Z blisko 100 TWh do zaledwie 4 TWh w latach 2025-2040 miałaby się zmniejszyć produkcja energii elektrycznej z węgla kamiennego i brunatnego. Zastąpić miałyby je głównie źródła odnawialne (wzrost z 56 do 195 TWh) i atom (58 TWh w 2040). Znacząco spaść (z 23 do 10 TWh) miałaby także produkcja prądu z gazu ziemnego.
To ambitny, ale realny plan transformacji polskiej energetyki – przekonywała dziś na konferencji prasowej Urszula Zielińska, wiceminister klimatu. To drugi, alternatywny, scenariusz względem tego, jaki Ministerstwo Klimatu i Środowiska zaprezentowało kilka miesięcy wcześniej. Jak tłumaczyła wiceminister Zielińska, wcześniejszy scenariusz – kontynuacji dzisiejszych polityk rządu − odzwierciedla umowę społeczną zawartą z górnikami.
Chodzi o porozumienie zawarte przez rząd PiS, które ma gwarantować dotowanie miejsc pracy górników do 2049 roku. Po jego przyjęciu rząd PiS przeznaczył (na papierze) na dotacje do górnictwa do 2030 roku 29 mld zł. Jednak już w tym roku łączne dotacje do górnictwa wyniosą 7 mld zł, a w przyszłym wzrosną do 9 mld zł. W efekcie już rząd PO musiał starać się o zgodę Brukseli na kolejne 42 mld zł dotacji dla tej upadającej branży. Na razie nie otrzymał jeszcze zgody na pomoc publiczną.
Czytaj: Bruksela krytykuje tzw. umowę społeczną rządu z górniczymi związkami
Dla porównania na dalsze mrożenie cen energii elektrycznej (które wzrosły także za sprawą wysokich cen węgla) rząd szuka obecnie 4 mld zł.
Wiceminister Zielińska zapewniła, że to jedynie propozycja i resort przez najbliższe 35 dni (do 15 listopada) będzie teraz zbierać opinie, uwagi i stanowiska strony społecznej. Prowadzi także rozmowy z górniczymi związkami zawodowymi.
Po nich ma powstać ostateczna wersja scenariusza ambitnego. – Jeden z tych scenariuszy będzie dominujący – tłumaczyła dziś Urszula Zielińska. − Druga, bardziej aktywna wersja transformacji, pokazuje co jest możliwe, jeżeli okaże się, ze tak chcemy – jako społeczeństwo. Wybór tej ścieżki będzie realizowany w porozumieniu także z górnikami – dodała.
Ambitny scenariusz rządu przewiduje, że wśród źródeł odnawialnych rozwijać będą się przede wszystkim trzy – energetyka wiatrowa na lądzie (wzrost rocznej produkcji w latach 2024-2030 z 27 do 47 TWh), na morzu (wzrost do 22 TWh) i energetyka słoneczna (wzrost z 14 do 25 TWh).
Wspierać mają je magazyny energii w postaci elektrowni wodnych szczytowo-pompowych, magazynu wodoru i magazyny bateryjne, które łącznie mają pobierać i oddawać do systemu blisko 40 TWh energii elektrycznej rocznie w 2040 roku.
Scenariusz przewiduje między innymi, że w najbliższych latach − do 2030 roku – wzrost produkcji prądu z lądowych farm wiatrowych będzie wynosić po 3-4 TWh. Jednak Janusz Gajowiecki, prezes Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej, w rozmowie z WysokieNapiecie.pl studzi ten optymizm. – W przyszłym roku i co najmniej w 2026 roku nie oddamy do użytku praktycznie żadnych nowych farm wiatrowych na lądzie. Kończy się realizacja tych, które wygrały wcześniej aukcje OZE i nie ma żadnych nowych projektów, które miałyby wejść w etap budowy. Niestety, bez kolejnych aukcji OZE, te projekty nie pozyskają finansowania – tłumaczy.
Chodzi o aukcje na kontrakty różnicowe, w których producenci zielonej energii rywalizują o to kto będzie w stanie wybudować farmę wiatrową i sprzedawać z niej energię po jak najniższych kosztach.
Rząd de facto podpisuje z nimi umowę, że jeżeli wygrają aukcję z ceną np. 300 zł/MWh, to gdy na rynku energii prąd potanieje do 200 zł, to producenci otrzymają 100 zł wsparcia, ale jeżeli na rynku będzie drożej – np. po 400 zł, to wówczas właściciele wiatraków dopłacą rządowi/odbiorcom energii po 100 zł.
Większość aukcji dla farm wiatrowych rozstrzygała się w ostatnich latach w okolicach 200 zł/MWh, podczas gdy dzisiejsze ceny hurtowe prądu przekraczają 400 zł/MWh, więc to właściciele wiatraków dopłacają odbiorcom. Żywa gotówka z takich dopłat zacznie spływać do państwowego Zarządcy Rozliczeń SA za rok, bo wytwórcy mają 3-letnie okresy rozliczeniowe.
Pomimo, że inwestorzy wiatrowi dopłacają w tej chwili odbiorcom, to i tak chcieliby startować w aukcjach z kolejnymi projektami, bo taki kontrakt jest zabezpieczeniem kredytu inwestycyjnego w banku. Same kontrakty na sprzedaż produkcji do firm (np. do hut) nie wystarczą bankom, aby udzielić im finansowania, bo tego typu umowa ma mniejszą gwarancję, że będzie realizowana.
Jednak nawet kolejne aukcje OZE niewiele już mogą zmienić w najbliższych kilku latach. – W tej chwili proces wydawania wszystkich zgód i pozwoleń na budowę farmy wiatrowej wynosi 7 lat. Jeżeli znacząco nie skrócimy tego czasu, to nie ma szans na realizację żadnej ambitnej ścieżki rozwoju energetyki – przekonuje Janusz Gajowiecki.
Podobne wąskie gardła pojawiają się dziś także w obszarze sieci przesyłowych i dystrybucyjnych. Już nie tylko w zakresie przyłączania nowych źródeł wytwórczych, ale nawet przyłączania nowych odbiorców czy zwiększania im przydziału mocy, jaką mogą pobierać.
Resort klimatu tłumaczy jednak, że same fundusze europejskie gwarantują Polsce na transformację 539 mld zł do 2030 roku. Dodatkowe nakłady inwestycyjne, jakie zabezpieczyć będą musieli inwestorzy prywatni i spółki Skarbu Państwa wyniosą w scenariuszu ambitnym 253 mld zł do 2030 roku. Dla porównania, jak wyliczała wiceminister klimatu, koszty złej jakości powietrza w naszym kraju to 100 mld zł rocznie, a import paliw (głównie ropy naftowej i gazu ziemnego) to już blisko 180 mld zł każdego roku.