Spis treści
PGG jest technicznym bankrutem – po siedmiu miesiącach 2020 r. miała już 550 mln zł straty, przychody spółki zmalały o 2,7 mld zł. Straty przynoszą nie tylko od dawna nierentowne kopalnie rudzkie i „Wujek”, ale pod kreską znalazły się także „Piast- Ziemowit” i „Bolesław Śmiały”. Opłaca się fedrować wyłącznie w kopalniach rybnickich (ROW).
Spółki energetyczne nie odbiorą siedmiu milionów ton węgla, na który teoretycznie opiewają ich umowy PGG. To efekt spadku popytu na prąd spowodowanego pandemią, rosnącej roli odnawialnych źródeł energii i importu tańszego prądu z zagranicy. PGG może ewentualnie dochodzić kar umownych, sięgających 150 mln zł oraz odszkodowań, ale niewiele jej z tego przyjdzie.
Zarząd przedstawił plan restrukturyzacji, polegający na zamknięciu kopalń rudzkich oraz „Wujka”. Do tego ma dojść zmiana siatki płac –obcięcie tzw. 14-ki i powiązanie 30 proc. pensji z wynikami zarówno całej PGG jak i konkretnej kopalni.
Jak to wpłynie na płace? Samo obcięcie 14-tki spowoduje, że średnia płaca wynosząca od zeszłego roku 7800 zł spadnie do 7200. Uzależnienie pensji od wyników trudno na razie ocenić. Wiadomo, że doprowadzi to wreszcie do zróżnicowania płac w spółce – górnicy z lepszych kopalń takich jak rybnickie będą zarabiać więcej. Spółka ma oszczędzić łącznie ok. 800 mln zł rocznie.
Czytaj także: Jest wreszcie plan restrukturyzacji Polskiej Grupy Górniczej
Plan restrukturyzacji był przygotowany już od zeszłego roku, ale były wybory. Tymczasem sytuacja spółki pogarszała się z każdym miesiącem. Swoje zrobiła też ciepła zima. Popyt na węgiel spadał, zwały węgla rosły błyskawicznie. Koronawirus i związany z nim spadek popytu na prąd z węgla zadał Polskiej Grupie Górniczej ostateczny cios. Dziś przy kopalniach i elektrowniach zalega ok. 15 mln ton węgla, z którym nie ma co zrobić.
Podczas dzisiejszego spotkania minister klimatu Michał Kurtyka ma zaprezentować założenia polityki energetycznej do 2040 r., z której praktycznie wynika odejście od węgla do tej daty.
Czytaj także: Nowy projekt polityki energetycznej państwa wieszczy przyspieszony koniec węgla
Kasa na Barbórkę
Ratunkiem ma być pożyczka z Polskiego Funduszu Rozwoju w kwocie 1,75 mld zł, udzielona w ramach tarczy antykryzysowej. Prezes PFR Paweł Borys czeka jednak na plan restrukturyzacji. Pożyczkę PGG powinna bowiem mieć z czego spłacić, w obecnej formie nie ma na to szans. Rząd uzależnia plan restrukturyzacji od porozumienia ze związkowcami, ci nie chcą słyszeć o żadnej restrukturyzacji… i kółko się zamyka.
– Musimy tak procedować, aby pieniądze z PFR wpłynęły przed Barbórką – powiedział dziennikarzom w kuluarach Forum Ekonomicznego w Karpaczu nowy pełnomocnik ds. transformacji energetycznej Artur Soboń.
Czytaj także: Rząd i górnicy myślą jak spalić więcej węgla. Ceny prądu wzrosną
Od kilku osób znających dobrze górnictwo usłyszeliśmy, że w kopalniach rybnickich wśród szeregowych pracowników narasta irytacja – dlaczego górnicy z dochodowych kopalń mają się składać na pensje w tych gorszych?
