Spis treści
21 marca w Brukseli odbędzie się klimatyczno–energetyczny szczyt przywódców państw UE. Czy Polska zgodzi się na dalszą redukcję emisji CO2?
Szczyt może przesądzić o kształcie unijnej polityki klimatycznej w latach 2020-30. Na razie (do 2020 r.) wciąż obowiązuje pakiet energetyczno – klimatyczny 3×20 przyjęty w 2008. Unia zobowiązała się do 20 proc. redukcji emisji CO2 w porównaniu z 1990 r., do 20 proc. udziału odnawialnych źródeł energii w bilansie energetycznym oraz do zmniejszenia zużycia energii o 20 proc. (ten cel jest niewiążący). I wygląda na to, że przynajmniej pierwsze dwa cele UE wypełni.
W styczniu Komisja Europejska przedstawiła swoje propozycje na kolejny okres – lata 2020-2030. Zgodnie z oczekiwaniami chce zwiększenia wysiłku. Unijne zobowiązania mają być przykładem dla reszty świata, który podobne decyzje ma podjąć w trakcie przyszłorocznego szczytu klimatycznego w Paryżu.
Bruksela chce, aby do 2030 r. emisja CO2 spadła o 40 proc. Stymulować do zmian ma zmniejszanie liczby uprawnień do emisji, przez co elektrownie węglowe miałyby być mniej opłacalne. Jednocześnie Bruksela proponuje przyhamować nieco rozwój źródeł odnawialnych – ich udział do 2030 r. ma wzrosnąć tylko do 27 proc. i to bez narzucania konkretnych obowiązków na poszczególne kraje.
Polskie weta
W Polsce polityka klimatyczna UE wywołuje ogromne emocje. Nasza gospodarka jest uzależniona od węgla jak żadna inna w UE – ponad 90 proc. prądu produkujemy z tego surowca.
Warszawa już dwukrotnie samotnie zawetowała dwa unijne dokumenty – Plan Działań dla Gospodarki Niskoemisyjnej do 2050 r. i Plan Działań dla Energetyki do 2050 r.
Rząd przyjął w czwartek stanowisko, które będzie prezentował na szczycie. Jest tajne, ale nieoficjalnie wiadomo, że będziemy walczyć o maksymalne „rozwodnienie” zapisów konkluzji szczytu, tak aby spowolnić prace nad projektami dyrektyw.
Co Polska może ugrać? O tym dyskutowali uczestnicy debaty zorganizowanej przez portal WysokieNapiecie.pl oraz „Gazetę Wyborczą”.
Decyzja później
– Każdy wzrost cen uprawnień do emisji CO2 bezpośrednio przełoży się na ceny energii elektrycznej – ostrzegała Monika Morawiecka, dyrektor departamentu strategii PGE. – To jest największa bolączka. Wyższe ceny uprawnień do emisji, jeśli nie będzie darmowych przydziałów, to niższe zyski firm i mniejsza zdolność do inwestowania. A przede wszystkim – to większe obciążenie dla gospodarki i odbiorców.
– Ale też nie spodziewamy się aby najbliższy szczyt Rady Europejskiej przyniósł wiążące decyzje w sprawie kształtu pakietu klimatycznego po 2020. Spodziewałabym się tego raczej pod koniec roku, kiedy ukonstytuują się nowy Parlament i Komisja Europejska – dodała.
Przebieg szczytu zależy też od tego, czy odchodzący przewodniczący Komisji Europejskiej Jose Manuel Barroso i przewodniczący UE Herman van Rompuy będą zdeterminowani by zostawić po sobie „klimatyczny testament”. – Nie sądzę, żeby decyzja była podejmowana w marcu, na pewno Unia Europejska przedstawi swój plan redukcji do marca 2015 r., może trochę wcześniej – mówił wiceminister środowiska i pełnomocnik rządu ds. polityki klimatycznej Marcin Korolec. Ale wygląda na to, że rząd porzucił już nadzieje na to, że namówi UE do zmiany polityki klimatycznej. – W szeregu stolic jest parcie żebyśmy przyjęli te cele jak najszybciej, największe w Paryżu. I myślę, że UE raczej będzie miała cel 40 proc. redukcji CO2 – nie pozostawiał złudzeń Korolec.
