W piątek, po 110 latach, wydobycie zakończyła kopalnia „Makoszowy” w Zabrzu. Zwalniani górnicy o nową pracę nie muszą się martwić. Jednak coraz częściej sami szukają jej już poza górnictwem, bo choć to węgiel zbudował potęgę Śląska, to dawno przestał być jego głównym aktywem. Stały się nim nowoczesny przemysł i ludzie. Paradoksalnie ograniczenie zatrudnienia w górnictwie może przyśpieszyć rozwój przemysłu na Śląsku. Jak to możliwe?
Dlaczego Europa zamyka kopalnie?
Wszystkie gospodarcze potęgi Europy likwidują górnictwo nie dlatego, że skończył im się węgiel albo przestały go spalać. Ba! Niemcy, Brytyjczycy i Hiszpanie stali się jednymi z największych importerów tego surowca na świecie (wg danych Międzynarodowej Agencji Energii w 2015 roku dwa pierwsze kraje sprowadzały odpowiednio 55 i 25 mln ton). Tymczasem udokumentowane zasoby węgla pozwoliłyby im jeszcze na co najmniej sto lat wydobycia.
{norelated}Górnictwo w tych krajach skończyło się po stu latach intensywnego wydobycia z powodu kosztów. Najpłytsze i najtańsze pokłady węgla już dawno zostały wyeksploatowane. Sięgano coraz głębiej i kopano coraz drożej. W końcu znacznie drożej, niż udawało się sprzedawać węgiel. Zamknięta rok temu brytyjska kopalnia wydobywała węgiel po 150 euro za tonę, chociaż na rynku można go było kupić za 50 euro. Niemcy każdego roku dokładają do górnictwa 1,5 mld euro z pieniędzy podatników. W Hiszpanii krajowy węgiel jest tak drogi, a jednocześnie o słabych parametrach, że rząd wprowadził prawo nakazujące jego zakup.
Polska nie jest wyjątkiem
Po niemal wieku intensywnego wydobycia, średnia głębokość, na jaką zjeżdżają polscy górnicy to już 750 m. Jeszcze dekadę temu było to 100 m płycej, a na początku lat 90. aż 250 m bliżej powierzchni. Rekordzistką jest jedna z najmłodszych polskich kopalń, otwarta w 1979 roku, KWK „Budryk”, gdzie węgiel wydobywa się już z głębokości 1300 m. Temperatura powietrza tak głęboko pod ziemią przekracza 30 st. C, a ścian 50 st. C. Wentylacja, odwodnienie, odmetanowanie i zabezpieczenie przeciwpożarowe coraz głębszych i coraz dłuższych korytarzy jest po prostu coraz kosztowniejsze. Coraz więcej kosztuje także wywóz urobku, przewóz rzeczy, dowóz i dojście pracowników do ścian, nierzadko przekraczające godzinę w jedną stronę.
Spóźniona restrukturyzacja
Według danych GUS w 2014 roku w wartości dodanej całego przemysłu koszty pracy stanowiły 44%, taki sam odsetek cechował prywatne górnictwo. Z kolei w spółkach górniczych kontrolowanych przez Skarb Państwa koszty pracy stanowiły… 101% kosztów. Ich pokrycie było możliwe poprzez kredyty i dotacje z budżetu państwa.
Brak możliwości redukcji etatów (bo przez lata nie było na to zgody kolejnych rządów) sprawiły, że państwowym kopalniom nie opłacało się w większym stopniu inwestować w maszyny. W efekcie zachowały przestarzałą strukturę zatrudnienia, w której efektywność w przeliczeniu na pracownika jest taka sama, a nie rzadko nawet gorsza, jak w połowie XX wieku. Kopalnia Makoszowy w szczytowym okresie lat 80. wydobywała 5 mln ton węgla rocznie, zatrudniając przy tym 10 tys. pracowników, co dawało 500 ton na osobę. W 2014 roku połączona kopalnia Sośnica-Makoszowy wydobywała zaledwie 440 ton na pracownika. Dla porównania średnie wydobycie z górnośląskich kopalń w czasie I wojny światowej, a więc równo sto lat wcześniej, wynosiło ponad 330 ton na osobę. W ocenie naukowców z Politechniki Śląskiej rentowny poziom dzisiejszego wydobycia zaczyna się przy 1000 ton na osobę, a w 2014 roku przerost zatrudnienia w trzech państwowych spółkach górniczych przekraczał w związku z tym 20 tys. etatów.
