmianę w strategicznych kierunkach działań amerykańskiej administracji do końca 2020 r. kiedy to kończy się kadencja Prezydenta Trumpa
Jednocześnie do niedawna trendy emisyjne były jak najbardziej proklimatyczne. Jak podaje Międzynarodowa Agencja Energetyczna (IEA), w latach 2015-2017 emisje USA spadały. W 2017 r. spadek ten wynosił 0,5% i był spowodowany zmniejszeniem zapotrzebowania na energię elektryczną z jednoczesnym wzrostem udziału OZE w jej wytwarzaniu (17%).
Trend spadkowy uległ zmianie dopiero w ubiegłym roku: Energy Information Administration (EIA) – agencja statyczno-analityczna działająca przy amerykańskim Departamencie Energii szacuje, że w 2018 r. emisje z sektora energii wzrosły o 2,8% – głównie ze względu wzrost gospodarczy (3%) oraz niestandardowe temperatury w lecie i zimie. Przy okazji COP24 dowiedzieliśmy się także, że od 2005 r. emisje związane z energetyką spadły o 14% przy wzroście gospodarczym rzędu 19%.
Czytaj także: Donald Trump wykręca ledy w amerykańskich domach
Energetyczny powrót do przyszłości
W poprzednich latach spadek emisji w sektorze energetycznym USA zawdzięczały zmniejszeniu zużycia węgla na korzyść gazu. Pomimo ubiegłorocznego wzrostu emisji wszystko wskazuje na to, że zużycie węgla nadal będzie spadać. W 2018 r. było ono najniższe od 39 lat, odłączone zostały bloki o mocy 14GW, a na 2019 r. planowane jest odłączenie kolejnych 4GW i spadek zużycia węgla o 8%.
Z powrotem spadać zaczną także emisje w sektorze energetycznym, a wzrośnie udział OZE. Do 2020 r. największy wzrost spodziewany jest w energii słonecznej (łącznie 20GW) i wiatrowej (18GW). W ubiegłym roku media obiegły również informacje o przetargach na inwestycje w wiatrowe farmy morskie mogące zapewnić 4GW.
2018 | 2019 | 2020 | |
Gaz | 35% | 36% | 37% |
Węgiel | 28% | 26% | 24% |
Atom | 20% | 19% | <19% |
OZE
Hydro Inne |
17%
7% 10% |
18%
7% 11% |
20%
7% 13% |
emisje | +2,8% | -1,2% | -0,8% |
źródło: EIA, styczeń 2019
Czytaj także: Wiatr na morzu – nowa miłość Donalda Trumpa
A jeśli nie rząd, to kto?
Trudno także nie brać pod uwagę tego, co się dzieje na poziomie poszczególnych stanów, które same sobie wyznaczają wyśrubowane cele klimatyczne i pracują nad wdrażającymi je rozwiązaniami wspierając zielone innowacje w zakresie OZE i efektywności energetycznej. Inwestują one także w czystą energię i wyznaczają sobie konkretne standardy emisyjne i cele redukcyjne, np. kalifornijski cel to redukcja o 40% do 2030 w porównaniu do roku 1990.
Równolegle do antyklimatycznych deklaracji Prezydenta Trumpa o opuszczeniu Porozumienia paryskiego rozpoczęło się tworzenie przeciwważnego, proklimatycznego ruchu We are still in. Opiera się on o oddolne działania amerykańskich podmiotów poniżej poziomu federalnego. Obecnie organizacja skupia 2161 przedsiębiorstw, 280 miast, 347 uniwersytetów, 54 instytucje kulturalne, 28 organizacji służby zdrowia, 24 grupy religijne, 9 plemion i 10 stanów. Podobna inicjatywa U.S. Climate Alliance skupia gubernatorów 21 stanów, których celem jest wdrożenie amerykańskich celów pod Porozumieniem paryskim (patrz wyżej).
Na poziomie stanowym wdrażany jest także system handlu emisjami. Największą inicjatywą w tym zakresie jest RGGI, która skupia 9 stanów na wschodzie USA. Osobno działa handel emisjami w stanie California, kolejny planowany jest w stanie Virginia, a brany pod uwagę w stanach Oregon i Washington.
Rezolucja – rewolucja?
7 lutego 2019 r. progresywna przedstawicielka Demokratów w Izbie Reprezentantów USA, Alexandria Ocasio-Cortez i Senator Edward Markey przedłożyli projekt rezolucji nawołującej USA do przyjęcia nowego, zrównoważonego paradygmatu rozwoju nazwanego „Nowym Zielonym Ładem” – GND (Green New Deal).
