Spis treści
Enea poinformowała o decyzji swojego prezesa 4.06 wieczorem, a 5.06 odbyła się wirtualna konferencja prezentująca wyniki Enei za 2019 r. Konferencja miała w sobie coś absurdalnego – oto dzień wcześniej prezes dość niespodziewanie podał się do dymisji, a jego nazwisko w ogóle nie padło, tak jakby nie tylko przestał istnieć, ale wyczyszczono je nawet z pamięci. Był człowiek, nie ma człowieka…
Trudno sobie coś takiego wyobrazić w jakiejkolwiek dużej giełdowej spółce z USA, czy Zachodniej Europy.
Prezes nie ma klawego życia
Kowalik przyszedł do Enei po wyborach w 2015 r. Wcześniej był m.in. szefem polskiego oddziału francuskiego Alstomu- dostawcy technologii dla energetyki. Do Enei trafił z rekomendacji prezesa PGE ( wcześniej wiceministra skarbu) Henryka Baranowskiego, który także pracował w Alstomie.
Za kadencji Kowalika Enea przejęła od francuskiego Engie elektrownię Połaniec, dzięki czemu została drugim największym wytwórcą prądu w kraju, ale jednocześnie stała się jeszcze bardziej „węglowa”. Zakopała też bezpowrotnie 400 mln zł ratując Polską Grupę Górniczą. Szanse, że kiedykolwiek odzyska te pieniądze są iluzoryczne.
Czytaj także: Coraz więcej węgla w Enei
Najbardziej kontrowersyjną sprawą była jednak budowa elektrowni Ostrołęka – niedoszłej ostatniej elektrowni węglowej w Polsce za 6 mld zł. Tajemnicą poliszynela było to, że Kowalik niespecjalnie palił się do tej budowy, ale ponieważ domagał się tego minister energii Krzysztof Tchórzewski, to otwarty sprzeciw kosztowałby głowę prezesa. Kowalik próbował więc jakoś zabezpieczyć interesy Enei, tak aby straciła jak najmniej. Ostatecznie spółka utopiła jednak bez sensu kilkaset mln zł.
Czytaj także: Co Orlen zrobi z inwestycją w Ostrołęce?
Zawsze może być gorzej
Czy uczciwszym wyjściem byłoby gdyby Kowalik zaprotestował i podał się do dymisji już wtedy? Być może dla jego menedżerskiej reputacji tak byłoby lepiej, ale dla samej Enei niekoniecznie. Mógł ją czekać los Energi – nieustanna karuzela na szczycie czyli zmieniający się członkowie zarządu rekomendowani przez zwalczające się partyjne frakcje, błędne decyzje, coraz gorsze wyniki, a w końcu przejęcie przez inną państwową spółkę. Zresztą karuzeli kadrowej na niższych szczeblach nie udało się uniknąć żadnej spółce skarbu państwa, także Enei. Stabilizacja na szczytach utrzymała jednak spółkę w relatywnie niezłej kondycji finansowej.
Po rządach prezesa Kowalika mniejszościowi akcjonariusze Enei nie mają powodów do zadowolenia. Wartość Enei od dwóch lat topniała jak lody na Grenlandii. W 2016 r. jedna akcja kosztowała ok. 11 zł, rok później doszła na krótko do prawie 15 zł. Dziś oscyluje w okolicach 6 zł. Na minus prezesa należy zapisać, że nie identyfikował się z firmą na tyle, żeby kupić jakiś pakiet akcji, co jest standardem wśród menedżerów na Zachodzie. Wyrzucali mu to zresztą drobni akcjonariusze w czasie walnego zgromadzenia. Ale po prawdzie, od 2015 r. żaden z prezesów spółek energetycznych tego nie zrobił.
Karuzela kręci się dalej
Dlaczego Kowalik podał się do dymisji właśnie teraz? Według naszych informacji zdawał sobie sprawę z braku politycznego poparcia. Po odejściu Henryka Baranowskiego z PGE zniknął jego protektor. Chyba zabrakło też chemii pomiędzy Kowalikiem a ministrem aktywów państwowych Jackiem Sasinem.
Z kilku źródeł usłyszeliśmy, że Kowalik nie był zwolennikiem wydzielenia aktywów węglowych do osobnej państwowej firmy, bo w takiej sytuacji z Enei niewiele by zostało.
Czytaj także:Czy polska energetyka wydzieli „toksyczne” aktywa?
Trudno jednak mówić, że czynnie się jej sprzeciwiał, bo na razie koncepcja wydzielenia aktywów istnieje głównie w głowach i mediach – nikt z naszych rozmówców nie widział żadnego dokumentu, jak w szczegółach miałaby wyglądać.
Na odchodnym Kowalik zdążył jeszcze podpisać dwa ważne dokumenty. Jeden to list intencyjny z hiszpańską Iberdrolą, dotyczący budowy morskich farm wiatrowych. Plany są ambitne – w liście mowa o 3,5 GW morskich wiatraków. Poznańska spółka ma być mniejszościowym udziałowcem, a obie strony swymi wyłącznymi partnerami.
Czytaj także: Potencjał offshore to nawet 30 GW
Enea spóźniła się na bałtycki wyścig, w którym prowadzą Polenergia, PGE i Orlen. Teraz próbuje to nadrobić. Według naszych informacji spółka rozmawia m.in. z Balteksem, należącym do Mieczysława Twardowskiego. Baltex uzyskał kilka lat temu pozwolenia na wznoszenie sztucznych wysp – to Baltex 2 na Ławicy Słupskiej i Baltex 5 na Ławicy Środkowej. Pojawiają się jednak wątpliwości, jaki jest ich obecny status. Na łamach „Pulsu Biznesu” Mieczysław Twardowski zapewniał w styczniu tego roku, że sprawa lokalizacji nadal jest otwarta i powoływał się przy tym na uzasadnienie wyroku NSA.
Drugi dokument podpisany rzutem na taśmę przez odchodzącego prezesa to porozumienie w sprawie Ostrołęki. Wiadomo, że Enea będzie mniejszościowym udziałowcem w planowanej elektrowni gazowej.
Następcą Kowalika prawdopodobnie będzie Paweł Szczeszek, powołany pod koniec maja do rady nadzorczej. Rada oddelegowała go do pełnienia funkcji p.o. prezesa. Szczeszek, absolwent Politechniki Częstochowskiej uchodzi za człowieka bliskiego prezesowi PGE Wojciechowi Dąbrowskiemu, przed objęciem rady Enei pracował m.in. w PGNiG Termika, a ostatnio był prezesem należącej do PGE spółki Kogeneracja. W ten sposób zachowana zostałaby tradycja, zgodnie z którą prezes Enei jest blisko związany z prezesem PGE.