Przed daremnym trudem ostrzegał dr Maciej Bukowski z Warszawskiego Instytutu Studiów Ekonomicznych. – Polski rząd nie działa w próżni. Nie liczyłbym na to, że uda się zablokować realizację celów klimatycznych UE. Możemy za to powiedzieć konstruktywnie: „tak, ale”, czyli zgodzić się na ustępstwa po swojej stronie określając warunki, pod którymi bylibyśmy na to gotowi. Można jednak odnieść wrażenie, że w Polsce brakuje myślenia strategicznego, czy raczej realistycznego. Jesteśmy raczej skłonni do końca prowadzić drugą obronę Częstochowy. Bukowski zwrócił też uwagę na niekonsekwencję rządu, który broni się przed obciążaniem konsumentów dopłatami do odnawialnych źródeł energii, jednocześnie dopłacając z budżetu 5 mld zł rocznie do górniczych emerytur.
Jeśli Polska już musi się zgodzić na politykę klimatyczną, to jak powinno wyglądać nasze „tak, ale”?
Paweł Smoleń, szef Euracoal, czyli europejskiego stowarzyszenia producentów i importerów węgla twierdził, że moment na dyskusję jest bardzo dobry, bo klimat wśród europejskich elit politycznych się zmienia.
– Padają kolejne mity wokół których budowano politykę energetyczną UE – mówił. – Pierwszy z nich to wiara w budowę paneuropejskiego systemu sieci przesyłowych. Drugi to wiązanie już dzisiaj poważnych nadziei z technologiami magazynowania energii. Mimo wieloletnich dyskusji wciąż jest to technologia o marginalnym znaczeniu. Po trzecie mitem jest twierdzenie, że wszystko się unormuje, kiedy wprowadzimy wspólny rynek. Konkurencyjny rynek energii w UE dzisiaj nie istnieje i kierunek, w którym dążymy, oznacza de facto jeszcze silniejszą regulację państw.
– W rozmowach kuluarowych Niemcy, którzy są pokazywani jako przykład przemian energetycznych, nie wierzą w cele klimatyczne – mówił Smoleń. – W końcu kto pierwszy złamał traktat z Maastricht? – pytał, robiąc aluzję do unijnych reguł budżetowych złamanych kilka lat temu przez Niemcy i Francję, które praktyczne nie poniosły za to żadnych konsekwencji.
Jak w tej sytuacji powinna wyglądać polityka Polski? – Po pierwsze, musimy powiedzieć, że na redukcję o 30 proc. się zgadzamy, ale na 40 proc. już nie. Po drugie, musimy powiedzieć, że zgadzamy się na ograniczanie emisji dwutlenku węgla, ale nie na walkę z węglem. Dogmatycznie rozumiana dekarbonizacja prowadzi tylko do tego, że dłużej będą pracować „kocmołuchy” czyli stare, niewydajne elektrownie, bo nowoczesnych nikt nie będzie chciał budować.
Podzielona Europa
Polskiemu rządowi i firmom jest tym trudniej pozyskać sojuszników, że największe europejskie firmy energetyczne jak francuskie EDF i GDF Suez, czy niemieckie E.ON i RWE, popierają propozycje Komisji Europejskiej.
Wspiera je także fińskie Fortum, które w Polsce jest właścicielem m.in. węglowej elektrociepłowni w Częstochowie. – Uważamy, że to jest właściwy kierunek polityki klimatycznej. Natomiast jest wiele dróg dochodzenia do tego celu. Jeśli naszym lokalnym paliwem jest węgiel, to powinniśmy go wykorzystywać w sposób efektywny, a na razie nie jest z tym najlepiej, delikatnie mówiąc. Jeśli postawimy na efektywność, to jesteśmy w stanie zrealizować ambitne cele redukcyjne – mówił menedżer ds. rozwoju elektrociepłowni Fortum, Krzysztof Karolczyk.
