Spis treści
Producenci nawozów, chemikaliów, stali, cynku, aluminium czy ceramiki – od kilku miesięcy praktycznie nie ma dnia, aby z całej Europy nie dochodziły doniesienia o wstrzymywaniu pracy kolejnych instalacji lub ograniczaniu produkcji.
Polska nie jest tu wyjątkiem, a trudności firm energochłonnych uderzają rykoszetem w inne sektory. Byliśmy tego świadkami w sierpniu, gdy zatrzymanie produkcji przez polskich dostawców nawozów zagroziło ciągłości pracy w browarach czy przemyśle spożywczym – z powodu wstrzymania dostaw ciekłego CO2 czy suchego lodu, produktów powiązanych z wytwarzaniem nawozów.
Problemy firm energochłonnych działają poprzez efekt domina czy kuli śnieżnej, bo chociażby zatrzymanie produkcji chemikaliów lub ich ceny skutkują niedostępnością surowców czy półproduktów dla wszystkich innych branż przemysłowych.
Podobnie jest też z cementowniami czy hutami – bez cementu czy stali praktycznie nie da się zrealizować żadnej większej inwestycji budowlanej, a wyrobów stalowych, miedzi czy aluminium potrzeba też m.in. w motoryzacji, AGD czy infrastrukturze energetycznej.
Skala kryzysu energetycznego sprawia, że bardziej niż kula śnieżna czy kostki domina na myśl przychodzi jednak tsunami, które przelewa się przez europejską gospodarkę. Przykłady problemów, z którymi zmaga się przemysł energochłonny w Polsce i Europie, zebraliśmy na kilku infografikach, które znajdują się w dalszej części artykułu.
Przemysł w kryzysowych ramach
Jak dotąd polski rząd koncentrował się w minionych miesiącach przede wszystkim na rozwiązaniu kryzysu z brakiem węgla dla gospodarstw domowych i ciepłownictwa komunalnego. Kryzysu, który w dużej mierze sam spowodował, wychodząc przed szereg unijnych sankcji na rosyjski węgiel. Te zaczęły obowiązywać dopiero w sierpniu, a polski rząd postawił własne wprowadzić już w kwietniu. Jednak chyba dopiero potem zaczął analizować jakie mogą być tego skutki.
Zobacz więcej: Zabraknie 4 mln ton węgla. Spalanie miałów i opon to początek
W ostatnich dniach rząd przedstawił też pomysły, jak uchronić gospodarstwa domowe przed dużymi wzrostami cen energii elektrycznej. Analizowaliśmy je w artykule pt. Rachunki za prąd dla gospodarstw domowych zamrożone. Co to oznacza?
Jednakże mrożenie cen czy dodatki węglowe w regulowaniu rachunków za prąd, gaz czy ogrzewanie nie pomogą w sytuacji, gdy ludzie zaczną tracić pracę. W samym przemyśle energochłonnym jest w Polsce zatrudnionych ok. 400 tys. osób, a kolejne 600 tys. pracuje w branżach, które są z nim powiązane.
Stąd w miniony czwartek (15 września), po tym jak założenia planu pomocy dla gospodarstw domowych przedstawili premier Mateusz Morawiecki oraz minister klimatu Anna Moskwa, głos zabrał Waldemar Buda, szef resortu rozwoju i technologii.
– Pakiet dla przedsiębiorstw energochłonnych jest niezwykle istotny z punktu widzenia łańcuchów dostaw. Wiele surowców, które są wytwarzane w tych przedsiębiorstwach stanowią komponent całej gospodarki – poinformował Buda, dodając że resort pracuje nad programem, który złagodzi skutki wzrostu cen energii elektrycznej i gazu wśród przedsiębiorstw.
Jego budżet ma wynieść ok. 5 mld zł, a wypłata środków nastąpi jeszcze w 2022 r. Z pomocy ma skorzystać ok. 250 firm.
