Spis treści
We wtorek, 12 grudnia, Komisja Europejska poinformowała, że zgadza się na nowy polski mechanizm subsydiowania elektrowni wykorzystujących źródła odnawialne, takie jak woda, słońce, wiatr i biomasa.
Zastępuje on wygaszany system tzw. zielonych certyfikatów, który w latach 2005-2016 doprowadził do wzrostu udziału „zielonego” prądu z ok. 2% do ponad 13% krajowego zapotrzebowania. Według analiz portalu WysokieNapiecie.pl przez dotychczasowe 11 lat funkcjonowania tego systemu do inwestorów trafiło niemal 27 mld zł wsparcia, ale od połowy 2016 roku żadne nowe elektrownie nie są już w ten sposób dotowane.
Zgoda Brukseli na nowy system jest więc o tyle ważna, że rozwój energetyki odnawialnej w Polsce od niemal dwóch lat stoi w miejscu. Według danych GUS w 2016 roku odsetek prądu wytwarzanego w sposób bardziej przyjazny środowisku nawet się zmniejszył – pierwszy raz w tej dekadzie, a Polska oddala się od piętnastoprocentowego celu udziału OZE w końcowym zużyciu energii w 2020 roku.
Co prawda pierwsze aukcje OZE w ramach nowego systemu odbyły się już w grudniu 2016 roku, ale w wyniku ataku hackerskiego wsparcie przyznano ostatecznie niewielkiej liczbie projektów. W tym roku rozstrzygnięto z kolei jedynie aukcje dla istniejących elektrowni, które przechodzą ze starego systemu zielonych certyfikatów do nowego (bo wsparcie w nim jest bardziej przewidywalne). Natomiast aukcje dla nowych projektów zostały co prawda ogłoszone przez Urząd Regulacji Energetyki, ale rząd szybko je odwołał – właśnie ze względu na toczące się wciąż negocjacje z Brukselą.
Teraz, dzięki zgodzie Komisji Europejskiej, aukcje dla nowych projektów będą mogły w końcu ruszyć, a banki zaczną je finansować, z czym do tej pory był problem. Z naszych informacji wynika, że Ministerstwo Energii chciałoby aby kolejne aukcje odbyły się na początku 2018 roku. Do tego czasu musi jednak dokończyć nowelizację ustawy o odnawialnych źródłach energii, która wprowadza wszystkie zmiany uzgodnione z Komisją Europejską – m.in. sposób liczenia pomocy publicznej czy automatyczny mechanizm zachowywania konkurencyjności na aukcji w przypadku, gdy ofert jest mniej, niż mogłoby otrzymać wsparcie (wówczas z automatu 20% najdroższych będzie odrzucana). Projekt zyskał już akceptację komitetu ekonomicznego rządu, a jego ostateczne przyjęcie przez Radę Ministrów i skierowanie do Sejmu spodziewane jest na przełomie roku.
Kto zarobi?
Decyzja notyfikacyjna nie została jeszcze opublikowana – polski rząd przez najbliższe dwa tygodnie będzie z niej usuwał dane, których nie chce przekazać opinii publicznej – wobec czego nie wiadomo jeszcze jak chce podzieli 40 mld zł budżetu. Wiadomo, że część z tych pieniędzy trafi do istniejących elektrowni, które zdecydują się na migrację z systemu zielonych certyfikatów do aukcyjnego. Mają to być przede wszystkim instalacje opalane biomasą, biogazem i hydroelektrownie.
Do takiego kroku przymierza się m.in. poznańska Enea, dla której ustawa będzie zresztą specjalnie zmieniana tak, aby kupiony przez nią niedawno blok na biomasę o mocy ponad 200 MW mógł przejść do systemu aukcyjnego. Instalacja będzie mogła otrzymywać wsparcie jeszcze przez 10 lat. Gdyby jej się to udało, to mogłaby otrzymać z tego budżetu do 2027 roku od 2 do 3 mld zł.
Na migrację do aukcji OZE nie mogą liczyć natomiast elektrownie wiatrowe. – Nie przewidujemy dla nich wolumenu w najbliższych latach – potwierdza nam osoba z resortu energii.
Wśród nowych instalacji na największe wsparcie także liczyć mogą przede wszystkim instalacje na biomasę, w dalszej kolejności na biogaz i słoneczne. Ministerstwo Energii kieruje się, przyjętymi w 2010 roku i aktualizowanymi rok później rządowymi założeniami co do produkcji „zielonej” energii. Zgodnie z nimi w 2016 roku produkcja prądu z biomasy powinna przekraczać 9 TWh, a w 2020 roku 10 TWh. Tymczasem w rzeczywistości wyniosła niespełna 7 TWh, a w tym jeszcze spadła na skutek spadku cen zielonych certyfikatów. Zakontraktowanie całej brakującej energii z biomasy w nowych elektrowniach może pochłonąć blisko 9 mld zł łącznie przez cały okres wsparcia (15 lat).
