Rynki energii elektrycznej Niemiec i Austrii zostaną rozdzielone aby ograniczyć nieplanowane przepływy energii przez Polskę – wynika z wywiadu, jaki Boris Schucht, prezes niemieckiego operatora sieci przesyłowych 50 Hertz udzielił portalowi WysokieNapiecie.pl. Rozmówca portalu przewiduje ponadto mniejsze, niż założył polski rząd, zdolności importu energii z Niemiec w najbliższych latach.
To oznacza, że w przyszłym roku wyeliminowane (lub przynajmniej mocno ograniczone) zostaną przepływy kołowe, które powodują chaos w polskim systemie energetycznym. Prąd z elektrowni wiatrowych z północnych i wschodnich Niemiec wędruje na południe kraju i do Austrii, gdzie są odbiorcy. Ponieważ sieci wewnątrz Niemiec są za słabo rozwinięte, prąd ten płynie także przez Polskę i Czechy, gdzie zaburza pracę sieci. Pisaliśmy o tym wielokrotnie (zob.: Przepływy kołowe – o co tyle hałasu?). Sytuację poprawiło postawienie na granicy w 2016 r. pierwszych przesuwników fazowych, czyli potężnych transformatorów, które pozwalają lepiej sterować niekontrolowanymi przepływami.
– Przepływy kołowe są normalnym zjawiskiem, ale ich skala na granicy niemiecko-austriackiej była zbyt duża – powiedział nam Schucht. Dodał, że Austriacy jego zdaniem pogodzili się już z rozdzieleniem stref i nie będą dłużej protestować. Jeśli rzeczywiście do tego dojdzie w 2018 r. to będzie duży sukces Urzędu Regulacji Energetyki i Polskich Sieci Elektroenergetycznych.
Jak już informowaliśmy, Polska w korespondencji z KE zaproponowała, że zamiast GerPol Powerbridge, wzmocni sieci w okolicach Plewisk. Efekt miał być ten sam – 1500 MW po 2020 r. – Schucht jednak w to powątpiewa. – Osobiście nie sądzę, aby po 2020 moc importowa z Niemiec do Polski wynosiła 1500 , będzie to raczej 500 MW – powiedział nam.
Jeśli Schucht ma rację, to Polska może mieć problem. W negocjacjach z KE 2016 r. dotyczących zatwierdzenia zielonych, czerwonych i żółtych certyfikatów czyli wsparcie dla OZE oraz kogeneracji polski rząd w ramach „skruchy” za nienotyfikowanie tej pomocy publicznej do Komisji obiecał Brukseli zwiększenie mocy na granicy z Niemcami. „Polska zobowiązała się do zrealizowania inwestycji w infrastrukturę energetyczną, które korzystnie wpłynęłyby na transgraniczną wymianę energii elektrycznej, zwiększając zdolności importowe Polski (…). Polska zobowiązała się do zainwestowania w projekty służące zwiększeniu potencjału transgranicznej wymiany energii elektrycznej, w szczególności wzdłuż polskiego południowo-zachodniego synchronicznego połączenia granicznego, w tym do zainwestowania 420 mln PLN w dodatkową linię wewnętrzną – linię dwutorową 400 kV między Baczyną a Plewiskami (ok. 142 km). Linia ta nie została jak dotąd uznana w ramach PRSP ani w ramach europejskiego dziesięcioletniego planu rozwoju sieci (dziesięcioletni plan rozwoju sieci na 2014 r.).
Polska proponuje zrealizowanie tej inwestycji jako środka zaradczego z tytułu potencjalnej wcześniejszej dyskryminacji importowanej energii elektrycznej z OZE i CHP. Inwestycje związane z linią będą realizowane w latach 2016–2021 – utworzenie linii zapewni możliwość zwiększenia transgranicznych zdolności przesyłowych na polskim transgranicznym odcinku połączeń synchronicznych o mocy 500 MW (eksport) i 1 500 MW (import). Łączny wpływ realizacji inwestycji na rzecz zwiększenia zdolności przesyłowych na granicy polsko-niemieckiej/czeskiej/słowackiej wynosi 2 000 MW (import i eksport).
To cytat z decyzji KE z 28 września 2016 roku. Co zrobi Bruksela, jeśli faktyczny potencjał po modernizacji sieci na granicy będzie rzeczywiście mniejszy niż 1500 MW? Przekonamy się po 2021 r., optymistycznie zakładając oczywiście, że doczekamy tej daty…
Zwiększenie importu tańszej, bo częściowo subsydiowanej przez niemieckiego konsumenta energii zza Odry, byłoby mile widziane przez polski przemysł, ale zdołowałoby polskie elektrownie, które i tak są w trudnej sytuacji finansowej. Stąd nie należy się raczej spodziewać, że polski rząd będzie naciskał na przyspieszenie w tej sprawie.