W styczniu wytwarzanie energii elektrycznej w Polsce było aż o 6,5% wyższe niż rok wcześniej. Co ciekawe, za sporą część tego wzrostu odpowiadał eksport.
Takiego stycznia w polskiej energetyce nie było od lat. Duże mrozy sprawiły, że wytwórcy energii pracowali pełną parą – produkcja prądu wyniosła prawie 16 terawatogodzin, czyli o całą TWh więcej niż w styczniu 2016 r. Zużycie wśród krajowych odbiorców również istotnie wzrosło, ale mniej niż wytwarzanie – o około 0,6 TWh, czyli 4,3%.
Najbardziej, bo aż o jedną czwartą skoczyła produkcja w elektrowniach na węgiel brunatny, co można tłumaczyć nie tylko wzrostem popytu, ale i faktem, że rok wcześniej część bloków stała wyłączona do remontów.
O 10% większa w ujęciu rok do roku okazała się również produkcja z gazu. Poziom wytwarzania z węgla kamiennego był za to bardzo stabilny, a nawet odnotowaliśmy lekki spadek (o 1%).
Polska była w styczniu eksporterem energii netto. To akurat dzieje się w ostatnich latach dość często, jednak saldo wymiany z zagranicą wyniosło 0,4 TWh (2,5% miesięcznej produkcji) po stronie eksportu i było cztery razy większe niż rok temu (wyeksportowaliśmy ok. 1,5 TWh, a import wyniół około 1,1 TWh).
Energia była eksportowana na Zachód – do Niemiec, Czech i Słowacji (system energetyczny to układ naczyń połączonych i nasi południowi sąsiedzi są łącznikiem między Polską a zachodem Europy) . W dużym uproszczeniu – Europa, głównie za sprawą wyłączeń we francuskich elektrowniach jądrowych, znalazła się w ubiegłym miesiącu pod silną presją deficytu mocy (Francję czekają wyłączenia prądu? Rząd prosi obywateli o pomoc). Zapotrzebowanie tymczasem rosło z powodu mrozów. Produkcja energii z wiatru i słońca w ciągu miesiąca mocno się wahała (vide Niemcy). Ceny w kontynentalnej Europie między 24 a 26 stycznia sięgnęły historycznych rekordów – nawet 120 euro/MWh we Francji, Szwajcarii, Belgii, Włoszech i Holandii.
U nas za to stawki pozostały w zasadzie bez zmian i kontaktowanie polskiej energii było wyjątkowo opłacalne. I to właśnie wtedy, zwłaszcza nocami, wspomniane już elektrownie na węglu brunatnym pracowały więcej niż np. rok temu.
Sytuacja ze stycznia prawdopodobnie jest nie do powtórzenia. Cały 2016 r. Polska zamknęła jako importer energii netto – saldo wyniosło 2 TWh. Wpłynęły na to głównie relacje cen – import byłby pewnie jeszcze większy, gdyby nie przepływy kołowe, czyli nieplanowane przepływy energii z wiatru, które „zapychają” większość przepustowości na połączeniach z Niemcami. Tłumaczyliśmy to zjawisko tutaj: Przepływy kołowe – o co tyle hałasu?
W tym roku może być podobnie – energia z niemieckich OZE ma koszty krańcowe bliskie zera i zawsze będzie opłacało się kupić ją, jeśli tylko moce przepustowe na granicy będą dostępne. Tym razem kierunek przepływu, ze względu na warunki pogodowe okazał się odwrotny. Ostatnie miesiące pokazały, że bez energetyki konwencjonalnej Europa nadal jeszcze nie potrafi się obyć i udowodniły, że polskie elektrownie mogą, przynajmniej częściowo, stanowić swoisty zapas energii dla pozostałych krajów, w których udział OZE jest coraz większy, a moc elektrowni konwencjonalnych stale spada. To koncepcja promowana przez część polskich polityków i urzędników. Będzie tak długo atrakcyjna, jak długo Zachód nie będzie sobie w stanie poradzić z tanim magazynowaniem energii.