Zobacz więcej: Górnicy czarują rząd cyframi
Wzrost cen węgla zaszkodzi, zamiast pomóc
Zapotrzebowanie na węgiel spada
W sytuacji, gdy polskie górnictwo nie jest w stanie skutecznie konkurować cenowo z zagranicznym węglem na rynkach międzynarodowych, jego podstawowym odbiorcą pozostał krajowy rynek. Ten zaś kurczy się od 30 lat i wszystko wskazuje na to, że ten trend się utrzyma. Z danych Międzynarodowej Agencji Energii wynika, że od szczytu zapotrzebowania w 1987 roku zużycie węgla w Polsce spadło o 54%. Zmniejszanie krajowego wydobycia w podobnym tempie było tylko następstwem spadającego popytu. To efekt znacznej poprawy efektywności ─ mniejsze zużycie węgla w produkcji przemysłowej, termomodernizacja budynków i przechodzenie gospodarstw domowych na wygodniejsze i czystsze ogrzewanie gazowe oraz odnawialne źródła energii.
Zobacz także: Po wyborach kolejne likwidacje kopalń
Praca czeka
Na Śląsku wydobycie węgla i zatrudnienie w górnictwie są najniższe od 50 lat, a wartość PKB regionu najwyższa w historii, zaś bezrobocie najniższe od 25 lat. Stopa bezrobocia rejestrowanego na Śląsku w listopadzie wynosiła zaledwie 6,6%, a biorąc pod uwagę jedynie osoby poszukujące pracy, region z bezrobociem na poziomie 5,1%, był czwartym najlepszym w Polsce.
Ta ostatnia liczba pokazuje kolejne wyzwanie stojące przede wszystkim przed samorządem ─ poprawy mobilności pracowników. Z Bytomia do Katowic można dojechać komunikacją zbiorową w ciągu 25 minut, a do Chorzowa, gdzie bezrobocie jest o połowę niższe, podróż trwa 10 minut. Mimo to wielu pracowników nie podejmuje tam pracy. Co ciekawe, brak rąk do pracy zaczynają odczuwać już także kopalnie. ─ Coraz trudniej jest nam znaleźć pracowników ─ mówi nam osoba z zarządu Przedsiębiorstwa Górniczego Silesia w Czechowicach-Dziedzicach (bezrobocie w powiecie bielskim wynosi 5,5%).
Przyszłość Śląska to przemysł, ale już nie górniczy
W 2015 roku, mimo likwidacji na Śląsku 9 tys. miejsc pracy w przemyśle, utworzono niemal 18 tys. nowych w tym sektorze, a blisko 3 tys. pozostawało nieobsadzonych.
Paradoksalnie ograniczenie zatrudnienia w kopalniach nie tylko nie będzie żadną katastrofą dla regionu, ale wręcz przyśpieszy jego rozwój w średnim i długim okresie. Każdy zatrudniony w górnictwie generuje dwukrotnie mniejszą wartość PKB, niż gdyby pracował w innej gałęzi przemysłu. Przechodząc do przemysłu maszynowego czy motoryzacyjnego, gdzie brakuje pracowników, dostarczą regionowi znacznie wyższą wartość dodaną, niż fedrując na grubach.
Gospodarka oparta na wiedzy, nie węglu
Przynajmniej od XVIII do XX wieku to górnictwo było motorem napędowym śląskiej gospodarki i symbolem postępu technologicznego. W końcu pierwsza maszyna parowa w kontynentalnej Europie posłużyła pod koniec XIX w. do odwadniania kopalni w Tarnowskich Górach, a wkrótce po jej sprowadzeniu Śląsk stał się prawdziwym zagłębiem technologicznym. Jednak od wielu lat górnictwo jest wręcz hamulcowym dalszego rozwoju. Wkład górnictwa do badań i rozwoju skurczył się do groteskowych rozmiarów. Za to łatwo dostępne i dobrze płatne etaty na kopalniach sprawiły, że województwo ma nadreprezentację mieszkańców z wykształceniem podstawowym, zawodowym i średnim, a mniej z wykształceniem wyższym. Tymczasem to tych ostatnich brakuje na Śląsku najbardziej i to oni będą tworzyć przemysł przyszłości w tym regionie.
Jak podaje GUS, nakłady na działalność innowacyjną w województwie śląskim wzrosły w latach 2005-2015 o jedną trzecią ─ do 3,4 mld zł. Z tego w przetwórstwie przemysłowych w samym 2015 roku zainwestowano 3 mld zł, a w górnictwie… ledwie 0,01 mld zł. Nawet w poprzednich latach, gdy kopalnie zarabiały, na innowacje wydawały śmiesznie mało.