Jak wskazał Buda, o wsparcie będą mogły ubiegać się zakłady energochłonne, w przypadku których koszty nabycia energii elektrycznej i gazu wynoszą co najmniej 3 proc. wartości produkcji i które działają w branżach wskazanych przez Komisję Europejską
Ponadto istnieje możliwość przedłużenia wsparcia na przyszły rok, jeśli nastąpi wydłużenie obowiązywania bądź modyfikacja Tymczasowych Ram Kryzysowych, które w marcu 2022 r. ogłosiła KE w kontekście agresji Rosji na Ukrainę. Umożliwiają one państwom członkowskim skorzystanie z elastyczności przewidzianej w przepisach dotyczących pomocy publicznej.
Ilu dostanie pomoc?
To na razie tylko zapowiedzi z konferencji prasowej i krótkiego komunikatu ministerstwa. Wskazano tam budżet oraz potencjalną liczbę podmiotów, które mogą otrzymać pomoc, ale choćby ta ostatnia kwestia ulegała wcześniej zmianom.
Jeszcze 13 września, czyli dwa dni przed wystąpieniem ministra Budy, premier Morawiecki mówił, że „pakietem rozwiązań pomocowych dla sektora energochłonnego chcemy objąć około 1000 firm, na pewno 800-900”. To jednak „trochę” więcej niż wskazane przez resort rozwoju 250 podmiotów.
Henryk Kaliś, przewodniczący Forum Odbiorców Energii Elektrycznej i Gazu, w rozmowie z portalem WysokieNapiecie.pl stwierdził, że przy wprowadzaniu tak ważnego dla funkcjonowania całej gospodarki mechanizmu do rozstrzygnięcia są dwie podstawowe kwestie. Pierwsza to budżet (ten został określony na 5 mld zł), druga to liczba beneficjentów, która wynika z wielkości budżetu.
Kaliś zaznaczył, że szczegóły planowanej regulacji nie są znane. Wiemy jednak, że ich podstawą mają być Tymczasowe Ramy Kryzysowe, opracowane przez KE.
– Teraz decyduje się to, jakie elementy z tych Ram zostaną wykorzystane przez polski rząd. Prawdopodobnie planowaną pomocą zostaną objęte podmioty, dla których udział kosztów nabycia energii i produktów energetycznych w kosztach produkcji wynosi co najmniej 3 proc. – przynajmniej tak przewidują Ramy. Te z kolei odwołują się do dyrektywy 2003/96/WE, która właśnie tak definiuje pojęcie zakładu energochłonnego – wyjaśnił ekspert.
Jak dodał, ostatecznie o liczbie beneficjentów zadecydują przyjęte przez resort rozwoju kryteria zawężające. Pozostawienie otwartego katalogu podmiotów (w wersji KE) oznacza, że ich liczba w Polsce mogłaby wynieść ok. 28 tys. uprawnionych, którzy teoretycznie mogliby z tego rozwiązania skorzystać. Nie wszystkie jednak spełnią warunek wymaganego wzrostu ceny zakupu energii i paliw w roku 2022 r., w stosunku do średniej ceny ich zakupu z roku 2021.
– Ramy wskazują również, że jeśli zakład przemysłowy odnotował wymagany wzrost kosztów kwalifikowanych, a dodatkowo poniósł stratę z prowadzonej działalności, która co najmniej w 50 proc. wynikała właśnie z tego wzrostu, to może ją pokryć do wysokości 70 proc. dotacją z budżetu państwa. A jeśli kod działalności tego zakładu znajduje się na liście stanowiącej załącznik do Ram, to powstała strata może być pokryta w 80 proc. – wskazał Kaliś.
Gdyby natomiast katalog firm objętych pomocą pozostawiono otwarty (jak w Ramach), to rozbieżność pomiędzy oceną skutków regulacji (która musiałaby uwzględnić wszystkich uprawnionych), a rzeczywistym wykorzystaniem budżetu (faktycznie złożone wnioski), mogłaby być bardzo duża.
– Zawężając grupę beneficjentów można się też posłużyć definicją „odbiorcy przemysłowego”. Wtedy rodzajów działalności uprawnionych do uzyskania pomocy byłoby 64. Z kolei zastosowanie listy kodów z załącznika do Ram, ograniczy tę liczbę do około 30 – dodał Kaliś.
Podał też przykład Niemiec, które w swojej regulacji posłużyły się listą 116 kodów z wytycznych KE ws. opodatkowania produktów energetycznych (EEAG).