5 głównych celów GND to:
- Osiągnięcie zerowej emisji netto gazów cieplarnianych (zgodnie z zaleceniami Specjalnego Raportu IPCC ws. 1,5°C).
- Zapewnienie milionów miejsc dobrze płatnej pracy i dobrobytu ekonomicznego dla wszystkich.
- Inwestycje w zrównoważoną infrastrukturę i przemysł.
- Zapewnienie wszystkim czystego powietrza i wody, zdrowej żywności, dostępu do natury i zrównoważonego środowiska, oraz budowanie zdolności społeczności do odpierania zagrożeń – w tym tych związanych ze zmianami klimatu.
- Promowanie sprawiedliwości i równości, w szczególności względem osób i społeczeństw mających mniejsze szanse społeczne i zawodowe (np. kobiety, imigranci, ludy rdzenne, osoby niepełnosprawne).
Realizacja tych pięciu celów ma nastąpić w ramach 10-letniego „planu mobilizacji” wdrażającego projekty w zakresie inwestycji w zrównoważone, nisko lub zeroemisyjne rozwiązania i budowanie odporności na zmiany klimatu. Plan jest szeroki i obejmuje sektory: infrastruktury, budowlany, elektroenergetyczny (smart grid), wytwarzania energii (100% OZE), rolnictwa, transportu, zdrowia, usuwania niebezpiecznych odpadów i rekultywacji terenów, ochrony środowiska, oraz usuwania i pochłaniania CO2.
Rezolucja bierze pod uwagę konieczność pracy na poziomie społeczeństw i finansowania projektów zidentyfikowanych lokalnie. USA miałyby się także mocniej zaangażować we współpracę i wymianę naukową i technologiczną, dzięki czemu nie tylko stałyby się na nowo globalnym liderem klimatycznym, ale także wsparłyby proklimatyczne wysiłki w innych państwach.
Rezolucja to jeszcze nie propozycja legislacyjna i że jej celem jest wyznaczenie strategicznych kierunków polityki państwa. Nie bierze ona pod uwagę kosztów związanych z realizacją celów, co według wielu komentujących jest jedną z jej głównych wad.
Czytaj także: Klimat w gorącej potrzebie. IPCC: węgiel musi odejść
Czy Green New Deal jest wykonalny?
Jak można się spodziewać, propozycja Ocasio-Cortez wzbudziła niemałe emocje, od entuzjastycznych do skrajnie negatywnych. Prezydent Trump nazwał rezolucję „słabo ocenioną pracą semestralną” i zagroził, że wdrożenie celów GND może się skończyć „permanentnym wyeliminowaniem samolotów, samochodów, krów, ropy, gazu i wojska”. Republikanie z kolei mają nadzieję, że odważna propozycja dekarbonizacji USA podkopie pozycję Demokratów. Sami Demokraci wydają się zaś być podzieleni. Jednoznacznie pozytywna ocena płynie od Todda Sterna, który w czasach administracji Obamy był jego głównym doradcą i negocjatorem klimatycznym. Dla niego propozycje zawarte w GND to krok w dobrym kierunku, choć szczegóły będą musiały być z pewnością dopracowane na późniejszym etapie. Badania opinii amerykańskiego społeczeństwa pokazują także coraz większe poparcie dla takich zmian, zwłaszcza wśród jego młodszej części, gdzie sięga powyżej 50%.
Amerykański spór o wykonalność Green New Deal odbija się echem na całym świecie stymulując dyskusję o kierunkach rozwoju gospodarczego i społecznego. Niewykluczone też, że będzie jednym z głównych tematów przyszłorocznej kampanii prezydenckiej w USA. Dzięki temu ma szansę wpłynąć na kształt debaty w UE, gdzie już wkrótce zaczną się negocjacje nad sposobem realizacji celu dekarbonizacji do 2050 r. Takie rozmowy powinny odbyć się także w poszczególnych państwach członkowskich – do końca 2020 r. powinny one przedłożyć Komisji Europejskiej swoje krajowe długoterminowe strategie na kolejne 30 lat oraz zintegrowane plany klimatyczno-energetyczne do 2030 roku. W tej sytuacji zapewne trudno będzie uniknąć porównań pomiędzy planami i realizacją celów klimatycznych w UE i USA.