Przez pierwsze siedem miesięcy 2020 r. rybnickie kopalnie (ROW) miały 46 mln zł zysku. Z 700 mln strumienia gotówki czyli EBITDA aż 420 mln pochodzi z Rybnika.
Tymczasem związkowym działaczom zaczynają już puszczać nerwy. Bogusław Hutek, szef „Solidarności” w Polskiej Grupie Górniczej opublikował felieton, który godzi się zacytować niemal w całości, bo pokazuje dokładnie mechanizm usprawiedliwiania się związkowych działaczy. Coraz więcej szeregowych górników obarcza ich bowiem odpowiedzialnością za „czarną dziurę”, w jakiej znalazła się PGG. Widać to choćby w dyskusjach na forach internetowych.
Energetyka jest winna, dać pieniądze znów powinna
„Restrukturyzacja – to słowo przez trzydzieści lat budziło wśród górników postrach, bo oznaczało kolejne fale likwidacji kopalń przeprowadzane bez oglądania się na katastrofalne skutki społeczne takich decyzji. Dziś wśród rządzących i w spółkach energetycznych znów zaczyna się mówić o restrukturyzacji górnictwa. A ja się pytam, dlaczego akurat górnictwa?
Popatrzmy na spółki energetyczne, ile tam jest spółek-córek, ilu tam jest dyrektorów, prezesów, ile tam jest rad nadzorczych… Jakoś nikt nie chce się temu przyjrzeć, bo lepiej – a z perspektywy warszawskich salonów pewnie i „modniej” – bić w sektor wydobywczy.
Przypominam, że górnictwo restrukturyzuje się od 30 lat. Dziesiątki tysięcy miejsc pracy w samych kopalniach zostały zlikwidowane. Za to spółki energetyczne mają się jak najlepiej. Rozumiem, że stanowią one „żniwa” dla ugrupowań, które sprawują władzę – setki kierowniczych stanowisk są do obsadzenia.
Dochodzi do tego inna sprawa: przy tej władzy spółki energetyczne wszystko mogą, a górnictwo nie może nic. Kiedy dochodzi do sytuacji trudnej, spowodowanej na przykład tym, że koncerny energetyczne nie chcą odebrać zakontraktowanego węgla, w oczach rządzących i tak winne jest górnictwo – jak w starym przysłowiu, gdzie kowal zawinił, a Cygana powiesili. Za chwilę ktoś jeszcze wpadnie na pomysł, by – wzorem lat ubiegłych – obarczyć konsekwencjami cudzych win samych górników, którzy znów będą musieli rezygnować z części własnych wynagrodzeń, by ratować spółki węglowe. Tymczasem spółki energetyczne „kwitną”. Od nich nikt niczego nie wymaga.
I jeszcze jedno. Po ostatnich rozmowach, w trakcie których poruszyliśmy kwestie importu węgla, importu energii, a także włączenia do sieci elektrowni konwencjonalnych, nastąpił gwałtowny atak medialny na górnictwo. Chyba naruszyliśmy czyjeś potężne interesy. Nie wiem, czy opublikowane teksty były sponsorowane, ale trudno nie nabrać podejrzeń, biorąc pod uwagę moment, w którym się ukazały (…).
Usłyszeliśmy na przykład z ust przedstawicieli strony rządowej, że jeśli będą ratować Polską Grupę Górniczą, to może upaść któraś spółka energetyczna. Niech strona rządowa uczciwie przyzna, że chroni spółki energetyczne, a górnictwo i PGG mają się dostosować do potrzeb sektora energetycznego, bo inaczej upadną i nikt im nie pomoże. Wtedy wszystko stanie się jasne.
Ten felieton ukazał się 4.09 na stronach górniczej „Solidarności”.