– Ramy Kryzysowe mówią, że państwa członkowskie mogą ograniczać liczbę beneficjentów pomocy, ale jednocześnie nie zabraniają, by tę listę stosownie do potrzeb kształtować. Jeśli jakaś branża została dotknięta skutkami wzrostu cen energii i paliw w sposób zagrażający dalszej działalności reprezentowanych przez nią firm, kraj członkowski może listę beneficjentów uzupełnić – podkreślił Henryk Kaliś.
– Rząd zaprezentował ogólne założenia, choć oczekiwaliśmy, że przedstawi już szczegóły projektowanych przepisów. Liczymy, że wkrótce się one pojawią i rozwieją wątpliwości, bo gama możliwych wersji zastosowanych rozwiązań jest spora. W polskich warunkach ostatecznie będą one uzależnione od deklarowanego budżetu – podsumował.
Branże całkiem zacementowane
Brak sprecyzowanych kryteriów na obecnym etapie powoduje, że m.in. przemysł cementowy obawia się, czy będzie objęty pomocą. Już od paru lat nie może on liczyć na środki z programu rekompensat kosztów pośrednich emisji CO2, którego wartość w Polsce latach 2022-2031 ma wynieść 45,4 mld zł.
Powodem jest to, że cementownie nie znalazły się na unijnej liście przemysłów energochłonnych uprawnionych do wsparcia w ramach takiego mechanizmu. A to tylko jeden z energetycznych problemów tego sektora, o którym więcej pisaliśmy niedawno w tekście pt. Brak węgla zatrzyma budowy, bo nie będzie cementu?
Stowarzyszenie Producentów Cementu w komentarzu dla portalu WysokieNapiecie.pl wyraziło nadzieję, że tym razem branża zostanie wzięta pod uwagę przy formułowaniu listy podmiotów uprawnionych do wsparcia. Zaapelowało również, aby traktować sektor jako strategiczny dla gospodarki, bo bez podstawowego materiału budowlanego, jakim jest cement, prowadzenie wszelkiego rodzaju inwestycji nie będzie możliwe.
Henryk Kaliś zwrócił natomiast uwagę, że przemysł cementowy, a także wapienniczy, stanowią przykład zróżnicowanego traktowania, przez regulacje UE. Choć nie ma ich na liście branż uprawnionych do uzyskiwania rekompensat kosztów pośrednich emisji, to znalazły się na liście przemysłów narażonych na tzw. carbon leakage (ucieczka emisyjnych branż poza UE), czy liście odbiorców przemysłowych.
– Powinny one również zostać objęte planowaną obecnie przez rząd pomocą. Polskie cementownie, jak i cały przemysł, działają na obrzeżach Unii Europejskiej i w normalnych, niewojennych warunkach są narażone na nieuczciwą konkurencję z kierunku wschodniego – stwierdził Kaliś.
Nie ma chemii w gazie
O przedstawione przez rząd założenia pomocy pytaliśmy też w przemyśle chemicznym. Tam nieoficjalnie również usłyszeliśmy, że do pełnej oceny rozwiązań są potrzebne konkrety, ale jakieś „światełko w tunelu” się pojawiło. Choć każda pomoc jest obecnie na wagę złota, to jednak 5 mld zł może się okazać zbyt małym budżetem, aby zaspokoić wszystkie branże dotknięte wzrostem kosztów energii elektrycznej i gazu.
Zwłaszcza ten ostatni jest kluczowy dla chemii. Branża wyczekuje zarówno regulacji, które przewidywałyby ścieżkę postępowania, gdyby gazu zabrakło, jak i limitów cen dla błękitnego paliwa. Choć ceny od sierpniowego szczytu mocno spadły, to i tak są ekstremalnie wysokie na tle tego, ile wynosiły parę lat temu.
Zobacz więcej: Przemysł boi się chaosu jeśli zabraknie gazu
Na poziomie unijnym odpowiedniego pomysłu w kwestii cen jak na razie nie znaleziono. Przypomnijmy, że w ubiegłym tygodniu, po kilkunastu dniach gorączkowych prac, Komisja Europejska przedstawiła projekt zmian rozporządzenia o rynku energii, który ma złagodzić skutki rosnących cen prądu.