– Mamy w Polsce bardzo przestarzały „park maszynowy” w elektrowniach. Niewiele firm decyduje się na inwestycje. Tylko do 2016 r. trzeba będzie wyłączyć ok 6 tys. MW a buduje się w tej chwili tylko część z tego. Na spotkaniach w Ministerstwie Gospodarki mówi się, że będziemy się borykali z deficytem mocy na poziomie 2- 3 tys. MW i to jest bardzo poważny problem. Nie zapominajmy, że sporo emisji CO2 pochodzi z małych lokalnych ciepłowni. Powinniśmy postawić raczej na skojarzoną produkcję ciepła i energii elektrycznej w nowoczesnych, wysokosprawnych elektrociepłowniach. Efektywne wykorzystanie węgla oraz innych paliw lokalnych może być naszą kartą przetargową w UE. Musimy sobie uświadomić, że cel europejski jest nieunikniony – kontynuował menedżer Fortum.
– A nasze „tak, ale”? – Dobrym kierunkiem jest to, co UE zaproponowała dla źródeł odnawialnych. Czyli jeden unijny cel, ale bez narzucania limitów poszczególnym krajom. Oczywiście wtedy będziemy musieli zreformować system handlu emisjami, a to jest sporym wyzwaniem. Warto zatem powrócić do dyskusji nad punktem odniesienia dla Polski, być może powinien to być rok 1988, a nie 1990 – proponował Karolczyk.
To stary postulat naszego kraju. W globalnych, ONZ-owskich negocjacjach klimatycznych Polska dzięki sprytowi naszych negocjatorów załatwiła sobie obliczanie poziomu emisji od 1988 r. Niestety, w unijnym prawie przyjęto 1990 r.
Tymczasem między 1988 a 1990 r. nastąpił ogromny spadek produkcji starych, energochłonnych PRL-owskich fabryk, co z kolei spowodowało spadek emisji. Gdybyśmy więc liczyli emisje od 1988 r. to nasza sytuacja bardzo by się poprawiła. Ale UE nie chce się na to zgodzić.
– Musimy też dążyć do tego, aby UE wspierała lokalne źródła energii, a nie węgiel z importu. I musimy dążyć do udoskonalenia europejskiego systemu handlu emisjami , by wspierał niskoemisyjne źródła – ciągnął Karolczyk.
Dyplomacja a biurokracja
Marcin Korolec tłumaczył jak trudno jest przełożyć takie postulaty na język unijnej biurokracji. – Oczywiście, można zapisać w konkluzjach szczytu, że bierzemy 40 proc. redukcji CO2, a Polska będzie dalej szczęśliwa – żartował. – Ale przecież to nic nie daje.
Polski rząd i energetycy wciąż mają w pamięci sprawę darmowych uprawnień do emisji CO2 dla nowych polskich elektrowni, które rząd teoretycznie wynegocjował w 2008 r. Miały je dostać siłownie, których budowa została „fizycznie rozpoczęta” do końca 2008 r.
Interpretacja słów „fizycznie rozpoczęta” zajęła polskim i unijnym urzędnikom prawie sześć lat. – Zderzyły się dwie biurokracje – polska i unijna – tłumaczył Korolec.
Ale ta sprawa jest bardzo gorzkim doświadczeniem dla polskich urzędników i energetyków.
Uzależniamy się od rosyjskiego gazu
Polityka klimatyczna staje się jeszcze ważniejsza w obecnej sytuacji politycznej. – Jak popatrzymy na uzasadnienie polityki klimatycznej, to głównym powodem 10 lat temu były globalne negocjacje. Dzisiaj Komisja Europejska mówi: „nie wiadomo co ze światowych rozmów wyniknie, więc zróbmy to dla siebie”, rozwijajmy odnawialne źródła energii, bądźmy niezależni energetycznie, ograniczmy import surowców. Jest w tym jakaś logika, zwłaszcza jeśli się ogląda telewizor i patrzy na wydarzenia na Ukrainie – mówił Korolec.
Ale wiceminister dodał, że przecież wsparciem dla niemieckich odnawialnych źródeł są elektrownie gazowe. W piątek Hans-Werner Sinn, szef niemieckiego prestiżowego instytutu IFO, ostrzegł, że bez rosyjskiego gazu niemiecka transformacja energetyczna – przejście na źródła odnawialne – się nie powiedzie.
A podwyżka cen uprawnień do emisji CO2 promuje właśnie elektrownie gazowe i atomowe. Te pierwsze emitują o połowę CO2 mniej niż węglówki, te drugie są w ogóle bezemisyjne. – W dodatku każda podwyżka cen uprawnień bardziej uderza w biedniejsze kraje – dodał Korolec.
