Premier chce wizji energetyki jądrowej. Tylko czy w dzisiejszych warunkach jest ona w ogóle możliwa?
Donald Tusk powiedział pod koniec marca, że nie ma odwrotu od decyzji o budowie elektrowni atomowej. – Nie ma chyba dla rozwoju tej technologii sensownej alternatywy. Oczekuję od PGE i agend rządowych wizji, która pozwoli Polsce przyjąć najnowocześniejsze rozwiązania dotyczące energetyki jądrowej.
To na razie położyło kres zamieszaniu wywołanemu przez ujawnienie w marcu listu prezesa PGE Krzysztofa Kiliana do ministra gospodarki. W piśmie, które ujawnił „Newsweek” szef PGE sugerował zawieszenie programu atomowego na dwa lata i być może skupienie się na technologiach małych reaktorów jądrowych, których póki co w komercyjnej eksploatacji nie ma.
Tusk chce więc wizji. Ale nie zanosi się na to, aby wizja ta szybko powstała. I trudno mieć o to pretensje do polskiego rządu, bo modelu przyszłości energetyki jądrowej w UE brakuje niemal wszystkim.
Patrz: Jądro rynkowej ciemności.
Krótko mówiąc, budowa nowych elektrowni atomowych nie opłaca się, bo są zbyt kosztowne, a ceny prądu – także z powodu kryzysu- są zbyt niskie, żeby zapewnić zwrot z inwestycji. Państwa głowią się więc nad sposobem zapewnienia rentowności inwestycji. O konieczności pomocy państwa dla elektrowni atomowej mówił także wiele razy prezes PGE Krzysztof Kilian.
Fiński patent
O wizji można mówić właściwie tylko w jednym kraju – Finlandii. Dla Finów energetyka atomowa jest najważniejszym sposobem ograniczenia emisji CO2, ale przede wszystkim rozwiązali problem niskich cen prądu. Dla kogo są one korzystne? Oczywiście dla konsumentów. Dlatego w Finlandii elektrownie atomowe buduje dziś firma Fennovoima. To konsorcjum 60 fińskich firm przemysłowych, głównie potentatów przetwórstwa drewna. W Polsce spośród nich znana jest np. firma Rautaruukki, producent materiałów budowlanych.
Firmy te potrzebują taniego prądu do swoich fabryk, a dopiero nadwyżkę energii sprzedają na rynku. Francuska Areva kończy właśnie budowę elektrowni o mocy 1600 MW w Olkiluoto dla TVŐ – podobnie zbudowanego konsorcjum 16 firm. Budowa opóźniła się o dwa lata i znacznie przekroczyła budżet, ale Finów wcale to nie zniechęciło. Fennovoima planuje budowę kolejnej – w Hanhikivi. Zaprosiła już potencjalnych wykonawców – francuską Arevę, japońską Toshibę i rosyjski Rosatom. Dostawca ma zostać wybrany w tym roku.
Czy fiński model sprawdziłby się w Polsce? Zgromadzenie w jednej spółce 60 największych polskich firm – pożeraczy prądu wydaje się zadaniem karkołomnym. Brak u nas takiej tradycji współpracy, którą Finowie rozwijali od stuleci. Zainteresowanie projektem atomowym wykazywali wprawdzie nasi hutniczy potentaci- Arcelor Mittal i KGHM, ta druga firma podpisała nawet w tej sprawie list intencyjny z PGE, Tauronem i Eneą. KGHM, który jest jednym z największych w kraju konsumentów prądu jest tam tylko „rodzynkiem”. Podstawowego problemu projektu – jak sprawić żeby się opłacał – to nie rozwiązuje.
Brytyjski pat, czeski klincz, słowacka zagwozdka
Złe wieści nadchodzą tymczasem z większości państw UE. W Wielkiej Brytanii francuskiemu EDF wciąż nie udało się dojść do porozumienia w sprawie budowy elektrowni atomowej Hinkley Point. Francuzi chcą żeby w sytuacji w której hurtowa cena prądu spadnie poniżej określonego poziomu 96 brytyjski rząd dopłacał im różnicę ( tzw. kontrakty różnicowe). Brytyjski rząd wciąż się targuje, ale niedawno EDF który płaci za utrzymywanie placu budowy w Hinkley Point milion euro dziennie, zmniejszył tam liczbę pracowników. Szef francuskiego giganta Henri Proglio ostrzegł, że rozmowy mogą zakończyć się fiaskiem.
Sytuację pogarsza fakt, że taki kontrakt byłby pomocą publiczną dla elektrowni i wymagałby zgody Komisji Europejskiej.
Podobne problemy mają Czesi. Tamtejszy państwowy potentat – CEZ rozpoczął przetarg na budowę nowego bloku w Temelinie. Uczestniczą w nim Amerykanie z Westinghouse i Rosjanie z Rosatomu Rosatomu, odpadła francuska Areva. Ale CEZ również domaga się od rządu gwarancji cen, rząd w Pradze jednak nie chce się na to zgodzić, proponuje najwyżej rządowe gwarancje dla kredytów.
Identyczna sytuacja jest na Słowacji. Rząd planuje rozbudowę elektrowni w Jaslovskih Bohunicach. Niedawno z 49 proc. udziału w przedsięwzięciu zrezygnował właśnie CEZ, mówi się, że w jego miejsce mógłby wejść Rosatom. Ale Rosjanie domagają się oczywiście gwarancji cen, tak aby budowa im się opłaciła. Słowacki minister gospodarki Tomáš Malatinský stwierdził niedawno, że gwarancje cen nie są jedynym możliwym rozwiązaniem, ale o szczegółach mówić nie chciał.
A w Polsce…
Aleksander Grad, szef atomowego projektu Polskiej Grupy Energetycznej wciąż rozmawia z potencjalnymi zagranicznymi partnerami. – Staramy się wypracować takie rozwiązania, które pozwolą dobrze się rozumieć, żebyśmy wiedzieli, jakie są oczekiwania inwestorów. Oni także muszą wiedzieć, jakie mogą być oczekiwania po naszej stronie. Przygotowujemy regulamin, który zapewni pełną konkurencyjność i przejrzystość w tym procesie – powiedział Grad agencji Newseria.
PGE chce aby partnerzy złożyli tzw. zintegrowane oferty: partnerzy muszą mieć technologię, złożyć ofertę dotyczącą finansowania projektu oraz objąć mniejszościowy pakiet akcji w elektrowni.
Niedawno PGE wybrała firmę, która przeprowadzi badania możliwych lokalizacji elektrowni. Grad obiecał też zakończenie w tym roku ciągnącego się już dwa lata przetargu na inżyniera kontraktu, czyli doświadczoną firmę doradczą. Przetarg wart jest ponad miliard zł.
Niestety, prędzej czy później trzeba będzie rozmawiać z inwestorami o cenie prądu. I dopiero wtedy zaczną się schody, bo Donald Tusk wiele razy powtarzał, że energia dla Polaków ma być tania.