Pomysł, aby wprowadzać limit cen na rosyjski (lub jakikolwiek inny) gaz na nie ma jednak szans – do tego trzeba bowiem zgody sprzedających, a nie tylko Rosjanie, lecz także Amerykanie i Norwegowie są przeciwni.
Szefowa KE Ursula von der Leyen zapowiedziała natomiast wprowadzenie nowego indeksu cenowego dla LNG. Dzięki temu skroplony gaz miałby inne ceny niż notowany na holenderskiej giełdzie TTF gaz „rurowy”. Nadal nie ma jednak żadnych konkretów, traderzy pytają dlaczego na ten sam w zasadzie produkt – tyle, że dostarczany różnymi drogami – miałaby obowiązywać inna cena.
Zobacz więcej: Bruksela chce obniżyć koszty energii. Czy to się uda przed zimą?
Linie w końcu bezpośrednie?
Podczas czwartkowej konferencji ministra Waldemara Budy nieoczekiwanie jako lekarstwo na energetycznego problemy przemysłu wskazano też linie bezpośrednie. To rozwiązanie, o które energochłonni apelują od lat. W założeniu linie te mogą połączyć odbiorców przemysłowych z wytwórcami energii elektrycznej z pominięciem sieci przesyłowych i dystrybucyjnych. W ten sposób przemysł energochłonny mógłby korzystać z taniej energii odnawialnej produkowanej w pobliżu fabryk.
Jednak nie dość, że w polskich realiach prawnych jest to energetyczne „mission impossible”, to w ostatnich miesiącach nadzieje na rozwiązanie tego problemu mocno osłabły, gdyż temat wypadł z projektu nowelizacji ustawy Prawo energetyczne oraz ustawy o odnawialnych źródłach energii (numer z wykazu UC 74).
Prace nad tą nowelizacją prowadzi resort klimatu, który zapowiedział, że zamierza tę kwestię uregulować w ramach innych przepisów. Resort rozwoju wyrażał natomiast zdziwienie takim obrotem wydarzeń z uwagi na znaczenie linii bezpośrednich dla konkurencyjności przemysłu energochłonnego. Ponadto zastrzegał też możliwość wniesienia całościowej propozycji zapisów regulujących te kwestie w projekcie nowelizacji na etapie Stałego Komitetu Rady Ministrów.
Zobacz więcej: Kluczowe dla przemysłu przepisy wyparowały z ustawy
Teraz wydaje się, że Ministerstwo Rozwoju i Technologii chce w temacie linii bezpośrednich wykazać się mocniejszą inicjatywą, choć nie wiadomo czy w ramach wspomnianego wcześniej projektu nowelizacji, czy całkiem nowego.
Co ciekawe, w zapowiedziach wprost wskazuje, że to rozwiązanie ma się wiązać z uwolnieniem linii bezpośrednich od kosztów w postaci opłaty mocowej, kogeneracyjnej czy sieciowej zmiennej.
Choć wydaje się to być oczywiste w sytuacji, w której państwowa energetyka nie jest w stanie zapewnić sieci dystrybucyjnych nadążających za potrzebami rozwoju OZE, to dotychczas próbowano linie bezpośrednie uwolnić tylko w sytuacji obciążenia ich większością możliwych opłat sieciowych. To z kolei wypacza w dużej mierze sens i opłacalność takiego rozwiązania.
