W piątek lub wtorek Ministerstwo Gospodarki opublikuje nowy projekt ustawy o odnawialnych źródłach energii – zapowiedział wiceszef resortu dodając, że w dokumencie uwzględniono już część uwag branży. Co się zmieni?
– Jesteśmy na ostatniej prostej w przygotowaniach ustawy o odnawialnych źródłach energii. Osobiście mam nadzieję, że przedłożymy projekt do konsultacji międzyresortowych i społecznych już w ten piątek – powiedział w środę w Senacie wiceminister gospodarki Jerzy Pietrewicz. Dodał także, że w projekt różni się od założeń, które resort gospodarki przedstawił w połowie września.
Ustawa, którą pokaże ministerstwo, ma być realizacją hasła premiera, że energetyka odnawialna ma być jak najtańsza. Ma w tym pomóc zmiana systemu wsparcia z obecnego – opartego o tzw. zielone certyfikaty – na nowy – aukcyjny. Zamiast certyfikatów zbywalnych na giełdzie (ich cena się waha, a teraz jest o 30 proc. niższa, niż dwa lata temu), producenci zielonej energii otrzymać mają stałą cenę sprzedaży wyprodukowanego prądu przez 15 lat (nie będzie waloryzowana). Wsparcie dostanie ten inwestor, który w trakcie aukcji wylicytuje najniższą cenę sprzedaży każdej wyprodukowanej przez siebie megawatogodziny.
– Dzięki systemowi aukcyjnemu wsparcie energetyki odnawialnej może być nawet o 40 proc. tańsze – przekonuje wiceminister, nie podając jednak powodów tak radykalnej zmiany. Pietrewicz dodał, że dzięki aukcjom o 30 proc. koszty swojego systemu zmniejszyli Holendrzy. Tyle tylko, że Holandia, tuż obok Grecji, jest krajem o największych zaległościach w rozwoju zielonej energetyki w całej Unii Europejskiej.
System aukcyjny obejmie instalacje o mocy powyżej 1 MW (to połowa mocy przeciętnego wiatraka). Co z mniejszymi elektrowniami, np. silnikami na biomasę i panelami fotowoltaicznymi? W projekcie ustawy poświęcono im tylko jeden przepis, który eliminuje je z tego systemu. Ministerstwo liczy jednak, że to one wygenerują co czwartą „zieloną” megawatogodzinę. Kolejne 5 proc. mają produkować najmniejsi – tzw. prosumenci, czyli osoby prywatne np. z niedużymi panelami fotowoltaicznymi na dachu.
Co ma ich do tego zachęcić? Ministerstwo obiecuje, że Kowalski, który chce mieć w piwnicy mały kocioł produkujący ciepło i prąd z biomasy, albo panel fotowoltaiczny na dachu, dostanie wsparcie inwestycyjne z Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej albo podobnych wojewódzkich funduszy. Tu pojawia się jednak drobny problem – obecny system wsparcia energetyki odnawialnej przynosił NFOŚiGW najwięcej gotówki – ponad jedną trzecią jego budżetu. Gdy zostanie zmieniony na aukcje, źródło przychodów wyschnie, a na energetykę nie zostanie zbyt wiele. Nieoficjalnie resort liczy na pieniądze z budżetu UE na lata 2014-2020. Konkretnej koncepcji jednak nie ma.
Co ministerstwo zmieniło w projekcie?
Od wrześniowej prezentacji założeń ustawy zmienił się pomysł na rozliczanie wsparcia dla producentów energii, którzy wygrają aukcje i będą mieli zagwarantowaną cenę sprzedaży swojego prądu. Pierwotnie resort chciał powołać osobną państwową spółkę – Sprzedawcę Energii Odnawialnej. Ostatecznie nie znalazła się jednak w projekcie ustawy. Janusz Pilitowski, dyrektor Departamentu Energii Odnawialnej tłumaczy, powołanie spółki byłoby równoznaczne ze stworzeniem państwowego monopolu na zakup „zielonego” prądu oraz wielkiego gracza na rynku hurtowym – bo spółka kupiony po sztywnej cenie prąd miałaby później sprzedawać na giełdzie.
W projekcie ustawy, w przeciwieństwie do wcześniejszy założeń, resort zdecydował się na wspieranie istniejących instalacji OZE przez 15 lat od ich uruchomienia, a nie jedynie do 2021 roku. W ciągu dwóch lat od wejścia w życie ustawy będą oni mogli wybrać, czy pozostaną przy zielonych certyfikatach, czy wystartują w wyznaczonych dla nich aukcjach.
Resort doprecyzował ponadto, że jedynym kryterium aukcji będzie cena. Dlatego spodziewa się, że pierwsze przetargi wygrywać będą głównie inwestorzy budujący wiatraki, z których energia jest najtańsza (jeszcze tańsze współspalanie biomasy pozostanie przy dotychczasowym systemie wsparcia). Jeżeli natomiast ich liczba będzie rodziła obawy o stabilność całego systemu energetycznego (wiatr bywa w Polsce kapryśny), wówczas Prezes Urzędu Regulacji Energetyki będzie mógł rozpisać osobną aukcję tylko dla źródeł stabilnych (w praktyce dla spalania samej biomasy i ew. hydroelektrowni).
Wsparcia jeszcze długo nie będzie
To, że projekt pojawi się w najbliższych dniach może jedynie wskrzesić resztki nadziei branży OZE. Ognia długo jeszcze nie będzie, o ile w ogóle zapłonie, bo ustawy nie udało się przyjąć co najmniej od 1999 roku, kiedy po raz pierwszy upomniał się o nią Sejm.
Rozpoczęcie dyskusji nad zupełnie nowym systemem wsparcia cofa prace nad ustawą o OZE co najmniej o dwa lata, bo przez taki okres nie przyjęto ustawy jedynie korygującej obecny system. Jednak w rządzie wyraźnie widać brak determinacji do rozwoju tej gałęzi energetyki oskarżanej o podbijanie cen prądu, na czym cierpią energochłonne gałęzie przemysłu.
Nad kolejnym z rzędu nowym pomysłem teraz pochyli się więc branża i te ministerstwa, które jeszcze go nie widziały. Następnie będzie poprawiany, aby trafić w końcu do Sejmu, gdzie projekty o takim znaczeniu gospodarczym procedowane są miesiącami. Później zgodę na jego wdrożenie będzie musiała wydać jeszcze Komisja Europejska.