Czytaj także: Awantura o import energii. Profesor zaryzykował autorytetem
Pieniądze przepadły w czarnej dziurze
Spółki energetyczne mają swoje grzechy. Nie powinny podpisywać umów kupna węgla z PGG po absurdalnie wysokich cenach, bo mogły łatwo przewidzieć, że nie będą w stanie tyle płacić i nie będą tyle węgla potrzebować. Ale przecież to PGE, Enea, Energa i PGNiG uratowały PGG w 2016 r. ładując w nią 1,5 mld zł. Pieniądze te wsiąkły jak krew w piach – są już nie do odzyskania, nie mówiąc o 16 proc. stopy zwrotu, którą w biznesplanie obiecywała PGG. A przecież, rozsądnie zainwestowane 1,5 mld zł mogło się przyczynić do poprawy kondycji energetyki, która sama jest w trudnej sytuacji.
Spółki energetyczne wyłożyły te pieniądze, bo takie były oczekiwania rządzących, choć dużo prostszym i bardziej sensownym rozwiązaniem było przejęcie najlepszych kopalń potrzebnych energetyce – zwłaszcza rybnickich oraz „Piasta-Ziemowita” i zamknięcie pozostałych.
Energetyka teoretycznie została właścicielem PGG, w praktyce nie miała jednak nic do powiedzenia. Na początku kadencji zarząd PGG próbował wprowadzić jakieś zmiany w zarządzaniu, ale rychło cofnął się pod naciskiem związkowców, a politycy nie nalegali, bo cieszyli się, że przez kolejne „wyborcze” lata mają spokój.
Węgiel wydobędziemy do ostatniej pecyny
Przewodniczący Hutek narzeka, że w górnictwie restrukturyzacja trwa od lat 90. To prawda. I nigdy związkowcy nie chcieli przyjąć do wiadomości, że wydobycie węgla powinno być dostosowane do popytu. Już w 1992 r. Aleksander Szpilewicz, wybitny ówczesny publicysta i ekonomista zajmujący się energetyką ostrzegał: „Dość biadolenia i inwektyw, zarzuty pod adresem kolejnych rządów o mafijną grę obliczoną na zniszczenie górnictwa są bezpodstawne; sztuczne przedłużanie życia kopalń beznadziejnych odbywa się kosztem silnego trzonu kopalń zdrowych”. Od tego czasu nic się nie zmieniło.
W innym tekście przewodniczący Hutek zgadza się łaskawie na zamknięcie nierentownych kopalń, „ale po sczerpaniu złoża”, tak jakby fedrowanie do ostatniej pecyny miało jakiś magiczne znaczenie. Jaki jest ekonomiczny sens wydobywania surowca, którego nie chcą klienci?
Oczywiście wszystko stanie się jasne, gdy uznamy, że nie ze sfery gospodarki jest ten węgiel, nie podlega prawom ekonomii, ale pochodzi z innego, metafizycznego wymiaru. Jak niegdyś prekolumbijscy Indianie Chibcha szukali złota i drogich kamieni, by później złożyć je w ofierze bogom, topiąc w jeziorze, tak dziś tysiące polskich górników odbywa codzienny, mozolny rytuał wydobywania węgla, by potem składować go na zwałach w darze dla potężnego boga Nonsensu.
A gdzie zielona „Solidarność”?
Możemy też spojrzeć na sprawę z innej strony. Według nieoficjalnych informacji portalu WysokieNapiecie.pl ok. 40 proc. dochodów „Solidarności” ze składek pochodzi od górników. Odejście kilku tysięcy pracowników z kopalń, nawet dobrowolne, oznacza znaczącą utratę przychodów związku. Działacze, broniąc każdej kopalni, bronią więc finansowych podstaw swych organizacji.
Szkoda, że związkowcy nie okazali się wystarczająco bystrzy, żeby stworzyć sekcję „zielonej energii”. Sam sektor fotowoltaiki zatrudnia dziś 80 tys. ludzi i będzie ich coraz więcej. Ktoś powinien tych pracowników reprezentować.
Ale przecież tam nie będzie związkowych spółek, nie będzie biur podróży prowadzonych przez związki, nie będzie wreszcie ulubionej rozrywki działaczy czyli polityki kadrowej.