Zobacz więcej: Jak odblokować sieci energetyczne
Według zapowiedzi resortu rozwoju planowane zmiany w przepisach obejmą m.in.:
- Doprecyzowanie definicji linii bezpośredniej, wyjaśnienie, że może być do niej podłączony również odbiorca podłączony jednocześnie do Krajowego Systemu Elektroenergetycznego (KSE)
- Wyłączenie linii bezpośredniej z obowiązku uzyskiwanie zgody Prezesa URE w trzech przypadkach gdy:
1. linią bezpośrednią dostarczana jest energia wyłącznie z OZE
2. budowa linii bezpośredniej ma miejsce na nieruchomości, do której podmiot występujący o pozwolenie na budowę linii bezpośredniej posiada tytuł prawny, a linia zaopatrywać będzie wyłącznie instalacje do niego należące lub instalacje podmiotów od niego zależnych
3. linia bezpośrednia dostarcza energię do instalacji lub odbiorcy nieprzyłączonego do KSE
- obowiązkowe wydanie warunków przyłączenia dla linii bezpośredniej (w ciągu 14 dni), jeżeli energia nie będzie wprowadzana do KSE
– Dzięki wprowadzeniu linii bezpośredniej wartość nowych inwestycji w Polsce (tylko w przypadku nowych inwestycji w OZE dla odbiorców przemysłowych oraz nowych inwestycji w ramach Polskiej Strefy Inwestycji) może wynieść ok. 37 mld zł – ocenił resort rozwoju.
Wiatraki ciągle mają pod wiatr
Zdaniem Henryk Kalisia, te zapowiedzi stanowią bardzo ważną deklarację – jest to rozwiązanie oczekiwane przez odbiorców przemysłowych oraz istotny element likwidacji szeregu barier blokujących inwestycje w rozproszoną odnawialną energetykę przemysłową.
Jednocześnie zastrzegł, że umożliwienie budowy linii bezpośrednich, w połączeniu z liberalizacją tzw. ustawy odległościowej w planowanym kształcie, nie spowoduje szybkiego rozwoju nowych mocy w OZE.
Zobacz też: Wiatraki uwolnione od 10H ruszą z kopyta?
– Inwestycje w energetykę wiatrową nadal będzie krępować szereg przewlekłych procedur administracyjnych, np. konieczność wprowadzania zmian w miejscowych planach zagospodarowania przestrzennego. Ten obszar zawsze generował najwięcej opóźnień i to nie ulegnie zmianie, bo np. wprowadzano obowiązek konsultowania planów miejscowych również z tzw. gminami pobliskimi – wyjaśnił Kaliś.
Zapewnił, że przemysł energochłonny chce inwestować w OZE, aby uzyskać dostęp do taniej energii. Dlatego branża przygotowała propozycje zmian legislacyjnych, które wprowadzają do katalogu celów publicznych inwestycje z zakresu wytwarzania odnawialnej energii elektrycznej na potrzeby bezpośredniego jej dostarczenia do odbiorcy przemysłowego. Do tego potrzebne jest również uproszczenie i liberalizacja procedur środowiskowych i krajobrazowych.
– Bez wprowadzenia tych zmian, regulacje dotyczące linii bezpośrednich i zasad lokowania elektrowni wiatrowych nie spowodują szybkiego rozwoju odnawialnej energetyki przemysłowej, a oczekiwane nowe moce będą mogły się pojawić najwcześniej za 5- 6 lat. Za późno jak na potrzeby polskiego przemysłu – skonkludował Kaliś.
Przy tym wszystkim warto przypomnieć, że mocno opóźniony projekt nowelizacji ustawy odległościowej został przyjęty przez rząd z wielką pompą na początku lipca. Jednak od ponad dwóch miesięcy oczekuje na nadanie nadanie numeru druku i wprowadzenie pod obrady Sejmu.
– Projekt jest skomplikowany, był długo konsultowany z rynkiem, ale wymaga jeszcze dialogu pomiędzy nami a parlamentem, tak byśmy mogli znaleźć odpowiedzialny kompromis i dalej procedować te rozwiązania – stwierdziła w ubiegłym tygodniu minister Moskwa, dopytywana przez dziennikarzy. Oceniła też, że zawarte w projekcie nowelizacji rozwiązania są „trudne” oraz wymagają jeszcze „refleksji i dialogu”.
Zapewne ten „dialog” tak naprawdę dotyczy samej Zjednoczonej (czasem tylko z nazwy) Prawicy, bo jak wiadomo Solidarna Polska i wielu polityków PiS do wiatraków stosunek ma alergiczny.
Koalicja rządząca przez ostatnie siedem lat była w stanie przegłosować w ekspresowym tempie wiele swoich pomysłów legislacyjnych bez oglądania się na parlament. Widocznie te, które dają szanse na obniżenie w przyszłości cen energii elektrycznej, do takich nie należą.