Z kolei ponad trzykrotnie (do 1,3 mld zł rocznie) wzrosły w ciągu ostatnich dziesięciu lat nakłady na same badania i rozwój technologii. Z tego niemal połowę zainwestował przemysł. Zdecydowana większość pieniędzy (ponad 1 mld zł rocznie) napędza rozwój w naukach inżynieryjnych i technicznych. Znacznie wzrosła w tym czasie także liczba patentów zgłaszanych (niemal dwukrotnie) i udzielanych (o połowę).
Przez ostatnie dziesięć lat liczba przedsiębiorstw zajmujących się działalnością badawczo-rozwojową w województwie śląskim wzrosła pięciokrotnie ─ do 400, a liczba zatrudnionych przy badaniach ludzi o jedną trzecią, do niemal 10 tys. To etaty nie tylko dla naukowców. Połowę prac badawczo-rozwojowych wykonują osoby z wykształceniem magisterskim, inżynierskim lub niższym.
Jednocześnie w ciągu ostatnich dziesięciu lat o połowę spadła liczba bezrobotnych o wykształceniu podstawowym, zasadniczym zawodowym (w obu przypadkach do ok. 40 tys.) i średnim zawodowym (do ok. 30 tys.).
Rzeczywistość w miejsce polityki
– Górnictwo węgla kamiennego w Polsce jest sektorem schyłkowym. Jeśli nie będziemy go restrukturyzować, upadnie za 5-10 lat. Jeżeli uda się przeprowadzić głęboką restrukturyzację, ostatnie kopalnie będą zamykane w latach 40., a w wypadku bardzo korzystnego splotu okoliczności zewnętrznych, takich jak wysokie ceny węgla na świecie, w latach 60. – mówi w rozmowie z portalem WysokieNapiecie.pl dr Maciej Bukowski, współautor ubiegłorocznego raportu Warszawskiego Instytutu Studiów Ekonomicznych „Polski węgiel. Quo Vadis?”.
Na Śląsku jest miejsce na wydobycie węgla z kilku dobrze zorganizowanych kopalni, być może także jednej lub dwóch nowych. Inwestorzy ich jednak nie wybudują, dopóki horyzont zamykania starych nie będzie jasno określony, bo przy nadpodaży surowca na krajowym rynku nigdy nie spłacą kredytów. Po restrukturyzacji wydobycie będzie nadal spadać, w tempie spadku zapotrzebowania na węgiel. Z ubiegłorocznej analizy Warszawskiego Instytutu Studiów Energetycznych wynika, że dzięki restrukturyzacji istniejących i otwieraniu nowych kopalń, jeszcze w 2050 roku Polska może wydobywać ok. 10 mln ton węgla rocznie (z ok. 70 mln t obecnie), pod warunkiem jednak, że produktywność będzie już wówczas wynosić przynajmniej 2000-2500 ton na pracownika. To oznacza, że pracę do tego czasu zachowa jedynie 4-5 tys. pracowników, spośród ok. 85 tys. zatrudnionych obecnie.
Chociaż polscy politycy w większości zdają sobie z tego sprawę, to bez względu na barwy partyjne nie ma odważnego, który byłby w stanie otwarcie powiedzieć „wydobycie będzie maleć, jeszcze szybciej musi spadać zatrudnienie, ale mamy pomysł jak transformować śląską gospodarkę, aby górnicy mogli bez problemu znaleźć pracę w nowych gałęziach przemysłu.”
Z ich ust możemy usłyszeć jedynie, że „będziemy jednak stawiali na węgiel” (D. Tusk), „mamy węgla do wydobycia jeszcze na 200 lat” (A. Duda) czy „mamy złoża, które powinny wystarczyć na 150-200 lat” (K. Tchórzewski).
Ta polityczna godka oczarowała część górników Makoszów, którzy do końca wierzyli, że kopalnia nie zostanie zamknięta. Aby zachować spokój, rząd do samego końca dawał im bowiem nadzieję, choć sam wiedział, jak sprawy się potoczą. Podobnie w latach 90. do końca politycy czarowali górników w Wałbrzychu, a teraz czarują pracowników kolejnych grub, które będą zamykane. Tymczasem rząd powinien zakasać rękawy i przedstawić racjonalny program przestawiania gospodarki Śląska i zachodniej Małopolski na nowe tory, zwiększenia mobilności pracowników i pokazać górnikom, że przyszłość Śląska to wciąż przemysł, ale już nie górniczy.
Przeczytaj także: Rząd jest winien Śląskowi prawdę