Spis treści
W piątek minister energii Krzysztof Tchórzewski pojechał do Ostrołęki na zaproszenie tamtejszych samorządowców i działaczy PiS. Według relacji ludzi zaznajomionych ze sprawą miał zatrzeć niepewność, jaka zagościła w sercach lokalnych orędowników powstania elektrowni po wcześniejszej wizycie w Ostrołęce premiera Mateusza Morawieckiego. Premier nie odwiedził elektrowni, był za to w miejscowym Domu Spokojnej Starości, gdzie zjadł szarlotkę i pośpiewał z pensjonariuszkami. W wywiadzie dla portalu eostroleka.pl o elektrowni wypowiedział się bardzo enigmatycznie – stwierdził, że jest „potrzebna”, ale unikał szczegółów, odsyłając po nie do zaangażowanych w inwestycję spółek czyli Energi i Enei.
W Ostrołęce dobrze znana jest negatywna opinia o tej inwestycji bliskiego doradcy premiera, Wojciecha Myśleckiego, więc wizyta ministra energii Krzysztofa Tchórzewskiego miała dać paliwo zwolennikom budowy siłowni.
I minister polał miód na ich serca. – Ciągle mi o tym przypominają poseł Czartoryski, senator Mamątow, senator Kraska, poseł Wargocka, że ma to być największa inwestycja we wschodniej Polsce od 30 lat. Jakież to jest wyzwanie? Żeby ta elektrownia mogła dostarczać prąd, to do Ostrołęki muszą codziennie wjeżdżać cztery składy pociągowe złożone z siedemdziesięciu wagonów. Ta elektrownia będzie spalała na dobę 9-11 tys. ton węgla. Ta budowa, która się rozpocznie jeszcze w tym roku, jest olbrzymim wyzwaniem i wielu ludzi twierdziło, że region nasz, w tym Ostrołęka, nie jest w stanie temu podołać. W ciągu 5 lat, bo tyle będzie mniej więcej trwała budowa, w momencie szczytowym będzie pracowało około 5 tys. ludzi, około 100-120 przedsiębiorstw – mówił minister do zgromadzonych w domu kultury mieszkańców, którzy jednak nie mogli zadawać pytań.
Czytaj także: Tchórzewski „nie przypuszcza” by zrezygnowano z budowy Elektrowni Ostrołęka C
Ostrołęka C jest obecnie największym energetycznym problemem rządu. W kampanii wyborczej politycy tej partii obiecywali w regionie reaktywację budowy, zamrożonej przez zarząd Energi w 2012 r. z uwagi na wątpliwą rentowność inwestycji. Wtedy koszt szacowano na 6 mld zł, dzisiaj wydatki mogą okazać się znacznie większe. Elektrownia Ostrołęka C ma mieć moc 1000 MW, zastąpi obecnie działającą Ostrołękę B., wybudowaną jeszcze w latach 60-tych.
Przypomnijmy, że opisywane przez nas otwarcie ofert na budowę wywołało konsternację. Faworyt, kontrolowany przez państwowe spółki energetyczne Polimex zaproponował cenę 9,5 mld zł. Amerykański GE nieco powyżej 6 mld. Pojawił się również kandydat z Chin, najtańszy, bo za 4,8 mld zł. Tyle też wynosił budżet inwestora, ale zwyczajowo inwestorzy zaniżają budżet , aby można byłobezpiecznie unieważnić przetarg. Ukończony niedawno podobnej klasy blok w Kozienicach kosztował ponad 6 mld zł.
Jeśli budowa rzeczywiście miałaby ruszyć w tym roku, to należałoby w ciągu kilku najbliższych tygodni rozstrzygnąć przetarg. Potem trzeba rozpocząć rozmowy z bankami o finansowaniu inwestycji, takie negocjacje trwają zwykle kilka miesięcy. Według naszych informacji zarząd Energi spotykał się już z bankowcami po otwarciu ofert wykonawców. Miał usłyszeć, że jeśli finansowanie w ogóle będzie, to na pewno nie na kwotę wyższą niż 6 mld zł.
Przygotowując jesienią wariant Polityki Energetycznej Państwa do 2040 , (opisywany przez WysokieNapiecie.pl) resort energii nie brał od uwagę Elektrowni Ostrołęka C, co dobrze widać na poniższym slajdzie.
Czytaj także: Minister Energii: Ostrołęka to ostatnia taka inwestycja węglowa w Polsce
Według naszych informacji w resorcie energii rozważano kilka możliwych wariantów. Słyszeliśmy o dwóch. Pierwszy – unieważnić przetarg i powierzyć inwestycję Polimeksowi w trybie „z wolnej ręki”, wykorzystując furtki jakie daje prawo zamówień publicznych. Przy okazji spółka miała poskromić swoje apetyty finansowe i zejść z ceny do ok. 7,5 mld zł.
Drugi rozważany wariant to wykluczenie GE i Chińczyków z przyczyn formalnych. Wówczas na placu boju zostałby Polimex, który w toku negocjacji również obniżyłby cenę. Narażałoby to jednak Energę i Eneę na długie postępowanie odwoławcze z GE i Chińczykami.
Sprawa ma też wymiar europejski. Budowa jakichkolwiek elektrowni jest przy obecnych cenach prądu nierentowna. Ponieważ nowe moce będą potrzebne w systemie, to Polska i kilka innych krajów UE wprowadziły mechanizm rynku mocy, który umożliwia elektrowniom zarabianie pieniędzy także na dostarczaniu mocy potrzebnej w sieci, zwłaszcza w szczycie. W Polsce Sejm uchwalił ustawę w tej sprawie, Komisja Europejska niedawno ją zatwierdziła. Elektrownie będą startować w aukcjach na moc i podpisywać kontrakty z Polskimi Sieciami Elektroenergetycznymi. Konsumenci zapłacą za to ok. 4 mld zł. Ostrołęka C także musiałaby wygrać aukcję żeby w ogóle na siebie zarobić.
