Dobry kontakt premiera z szefem PGE w końcu zaowocował. Krzysztof Kilian został namaszczony jako główny rozgrywający polskiej energetyki.
We wtorek 26 marca premier rozmawiał ze swoimi ministrami o pakiecie trzech ustaw regulujących na nowo branżę energetyczną. To już drugie takie poważne rozmowy o energetyce, które Donald Tusk przeprowadził w ostatnim czasie. Projekty ustaw energetycznych (tzw. trójpak energetyczny) od dwóch lat nie mogą ruszyć z miejsca, bo do tej pory nie było nikogo, kto walnąłby pięścią w stół i powiedział, że negocjacje urzędników walczących ze sobą ministerstw dobiegły końca, a teraz czas na męskie decyzje.
Zagłębianie się w meandry energetyki to nie zadanie premiera, jednak jego najbliższy doradca ekonomiczny – Jan Krzysztof Bielecki – unikał do tej pory tej branży. Z tego powodu premier się nią nie zajmował, a urzędnicy niższego szczebla okopali się i od czasu do czasu strzelają, żeby pokazać, że coś robią w kwestii nowych przepisów. W rezultacie wielkie zmiany w energetyce zostały zawieszone, a to oznacza brak inwestycji. Elektrownie powstawały głównie na konferencjach, a minister skarbu Mikołaj Budzanowski niezmiennie robił dobrą minę do złej gry i odgrażał się, że „słowo opóźnienie trzeba wykreślić z języka inwestycyjnego”.
Gdy na początku zeszłego roku stery największego krajowego producenta energii – Polskiej Grupy Energetycznej – przejmował Krzysztof Kilian, przyjaciel premiera z Gdańska, jeszcze z czasów Kongresu Liberalno-Demokratycznego, część energetyków widziała w nim człowieka, który będzie dla premiera Bieleckim od energetyki. Sam Kilian energetykę znał jedynie od strony silników, które remontował jeszcze w czasach studenckich. Ostatni rok spędził jednak na intensywnej nauce. Teraz na branżę patrzy od strony czystego biznesu. Nic nie znaczące gadki o „bezpieczeństwie energetycznym”, w których lubują się politycy, zastąpił prostym „show me the money”. I przekonał do swej wizji premiera Donalda Tuska.
Wczorajsza konferencja prasowa szefa rządu pokazała, że w końcu zaczyna on dostrzegać problemy energetyki. Premier powiedział więcej konkretów, niż politycy i prezesi przez lata rzucający hasłami o setkach miliardów inwestycji. Zauważył między innymi, że budowa części elektrowni jest w obecnych warunkach nieopłacalna (pisaliśmy o tym: Hamlet z elektrowni) i trzeba będzie powtórnie przeanalizować warunki ich budowy.
Można by sądzić, że w tej sytuacji premier przyśpieszy pracę nad ustawami energetycznymi. Bez nich elektrownie, zarówno te węglowe, jak i ekologiczne, nie będą powstawać. Ale z wypowiedzi Tuska wynika, że rząd nie będzie się spieszył przynajmniej z jedną z ustaw „trójpaku energetycznego” – ustawą o odnawialnych źródłach energii. Nie wiadomo właściwie dlaczego musi to trwać tak długo, skoro zwaśnieni urzędnicy powiedzieli sobie już wszystko, wystarczy tylko podjąć decyzję któremu ministerstwu rząd przyzna rację.
Premier stanowczo podkreślił, że wsparcie dla odnawialnych źródeł energii musi jak najmniej obciążać konsumentów. Dał do zrozumienia, że najdroższe technologie – morskie farmy wiatrowe i fotowoltaika – nie będą miały w tej sytuacji szans. Wsparcie z kieszeni konsumentów, logicznie rzecz biorąc, powinno popłynąć do najtańszych – biomasy i lądowych farm wiatrowych. Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby taką ustawę szybko uchwalić. Do 2020 r., kiedy zgodnie z unijnym prawem 15 proc. energii powinno pochodzić z odnawialnych źródeł, zostało wcale nie tak dużo czasu, a elektrowni, nawet wiatrowych, w naszych warunkach nie buduje się w rok.
Za kilka lat możemy mieć problemy z brakiem prądu, bo trzeba będzie wyłączyć część starych elektrowni. Premier i prezes PGE mają rację, że nowe elektrownie nie mogą przynosić strat. To oznacza, że trzeba stworzyć mechanizm pomagający w ich budowie. Może to być tzw. rynek mocy (patrz: Dopłacimy do starych, czy nowych elektrowni?), może to być wreszcie wsparcie finansowe z programu Polskie Inwestycje, w którym na razie energetyka się nie mieści (patrz Polskie Inwestycje Rozwojowe nie rozwiną energetyki). Ale decyzje trzeba podejmować szybko, bo czasu jest mało.
Dwie kwestie nie budzą wątpliwości: 1. Kluczowe znaczenie będzie miała wizja energetyki widziana z fotela szefa PGE. 2. Premier chce, żeby było jak najtaniej.
To oznacza tłuste lata dla najmniej kosztownego prądu z węgla brunatnego, którego PGE jest głównym producentem. Zaś w energetyce odnawialnej w górę idą akcje biomasy i lądowego wiatru, bo właśnie w te gałęzie branży zainwestowała PGE.