Najwięcej, bo blisko 18 mld zł, czyli niemal połowę całego budżetu zaakceptowanego przez Brukselę, pochłonąć może – planowany przez rząd – wzrost produkcji w biogazowniach z obecnego 1 TWh rocznie do 4 TWh w 2020 roku. Przy czym osiągnięcie tego celu w tak krótkim czasie wydaje się być już niemożliwe, ale najprawdopodobniej do 2020 roku rząd będzie chciał przynajmniej zakontraktować porównywalny wolumen w instalacjach, które będą budowane jeszcze na początku przyszłej dekady. To może być bowiem argument w negocjacjach z Komisję Europejską kar za niezrealizowanie celu do 2020 roku.
Kolejne systemy wsparcia uzgadniane z Brukselą
Wtorkowa notyfikacja aukcji OZE to kolejny taki sukces Ministerstwa Energii. W ubiegłym roku ME skutecznie notyfikowało pomoc publiczną przydzielaną od 2005 roku w systemie zielonych certyfikatów. Było to o tyle karkołomne zadanie, że przez lata wsparcie otrzymywały stare elektrownie wodne, które żadnej pomocy nie potrzebowały, a także duże elektrownie węglowe za współspalanie biomasy z węglem, gdzie wsparcie mogło być przynajmniej o połowę niższe. Bruksela przymknęła jednak na to oko, po tym jak rząd przyciął dalsze ich subsydiowanie. Dzięki temu najwięksi krajowi producenci prądu (w większości państwowi) nie musieli zwracać pomocy liczonej w miliardach złotych.
Ministrowi Tchórzewskiemu udało się także rok temu notyfikować 8 mld zł pomocy publicznej dla górnictwa. Pieniądze pokryją straty nierentownych kopalń, koszty ich zamykania i rekultywacji terenów oraz osłony socjalne dla odchodzących górników.
Na tym jednak nie koniec trudnych negocjacji z Brukselą. Według informacji Obserwatora Legislacji Energetycznej na prośbę polskiego rządu do osobnego postępowania notyfikacyjnego odłożona została jeszcze pomoc publiczna dla biogazowni rolniczych. W ich przypadku – podobnie jak wcześniej w przypadku współspalania biomasy – istnieje ryzyko nadwsparcia (rząd niedawno zbyt hojnie przydzielił im osobny system pomocy – tzw. błękitne certyfikaty). W najgorszym wypadku producentom biogazu może grozić nawet zwrot pomocy publicznej i bankructwo, co wydaje się jednak mało prawdopodobnym scenariuszem.
Spod wtorkowej notyfikacji Warszawa wydzieliła także system wsparcia dla prosumentów, czyli drobnych konsumentów energii, produkujących jednocześnie prąd (np. z paneli słonecznych) na własny użytek. Ustawa umożliwia im oddawanie nadwyżek wyprodukowanego u siebie prądu do sieci i pobieranie go z powrotem przy potrąceniu 20-30% z tej energii przez koncern energetyczny. Komisja Europejska uważa, że ten mechanizm jest pomocą publiczną dla prosumentów i wymaga notyfikacji. Polska stara się z kolei przekonać UE, że system nie mieści się w traktatowej definicji pomocy publicznej. Rozstrzygnięcie w tej sprawie, podobnie jak w przypadku błękitnych certyfikatów, spodziewane jest w przyszłym roku.
Polska jest także w trakcie notyfikacji pomocy publicznej w ramach nowego mechanizmu wsparcia – rynku mocy, z którego skorzystają z kolei przede wszystkim elektrownie węglowe i gazowe. Według założeń Ministerstwa Energii od 2021 do 2027 roku do elektrowni ma w ten sposób trafić ok. 27 mld zł. Ustawa została już przegłosowana przez parlament i czeka teraz na podpis prezydenta. Zgodnie z nią pieniądze nie popłyną jednak do wytwórców prądu dopóki Bruksela nie zaakceptuje tego mechanizmu.
W pierwszej połowie przyszłego roku ruszyć powinna także notyfikacja kolejnego systemu wsparcia – tym razem dla małych i średnich elektrociepłowni. Według naszych szacunków budżet tego programu nie powinien przekraczać 1 mld zł rocznie.