Spis treści
Co roku polskie elektrownie wytwarzają niewyobrażalną wręcz górę ok. 20 mln ton „produktów” ze spalonego węgla- żużli, popiołów, gipsu i różnych różności znanych współczesnej chemii. Gdyby usypać z tego jeden kopiec, byłby 100 razy większy niż warszawski Pałac Kultury i Nauk. Dodajmy, że Polska odpowiada za 20 proc. całej produkcji odpadów ze spalania węgla w UE.
Na szczęście te tzw. uboczne produkty spalania (UPS) są często bardzo poszukiwanym surowcem więc znaczna część z nich trafia z powrotem do przetworzenia. Niestety, nie wszystko.
– Energetyka węglowa będzie bezodpadowa, albo nie będzie jej wcale – lubi powtarzać dr Tomasz Szczygielski z Instytutu Badań Stosowanych Politechniki Warszawskiej, niestrudzony promotor wykorzystania w gospodarce tzw. surowców antropogenicznych, czyli wytwarzanych przez człowieka. Ale jego apele (oraz wielu innych naukowców-inżynierów) wciąż pozostają wołaniem na puszczy.
Zamienić „szare na złote”
Najbardziej poszukiwanym produktem jest syntetyczny gips. To towar, który w elektrowniach sprzedaje się „na pniu”. Ok. 3 mln ton rocznej produkcji z polskich elektrowni wykupują światowi potentaci – francuski Saint-Gobain, niemiecki Knauf i belgijski Etex.
Kolejnym dodatkowym źródłem pieniędzy dla elektrowni są popioły. Te wysokiej jakości są doskonałym surowcem do produkcji cementu i betonu. Ubocznych produktów spalania używa się też jako „wypełniaczy” do nasypów kolejowych lub przy budowie dróg. Trwający od wielu lat boom budowlany w Polsce mógłby więc być niezłym źródłem zarobków dla energetyki. Ale tak nie jest. Zamiana „szarego na złote” wciąż idzie elektrowniom słabo a ponad 6 mln ton UPS trafia na składowiska odpadów. Dlaczego tak jest?
– Energetyce wciąż zależy na tym tylko teoretycznie- mówi portalowi WysokieNapiecie.pl dr Szczygielski. I dodaje, że wiele się o tym mówi w elektrowniach, ale koniec końców dużo prościej umieścić wszystkie UPS-y, po które nie przyjadą klienci, na składowisku. Koszt jest wprawdzie wysoki –prof. Janusz Lewandowski z Politechniki Warszawskiej w 2014 r szacował go na 50 zł za tonę, a od tego czasu wymogi prawne dla składowisk zaostrzono. Jeśli na składowiska co roku trafia ok. 6 mln ton, to koszt wynosi ok. 300 mln zł rocznie.
Czytaj także: Nowy cios w energetykę węglową- tym razem ze strony polskiego rządu
GOZ – szansa czy zagrożenie?
Tymczasem w ciągu najbliższych dwóch lat sytuacja mocno się zmieni. Unia Europejska promuje gospodarkę obiegu zamkniętego (circular economy). Chodzi o to żeby unikać powstawania odpadów, a jeśli już są – wykorzystać je znowu w obiegu gospodarczym. Składowiska mają być stopniowo eliminowane, stąd elektrownie mają coraz większe obawy, że za kilka lat, przy okazji kolejnej nowelizacji dyrektywy o odpadach, uderzy to rykoszetem w energetykę węglową, i tak już borykającą się z olbrzymimi problemami. – Chociaż raz chcemy coś przewidzieć i zareagować odpowiednio wcześniej a nie ciągle jeździć do Brukseli i narzekać jak jesteśmy krzywdzeni – mówi z przekąsem jeden z menedżerów z dużej spółki energetycznej.
Problemy energetyki już zresztą odbijają się na branży UPS-ów. – Ostatnio zaobserwowaliśmy, że popiół dostarczany z małych ciepłowni nie trzyma normy tzw. straty prażenia – opowiada portalowi WysokieNapiecie.pl Henryk Radelczuk ze Cemexu, światowego potentata branży, do którego należy m.in. cementownia w Chełmie.
To zjawisko jest bardzo pouczające i pokazuje jak w soczewce współzależności w dzisiejszej gospodarce.
Jak wyjaśnia inż. Radelczuk, wzrost cen uprawnień do emisji CO2 oraz zaostrzenie norm emisji tlenków siarki i azotów sprawił, że opłaca się nie dopalać do końca węgla w kotłach ciepłowni. Wówczas raportowane emisje są mniejsze, ale za to popiół znacznie gorszej jakości.
Czytaj także: Grupa energetyczna na skraju przepaści
Wpływ na to ma też fakt, że pogarsza się jakość węgla z polskich kopalń. Dokłada się także zmienna praca bloków węglowych. Żeby współpracowały ze źródłami odnawialnymi, zależnymi od pogody, trzeba tymi blokami znacznie częściej „huśtać”. Czyli odpalać kiedy są potrzebne i wyłączać, kiedy wiatraki czy fotowoltaika pracują pełną parą. Zużywa się wówczas więcej mazutu, który jest „rozpałką” dla węgla, a to pogarsza jakość popiołów.
Tymczasem wzrost cen uprawnień do emisji CO2, które muszą kupować również cementownie, sprawił, że popioły z energetyki stały się bardzo poszukiwanym surowcem, bo pozwalają zmniejszyć emisję– Przy cenie 4 euro za tonę CO2 nie miało to takiego znaczenia, przy cenie powyżej 25 euro już ma bardzo duże – przyznaje w rozmowie z portalem WysokieNapiecie.pl prof. Zbigniew Giergiczny z Politechniki Śląskiej, który pracuje również jako ekspert w Cementowni Górażdże. On również zauważył spadek jakości dostarczanego do cementowni surowca.