Rynek mocy jest traktowany przez Komisję Europejską jako pomoc publiczna. Ale wiele krajów UE chce ograniczyć tego typu wsparcie dla elektrowni węglowych. Trwa trilog czyli negocjacje między Parlamentem Europejskim, Komisją i państwami UE w sprawie pakietu zimowego, który przesądzi o kształcie unijnego rynku energii po 2020 r. Komisja zaproponowała aby ze wsparcia po 2025 nie mogły korzystać elektrownie emitujące więcej niż 550 g CO2 na KWh, co wyklucza elektrownie węglowe. W stanowisku państw UE Polska uzyskała zapis wydłużający okres przejściowy de facto aż 2035 r.
Dla Ostrołęki C kluczowe będzie jednak zapis mówiący o tym jak liczyć moment, od którego elektrownia załapie się na okres przejściowy. W projekcie Komisji i stanowisku państw UE liczy się czas „podjęcia końcowej decyzji inwestycyjnej”.
Ale europosłowie zdecydowanie chcą zaostrzyć przepisy. Proponują aby decydował moment rozpoczęcia produkcji prądu. Taki zapis w praktyce wyklucza Ostrołękę, bo wiadomo, że nie powstanie do 2020 r. czy nawet do 2021 r. Zapis zmierza wprost do zablokowania budowy nowych elektrowni węglowych i dotyczy de facto Polski i Grecji, bo tylko w tych dwóch krajach UE nowe jednostki węglowe są rozważane.
Czytaj także: Nowa Ostrołęka – elektrownia, która się słupkom nie kłania
Jeśli polski rząd będzie się upierał przy budowie Ostrołęki C, będzie musiał jakoś to załatwić w unijnych negocjacjach. Nie jest to niemożliwe, ale trzeba będzie ustąpić w jakiejś innej sprawie. Pytanie czy gra jest warta świeczki?
Brak jest bowiem dowodów na tezy niektórych polityków, że elektrownia Ostrołęka C jest potrzebna do zapewnienia bezpieczeństwa energetycznego. Stwierdza to jednoznacznie raport NIK z 2014 r. Dziś stara elektrownia Ostrołęka jeszcze się przydaje operatorowi do stabilizacji pracy sieci w północno-wschodniej Polsce, ale już dużo rzadziej, niż przed uruchomieniem dwa lata temu mostu energetycznego z Litwą. Jednak jej znaczenie w codziennej pracy sieci za chwile będzie jeszcze mniejsze. W ciągu trzech najbliższych lat PSE ukończy dwie kluczowe linie najwyższych napięć (400 kV): Ostrołęka-Olsztyn oraz Ostrołęka-Stanisławów. Ta ostatnia zostanie oddana w 2021 r. Po uruchomieniu tych linii stara elektrownia Ostrołęka nie będzie już „przywoływana” do pracy przez PSE i będzie się musiała utrzymać na rynku. To oznacza jej koniec – ma bardzo wysokie koszty zmienne bo węgiel musi pokonać dużo dłuższą trasę niż w płd Polsce więc nie elektrownia wytrzyma konkurencji. Dotyczy to w takim samym stopniu Ostrołęki C.
Sprawa ma jeszcze trzecie dno, a mianowicie Polimex. Spółka została doraźnie uratowana przez państwowe firmy energetyczne kosztem kilkuset milionów zł, ale nie wiadomo co dalej. Dopóki budowana jest elektrownia w Opolu, Polimex przetrwa, zwłaszcza, że ma także kontrakt na nowy blok gazowy Elektrociepłowni Żerań, budowany przez PGNiG. Ale co dalej? Spółka praktycznie nie zdobywa nowych dużych kontraktów w sektorze prywatnym. Jeszcze w 2015 r. jej portfel zamówień wynosił 4,6 mld zl, we wrześniu 2017 to tylko 2,6 mld zł. Energetyka daje Polimeksowi 61 proc. przychodów. –Po 2020 r. Polimex nie przetrwa bez kontraktu na Ostrołękę i to kontraktu, który zapewni bezpieczny zysk na wiele lat, dlatego zaproponował tak wysoką cenę, aż 9,5 mld zł- tłumaczy nam osoba znająca sytuację spółki.
Polimex zatrudnia ok. 4 tys. ludzi, z tego znaczną część w Siedlcach-mateczniku ministra Tchórzewskiego.
Rząd nie ma więc dobrego wyjścia z sytuacji. Jeśli zdecyduje się za wszelką cenę rozpocząć budowę, to i tak nie ma żadnej gwarancji, że banki ją sfinansują. Ogłoszenie rezygnacji z budowy przed wyborami? Wizerunkowa katastrofa. Przeciąganie jej na „po wyborach”? Kuszące, ale po elekcji samorządowej będzie parlamentarna…
Niestety taki jest efekt, gdy obietnice w sprawie wielomiliardowych inwestycji składają lokalni politycy, którzy nie ponoszą żadnej odpowiedzialności za decyzje, ale próbują na nie wpływać, bo w ten sposób rozumieją działanie na rzecz lokalnych społeczności. Za rynek mocy będą płacić 4 mld zł rocznie konsumenci w całej Polsce. I powinni płacić tylko za inwestycje, które są naprawdę niezbędne dla systemu energetycznego.