Spis treści
W połowie 2020 roku, choć kopalnie w całym kraju wydobywały ok. 4 mln ton węgla miesięcznie, to na przykopalnianych zwałach zalegało już 7,2 mln ton tego surowca. Kolejne 8,3 mln ton zapasów czekało w tym czasie na placach przy elektrowniach i elektrociepłowniach zawodowych (produkujących prąd na sprzedaż). Do tego w pozostałych firmach (m.in. przy ciepłowniach komunalnych, u handlarzy i w przemyśle) zalegały kolejne 3,4 mln ton tego paliwa.
W sumie we wszystkich firmach w kraju, jak wynika z danych Agencji Rynku Energii, zbieranych dla rządu, na koniec czerwca zaległo 19 mln ton węgla kamiennego, z tego 17,1 mln ton węgla energetycznego (wykorzystywanego do produkcji prądu i ciepła) oraz 1,9 mln t węgla koksowego (wykorzystywanego w przemyśle metalurgicznym). Do tego należałoby doliczyć jeszcze zapasy zalegające u odbiorców prywatnych (może to być nawet 1 mln t) oraz – najprawdopodobniej – zwały zgromadzone jako rezerwa strategiczna rządowej Agencji Rezerw Materiałowych w Centralnym Magazynie Węgla (także ok. 1 mln t).
Łączne zapasy węgla przekraczały więc już w połowie roku 20 mln ton, co odpowiada czteromiesięcznemu zapotrzebowaniu całego kraju. Jeżeli jednak przyjrzymy się samym miałom energetycznym dla energetyki, to ich zapas odpowiada już półrocznemu zapotrzebowaniu wszystkich elektrowni i elektrociepłowni.
Zwały węgla wciąż rosną
Przed I wojną światową najlepsze kopalnie na Śląsku miały wyższą efektywność niż najgorsze kopalnie PGG obecnie
Tymczasem zapasy cały czas rosną. Na początku września zwały przy kopalniach przekraczały już 7,9 mln ton i były tym samym najwyższe od kwietnia 2015 roku. Zapasy przy elektrowniach i elektrociepłowniach wciąż utrzymują się z kolei powyżej poziomu 8 mln ton. A to wszystko pomimo, że z powodu epidemii w maju kopalnie wydobyły niespełna 3,2 mln ton. To mniej niż śląskie górnictwo dostarczało na rynek średniomiesięcznie… przed I wojną światową (w 1913 roku). Pocieszać może tylko fakt, że obecnie zatrudnienie jest już o połowę mniejsze niż było te 107 lat temu. Trwożyć może jednak to, że już wtedy najlepsze kopalnie potrafiły osiągać efektywność na zatrudnionego na poziomie wyższym, niż osiągają obecnie najgorsze z kopalń PGG.
Czytaj także: Likwidacja PGG to mało. Zamykane będą kolejne kopalnie
W sumie od stycznia do sierpnia 2020 roku polskie kopalnie wydobyły 35,7 mln t węgla kamiennego, wobec 41 mln t w analogicznym okresie ubiegłego roku (spadek o 13 proc.). Jednak sprzedaż spadła jeszcze bardziej – o 15 proc. r/r.
Kopalnie kopią, choć wg rządu powinny się „zatkać”
Aktualny poziom zwałów węgla przy kopalniach pokazuje jak górniczy związkowcy zadrwili sobie przed kilkoma miesiącami z ówczesnego wiceministra aktywów państwowych i pełnomocnika rządu ds. górnictwa Adama Gawędy (lub jak wiceminister zadrwił sobie z opinii publicznej, jeżeli wiedział jak wygląda rzeczywistość). Na przełomie roku Gawęda poinformował, że rząd z pieniędzy Agencji Rezerw Materiałowych (których zabrakło później na kupno respiratorów) będzie kupować węgiel ze śląskich kopalń i wozić go do Ostrowa Wielkopolskiego, aby „zapewnić normalną pracę wszystkich kopalni i zabezpieczyć prowadzenie przez nie wydobycia”.
Pełnomocnik rządu przekonywał opinię publiczną, że bez interwencyjnego skupu węgla kopalnie będą musiały przerwać pracę, bo nie mają już gdzie składować niechcianego węgla. ARM i spółki energetyczne kupiły więc i przewiozły do Centralnego Magazynu Węgla w środku kraju blisko 1 mln ton tego paliwa. Po pół roku okazało się, że zwały przy kopalniach… są już o połowę większe niż wówczas.
Pomimo skupu interwencyjnego przy kopalniach leży dziś o 2,5 mln ton węgla więcej niż na początku roku. Kopalnie, wbrew wcześniejszym zapowiedziom wiceministra, jednak pracują i – co więcej – rząd ustalił właśnie z górnikami, że do przyszłego roku nie ma mowy o ograniczaniu wydobycia w którejkolwiek z nich, choć zwały nadal rosną.
