Spis treści
Znamy już ostateczny tekst porozumienia unijnych instytucji w zakresie reformy rynku energii elektrycznej, wynikającej z paneuropejskiego kryzysu energetycznego, który został spotęgowany wybuchem pełnoskalowej rosyjskiej wojny w Ukrainie: w ostatni poniedziałek Komisja Przemysłu, Badań Naukowych i Energii Parlamentu Europejskiego (ITRE) zatwierdziła uzgodnione pod koniec ubiegłego roku porozumienie w sprawie kształtu reformy. Wszyscy europosłowie zagłosują nad reformą jeszcze na sesji plenarnej w Strasburgu, prawdopodobnie w lutym, ale to już powinna być czysta formalność.
Na ostatniej prostej negocjacji, w grudniu, ważyły się losy trzech głównych propozycji: 1) derogacji dla elektrowni węglowych, umożliwiającej przedłużenie wsparcia dla nich z rynku mocy z połowy 2025 r. do końca 2028 r.; 2) stosowania kontraktów różnicowych dla istniejących jednostek wytwórczych; 3) przedłużenia o rok limitów cen energii dla instalacji inframarginalnych (tańszych od tych wyznaczających hurtowe ceny prądu – w większości państw UE ceny wyznaczają elektrownie gazowe).
Najważniejszym z powyższych postulatem dla Polski z pewnością była kwestia derogacji dla elektrowni węglowych. Polski rząd i europosłowie intensywnie od miesięcy zabiegali o taką możliwość przedłużenia wsparcia dla starszych „węglówek”. Obawiali się, że w przeciwnym razie instalacje te będą wcześniej wyłączane przez operatorów – tym samym zwiększając ryzyko zakłóceń dostaw energii – lub w najlepszym razie (jako własność państwowych spółek energetycznych) będą musiały pozostać
w systemie i działać na stratach.
Z pomysłem przedłużenia węglowego okresu przejściowego do końca 2028 r. wyszła Rada UE, co było sporym sukcesem polskiej administracji, bo na próżno szukać innych krajów UE, które mają podobny poziom zależności w energetyce od aktywów opartych na „czarnym złocie”. Co więcej, opublikowana przez Komisję Europejską w marcu propozycja reformy w ogóle nie obejmowała tematu rynków mocy. Problem polegał również na tym, że początkowo większość Parlamentu Europejskiego nie chciała nawet słyszeć o kolejnej taryfie ulgowej dla naszych węglówek. Pamiętajmy bowiem, że takie koło ratunkowe zostało już Polsce rzucone jeszcze w 2018 r., kiedy to instytucje UE uzgodniły obecną derogację trwającą do 2025 r. I tu do akcji weszli nasi europosłowie – przede wszystkim Jerzy Buzek i Zdzisław Krasnodębski. Przekonali oni ostatecznie hiszpańskiego posła-sprawozdawcę, socjalistę Nicolása Gonzáleza Casaresa, że warto Polsce dać ostatnią szansę – w zamian za przyspieszenie budowy nowych mocy niskoemisyjnych.
Ta ostatnia derogacja….
Unijnym instytucjom w decydującej fazie negocjacji zależało przede wszystkim na tym, żeby mieć pewność, że rzucone Polsce koło dla węgla jest już naprawdę ostatnim w historii europejskiej polityki klimatycznej. W końcowym tekście rozporządzenia mamy zatem twarde zapisy stanowiące o tym, że kontrakty mocowe zawierane w Polsce po lipcu 2025 r. będą maksymalnie roczne. Nie będzie więc możliwe przedłużenie wsparcia z rynku mocy po 2028 r. za pomocą np. modernizacji i uelastycznienia bloków klasy 200 MW – i w ten sposób uzyskanie kontraktu 5-letniego.
Dodatkowym wentylem bezpieczeństwa dla zielonej części Parlamentu Europejskiego z pewnością jest też obowiązek uzyskania akceptacji Komisji Europejskiej na skorzystanie przez Polskę z derogacji – na podstawie pozytywnej oceny planu transformacji. W planie tym Warszawa będzie musiała ocenić wpływ derogacji na poziom emisji w kraju oraz na tempo transformacji w kierunku rozwoju odnawialnych źródeł energii (OZE), magazynów, mechanizmów elastyczności czy DSR. Polska będzie musiała ponadto udowodnić, że ma wiarygodną strategię na pojawienie się w rynku mocy – do czasu zakończenia derogacji węglowej – nowych, mniej emisyjnych jednostek.