Maluchy wypadną z rynku, czy duzi skorzystają z szansy?
Dziś rynek UPS-ów jest mocno rozdrobniony, co sprawia, że korzystają na tym odbiorcy. Bywa, że poszczególne elektrownie należące nawet do tych samych grup sprzedają swoje popioły osobno, czyli de facto konkurują ze sobą. – Przemysł cementowy robi energetykę „w jajo” od lat – mówi obrazowo dr Szczygielski. Energetycy wreszcie zaczęli to widzieć, do czego przyczyniły się spadające przychody z głównego towaru – prądu.
Bardzo ambitne plany ma największy producent UPS-ów w Polsce czyli PGE. Ze wspomnianych ok. 20 mln ton aż 12 mln przypada właśnie na PGE. Prezes Henryk Baranowski zapowiedział powołanie do końca 2019 r. spółki odpowiedzialnej za gospodarkę obiegu zamkniętego w grupie. „Planowana w nowa linia biznesowa ma uporządkować już prowadzoną działalność w spółkach wytwórczych grupy związaną z zagospodarowywaniem ubocznych produktów spalania oraz znacząco ją rozwinąć” – ogłosiła spółka. Także Tauron od lipca 2019 r. skupił handel UPS-ami w jednej spółce-Bioeko.
PGE stoi przed dużym wyzwaniem, bo popioły z węgla brunatnego z jej największych elektrowni – Bełchatowa czy Turowa – cieszą się znacznie mniejszym wzięciem. Do niektórych rzeczy – np. do produkcji betonu – nie nadają się w ogóle, zakazują tego normy budowlane. Cementownie też są wybredne – większość do produkcji cementu preferuje popiół z węgla kamiennego, którego do tej pory było po dostatkiem. – Potrzebne są nowe badania naukowe, musimy wiedzieć co tak naprawdę z UPS-ów z węgla brunatnego da się zrobić, a czego nie – tłumaczy prof. Giergiczny.
Wszystko dlatego, że trendy są dość oczywiste – w ciągu najbliższych kilku lat wypadną z tego rynku małe ciepłownie i prawdopodobnie spora część starych elektrowni. Na ich miejsce wejdą popioły z nowo oddanych bloków energetycznych, które są znacznie lepszej jakości i ewentualnie popioły z węgla brunatnego, jeśli okażą się równie przydatne. Konsolidacja rynku sprawiłaby, że elektrownie mogłyby dostać za swój surowiec znacznie lepsze ceny. Jak dodaje prof. Giergiczny, szybkie znikanie elektrowni węglowych z mapy Zachodniej Europy spowoduje wzrost popytu na popiół i gips także w tamtejszych cementowniach.
Pytanie czy energetyka wykorzysta tę szansę? – Energetyka na razie nie ma chęci żeby cokolwiek robić, nie naciska na rząd, aby zmienił przepisy na bardziej proekologiczne i woli inwestować w składowiska – zżyma się dr Szczygielski. – Potrzebna jest polityka ekologiczna państwa, która sprzyjałaby symbiozie energetyki z przemysłem, Kto spala węgiel, powinien przekształcać swoje odpady od razu w produkty – dodaje. To wymagałoby od energetyki zupełnie innego spojrzenia i przede wszystkim inwestycji, tak aby wyeliminować popioły niskiej jakości, których dziś nikt nie chce, więc trafiają na składowiska. Ale inwestycji nie będzie, jeśli nie zostaną wprowadzone przepisy promujące gospodarkę obiegu zamkniętego. I kółko się zamyka, wracamy na składowiska.
Popioły na drogi
Co konkretnie mogłoby zrobić państwo ? Np. wprowadzić „zielone” klauzule w zamówieniach publicznych, które premiowałyby wykorzystanie „surowców antropogenicznych” przy budowie dróg czy linii kolejowych. Z tym postulatem zgadza się też prof. Giergiczny.
Elektrowniane popioły (z Bełchatowa) wykorzystano np. przy budowie autostrady A1 pod Łodzią oraz przy inwestycjach w kilku miastach. które leżą w pobliżu elektrowni, m.in w Szczecinie czy Opolu. Ale to raczej wyjątki, bo drogowcy uważają, że popiołu nie opłaca się wozić na większe odległości. – Najczęściej jest tak, że jak się buduje drogę, to przysłowiowy „sołtys ze szwagrem” zakładają w pobliżu odkrywkową kopalnię kruszyw. A inwestorowi i wykonawcy jest wszystko jedno – tłumaczy dr Szczygielski, który obstawia raczej czarny scenariusz rozwoju sytuacji. – Po 2024 r. jeśli się okaże, że nie będzie już można wykorzystywać składowisk, to premier RP pojedzie do Brukseli i będzie bohatersko walczył o okres przejściowy. Potem ogłosi sukces – im dłużej będziemy brudasami, tym lepiej.
Niestety na razie postulaty naukowców słabo się przebijają do świadomości rządzących, choć oficjalnie gospodarka obiegu zamkniętego pojawia się w rządowych dokumentach, m.in. w Polityce Ekologicznej Państwa. Ale –przynajmniej w kwestii UPS-ów- na razie nie idą za tym czyny. Tymczasem zdaniem dr Szczygielskiego sprawa jest dość oczywista. – Rząd powinien mieć umysł prostego chłopa, który najpierw daje na pole swój obornik, a dopiero potem nawóz sztuczny.
Czytaj także: Polityka ekologiczna państwa ostrzega przed zmianami klimatu