Czytaj także: Bruksela czeka na ruch Polski w sprawie górnictwa
Widać więc, że to nie zwały przy kopalniach stanowiły realny problem. Był nim brak pieniędzy PGG na wypłatę czternastej pensji górnikom. Chodziło o 389 mln zł tytułem nagrody dla pracowników za poprzedni rok, choć już w 2019 roku PGG wypracowała zaledwie 86 mln zł zysku, a po odpisach państwowa spółka przyniosła ostatecznie 427 mln zł strat.
Ponad połowę nagrody wypłaconej górnikom sfinansowała sprzedaż tego miliona ton węgla rządowej agencji i spółkom. Surowiec trafił do Ostrowa Wielkopolskiego, czyli miejsca, gdzie takich ilości węgla nie składowano od czasów PRL. PGG wydała w ten sposób pieniądze, które powinny były trafić na inwestycje, aby obniżyć koszty wydobycia i pozwolić spółce przetrwać na bardzo trudnym rynku. Z kolei ARM musiała być pilnie dofinansowywana z budżetu, bo nie miała już pieniędzy na respiratory potrzebne do ratowania życia chorym na COVID-19. Dwa miesiące później Adam Gawęda został zdymisjonowany.
Wydobycie węgla ma trwać
Następcy Adama Gawędy − Arturowi Soboniowi, mianowanemu na rządowego pełnomocnika ds. transformacji spółek energetycznych i górnictwa węglowego, udało się co prawda podpisać z górniczymi związkami zawodowymi zgodę na likwidację Polskiej Grupy Górniczej, ale ustalony z nimi harmonogram i warunki są niemal tak samo oderwane od realiów gospodarki rynkowej, jak składowanie miliona ton węgla w Wielkopolsce.
Wrześniowe porozumienie zakłada, że w tym roku wszystkie kopalnie będą fedrować jak gdyby nigdy nic, a do końca przyszłego roku zlikwidowana zostanie zaledwie jedna, której po prostu skończyły się już pokłady węgla (ruch Pokój, wydobywający dotychczas 1-1,5 mln t/rok). Nawet gdyby doliczyć do tego, że przyszłoroczne włączenie KWK Wujek (która także wyczerpała już niemal cały węgiel w swoich złożach) do kopalni Murcki-Staszic będzie de facto oznaczać likwidację tej pierwszej, to wciąż wydobycie zmniejszyłoby się w sumie o zaledwie 2 mln ton (których i bez porozumienia by ubyło). Później PGG ma działać jak gdyby nic się nie działo przez kolejnych 7 lat. Następne niewielkie likwidacje zostały bowiem zaplanowane dopiero na lata 2028-2029.
Aby zrozumieć dlaczego wrześniowe porozumienie rządu ze związkowcami jest całkowicie oderwane od rzeczywistości, wystarczy porównać wielkość wydobycia kopalń czynnych i likwidowanych z prognozą zapotrzebowania na miały węglowe, przygotowaną przez rząd. Wynika z niej, że skumulowana nadwyżka wydobycia węgla nad krajowym zapotrzebowaniem w latach 2021-2028 wyniosłaby 112 mln ton. Rząd musiałby więc znaleźć jeszcze ponad setkę kolejnych magazynów węgla jak ten w Ostrowie Wielkopolskim i dofinansować Agencję Rezerw Materiałowych kwotą 30 mld zł na skup tego paliwa lub 40-45 mld zł, gdybyśmy mieli doliczyć do tego koszty utrzymania nierentownych kopalń.
Czytaj także: Nowy rząd przyśpieszy transformację energetyki
Wszyscy wiedzą, nikt nie powie
Czy podpisujący porozumienie przedstawiciele rządu i górniczych związków nie zdają sobie z tego sprawy? Z nieoficjalnych rozmów portalu WysokieNapiecie.pl wynika, że doskonale wiedzą, że ograniczenie wydobycia jest nieuniknione. Porozumienie ze związkami pozwoliło tylko zyskać trochę czasu, a związkom zachować twarz. Jeśli pojawią się sowite odprawy i urlopy górnicze, to kopalnie będą zamykać się same, bo górnicy będą głosować nogami i odejdą z pracy – wieszczy jeden z naszych rozmówców. Rok 2049 jest więc tylko listkiem figowym. Tymczasem podstawowy element porozumienia czyli dopłaty do produkcji węgla z polskiego budżetu wciąż jest zawieszony w próżni prawnej. Dopłaty (tylko w kopalniach z podaną datą zamknięcia) były możliwe do końca 2018 r. Potrzebne byłyby zatem nowe przepisy, ale według naszych informacji zanim KE zdecyduje się zająć stanowisko w tej sprawie, oczekuje na daty wygaszenia wszystkich polskich kopalń węgla kamiennego- a więc także Tauron Wydobycie i Bogdanki. W Tauronie Wydobycie próba osiągnięcia porozumienia zakończyła się fiaskiem. Bogdanka jest najlepszą polską kopalnią, ale jest mało prawdopodobne, że jej węgiel będzie potrzebny do 2049 r. – szansa, że na rynku utrzymają się wtedy jeszcze jakieś elektrownie węglowe nie jest duża.