Polska także chce budować elektrownię jądrową. Według wyliczeń rządu będzie opłacalna dopiero, gdy cena uprawnień do emisji CO2 sięgnie minimum 20 euro. W dodatku wyższe ceny uprawnień powodują, że nowe elektrownie węglowe są bardziej opłacalne niż stare, bo emitują mniej CO2. – Ale zamiast podwyżki cen uprawnień do emisji CO2 lepiej wprowadzić inne, bezpośrednie mechanizmy wsparcia nowych inwestycji. Z naszych analiz wynika, że wówczas konsumenci zapłacą nawet o kilkanaście miliardów zł rocznie mniej – przekonywała Morawiecka.
I dodała swoje „tak, ale” dla pakietu klimatycznego. – Dzisiaj powinniśmy skoncentrować się na zdecydowanym negocjowaniu kilku kwestii. Powinniśmy zabiegać o pokazywanie możliwości redukcji emisji dla Polski od 1988, a nie 1990 roku, ustalenie górnego pułapu cenowego dla cen uprawnień do emisji CO2 oraz pulę darmowych uprawnień do emisji dla Polski, ale przyznawanych automatycznie, bez uznaniowości ze strony Komisji Europejskiej. W szczególności należy zaznaczyć, że utrzymanie produkcji energii z rodzimego węgla, czyli z naszych zasobów, wzmacnia unijne bezpieczeństwo energetyczne, w znaczeniu niezależności od importu paliw. To w kontekście sytuacji na Ukrainie wydaje się być kluczowe.
Powinniśmy negocjować liczenie redukcji dla Polski od 1988, a nie 1990 roku; ustalenie górnego pułapu cen dla cen uprawnień do emisji CO2, pulę darmowych uprawnień do emisji dla Polski, ale z automatycznym mechanizmem ich przyznawania, bez uznaniowości ze strony Komisji Europejskiej. Utrzymanie produkcji energii z rodzimego węgla, czyli z naszych zasobów, wzmacnia unijne bezpieczeństwo energetyczne, w znaczeniu niezależności od importu paliw. To w kontekście sytuacji na Ukrainie wydaje się być kluczowe.
Wówczas nie powtórzy się sytuacja z nieszczęsną „fizycznie rozpoczętą budową”.
Monika Morawiecka zwróciła też uwagę, że projekt wytycznych KE dotyczących pomocy publicznej praktycznie uniemożliwia polskiej energetyce możliwość sięgnięcia po unijne fundusze, w szczególności na sieci energetyczne, które wymagają również ogromnych nakładów inwestycyjnych. – Dobrze więc byłoby przy okazji negocjacji klimatycznych powalczyć o ich zmianę
– Ale jak to napisać językiem konkluzji Rady Europejskiej – pytał znowu Korolec. Przyznał, że ma sporo sympatii dla takiego pomysłu, ale nie widzi zrozumienia drugiej strony.
– Tak długo marudziliśmy i kłapaliśmy dziobem, że w Unii mówią: dobra, znajdziemy dla was rozwiązanie. Ale ja takiego rozwiązania na razie nie widzę – mówił minister.
Musimy podjąć decyzję
A według Korolca w polityce klimatycznej Unia jest kompletnie sama. Spójrzmy na inne kraje OECD: Australia, Nowa Zelandia, USA, Japonia zupełnie się tym nie przejmują – konkludował wiceminister środowiska.
Jednak jakąś decyzję polski rząd będzie musiał w końcu podjąć. – Trzeba dokonać trudnego wyboru. Którą drogę wybierzemy, to i tak zapłacimy. Chodzi o to, żeby uzyskać jak najlepszy efekt dla środowiska i społeczeństwa za możliwie rozsądną cenę – apelował Krzysztof Karolczyk z Fortum.
– Gra wyłącznie na opóźnianie procesu negocjacji w końcu przestanie się opłacać – wtórował mu Maciej Bukowski.
Więcej:
Nowa polityka klimatyczna w UE – kto o co gra
Podyskutujmy o polityce klimatycznej
Walka z klimatycznym cieniem
Dyskusja klimatyczna: Mity dezindustrializacji