Otwarcie aukcji dla węglówek będzie z kolei możliwe tylko po wcześniejszym przeprowadzeniu rundy dla „czystszych” mocy spełniających próg emisyjności 550g CO2/kWh i stwierdzonym po niej braku wystarczalności mocy w krajowym systemie. Co ważne, ilość mocy węglowych otrzymujących wsparcie ma być ograniczona wyłącznie do ilości niezbędnej do wypełnienia luki po aukcji dla czystszych technologii. Może to więc prowadzić do ograniczonego wsparcia dla pozostałych węglówek, które nie okażą się absolutnie niezbędne w systemie.
Reasumując, wynegocjowane w tym temacie zapisy to absolutnie maksimum tego, co było w ogóle możliwe do uzyskania przez Polskę w Brukseli w obecnych okolicznościach. Nieprzypadkowo Zieloni – którzy w lipcu z pełnym przekonaniem zagłosowali za wyjściowym stanowiskiem negocjacyjnym PE (nieuwzględniającym „węglowej” derogacji) – teraz nie poparli ostatecznego porozumienia. Argumentowali to głównie zbyt daleko idącymi, ich zdaniem, ustępstwami właśnie dla Polski w rynku mocy.
Koniec domiaru i więcej rynku energii
Niewystarczający dla Zielonych, aby zagłosować w poniedziałek w komisji ITRE „za”, okazał się też m.in. jeden z większych sukcesów Parlamentu w negocjacjach: zakończenie szkodliwego dla nowych inwestycji w czyste technologie wytwórcze limitu cen energii dla instalacji inframarginalnych, ustalonych wcześniej na poziomie 180 EUR/MWh (lub niższych – co było w gestii danego kraju). W wyniku zastosowania tego rozwiązania w latach 2022-2023 r., kiedy ceny hurtowe skoczyły znacznie powyżej limitów, daniny płaciły przede wszystkim elektrownie oparte na OZE i energetyce jądrowej. Największe firmy europejskie narzekały, że takie rozwiązanie wprowadza zbyt duże ryzyko inwestycyjne i opóźni transformację Unii, dodatkowo karząc firmy za zgodność z polityką klimatyczną. Był to mechanizm wprowadzony awaryjnie przez Brukselę – do połowy 2023 r. – w celu zwiększenia środków w państwach UE na rekompensaty z tytułu astronomicznych cen energii wywołanych skokowym wzrostem cen gazu ziemnego. Unijni ministrowie chcieli ten mechanizm przedłużyć o kolejny rok, tj. do połowy 2024 r., ale na koniec negocjacji ustalono, że nie będzie on kontynuowany. Ma to związek ze stabilizacją przede wszystkim cen gazu (obecnie ceny na giełdzie TTF spadły do ok. 30 EUR/MWh), a co za tym idzie – także i prądu w Europie.
W Polsce mechanizm domiaru płaconego przez elektrownie (tzw. wpłat na fundusz wypłaty różnicy ceny) przestał działać od stycznia. Zastąpił go jednak rozszerzony na 2021 r. podatek płacony przez PKN Orlen od wydobycia krajowego gazu.
Paryż wynegocjował kontrakty dla swojego atomu po czym… przedstawił inne rozwiązanie
Najtrudniejszą kwestią w negocjacjach była sprawa objęcia dwustronnymi kontraktami różnicowymi istniejących jednostek wytwórczych, na co od początku prac nad reformą rynku naciskał głównie Paryż – w związku z planami ograniczenia przychodów istniejących bloków jądrowych i zasilenia tymi środkami odbiorców energii. Głównym oponentem tego rozwiązania był Berlin, któremu niekoniecznie zależy na obniżaniu cen energii we Francji i redystrybucji dodatkowych środków z energetyki (w wyniku stosowania kontraktów różnicowych) na tamtejszy przemysł energochłonny czy MŚP. Wokół tej kwestii stworzył się wielomiesięczny impas w negocjacjach.
Na koniec rozmów Francja dostała możliwość stosowania takich kontraktów dla istniejących „jądrówek”, ale w międzyczasie się rozmyśliła i przedstawiła w Brukseli inne rozwiązanie. Oparte jest ono na limitach cenowych na rynku hurtowym dla krajowego czempiona EDF, powyżej których będzie on płacił określone procentowo daniny do francuskiego budżetu. Obecnie Paryż szykuje się do notyfikacji nowej koncepcji Komisji Europejskiej, w związku z faktem wygaszenia obecnych limitów cen energii z atomu w ramach programu ARENH na koniec 2025 r. i chęcią uruchomienia podobnego mechanizmu po tym czasie.
Nowa kadencja unijnych władz = nowa reforma rynku energii?
Oficjalnie w Brukseli mówi się, że zakończona właśnie reforma rynku energii oznacza, że nie trzeba będzie „otwierać” tej kwestii ponownie w przyszłej kadencji instytucji unijnych, po zaplanowanych w całej Unii na 6-9 czerwca wyborach do Parlamentu Europejskiego. W kuluarach można jednak usłyszeć, że nie jest to takie pewne – i że niezbędne będzie najpewniej chociażby dostosowanie rynku do wyzwań, związanych z nowym celem redukcji emisji gazów cieplarnianych na 2040 r.
Przypomnijmy: Komisja Europejska ma go przedstawić w najbliższym czasie – prawdopodobnie 6 lutego. W czerwcu ubiegłego roku Europejska Rada Naukowa ds. Zmian Klimatu – niezależny organ doradczy UE – zaleciła w swoim raporcie, aby do 2040 r. ograniczyć emisje CO2 o 90-95% w stosunku do 1990 r. A Wopke Hoekstra – niedawno mianowany w miejsce Fransa Timmermansa nowy komisarz ds. klimatu – deklaruje, że będzie bronić minimalnego celu redukcji netto o co najmniej 90%.
Obojętnie czy skończy się na 90 czy na 95%, w praktyce oznaczać to będzie, że w sektorze energii emisje CO2 należy do 2040 r. ograniczyć właściwie do zera. Głównym mechanizmem zapewniającym całkowitą dekarbonizację europejskiej energetyki będą ekstremalnie wysokie ceny uprawnień do emisji po 2030 r. wynikające z bardzo niskiej podaży uprawnień na rynku EU ETS.
Czy unijny rynek energii – po kończonej właśnie reformie – zapewni odpowiednie sygnały cenowe do inwestycji w nowe moce oparte na OZE. Odejście od limitów cen dla instalacji inframarginalnych jest dobrym krokiem na wygenerowanie nowych mocy niskoemisyjnych zwiększającym przewidywalność inwestorów, co do rentowności ich projektów.
Pytanie brzmi bardziej o sygnały cenowe dla nowych gazowych jednostek dyspozycyjnych bilansujących system w dobie rosnącego udziału OZE. Pojawiają się głosy, że długoterminowo nie będzie to możliwe m.in. bez uczynienia mechanizmów mocowych bardziej „strukturalnym” elementem rynku. Pamiętajmy przy tym, że pół roku od wejścia w życie obecnie nowelizowanego rozporządzenia, KE ma przedstawić Parlamentowi i Radzie raport odnośnie uproszczenia zatwierdzania i stosowania rynków mocy w państwach członkowskich.
Miejmy jedynie nadzieję, że jeżeli nie unikniemy w kadencji 2024-2029 otwierania debaty o rynku energii UE, obędzie się już bez dyskusji o kolejnym przedłużaniu „węglowej” derogacji dla Polski. Będzie ona już bowiem naprawdę nie do obrony – nie tylko w kontekście nowego celu redukcji emisji na 2040 r. I pozostaje wierzyć, że Warszawa ma tego pełną świadomość.
Maciej Burny – absolwent stosunków międzynarodowych Uniwersytetu Warszawskiego i Uniwersytetu Berkeley w USA. W latach 2005 -2010 pracował w Ministerstwie Gospodarki, gdzie odpowiadał za politykę klimatyczno-energetyczną UE. W okresie 2010-2020 pełnił kierownicze funkcje w obszarze regulacji UE i spraw międzynarodowych w PGE.
Był sekretarzem i członkiem Rady Zarządzającej Polskiego Komitetu Energii Elektrycznej w latach 2012-2018. Obecnie członek zarządu firmy doradczej Enerxperience.
Ryszard Pawlik jest doradcą europosła Jerzego Buzka