Notowania cen energii na TGE z dostawą na poniedziałkowy wieczór skoczyły do 846 zł/MWh. To cena nawet pięć razy wyższa niż w ciągu ostatniego tygodnia. Co się stało? Czy w systemie znowu brakuje rezerw mocy?
Pierwsze sygnały, że główny indeks Towarowej Giełdy Energii zaczyna mocno rosnąć, pojawiły się już w piątek 7 października. Cena energii z dostawą na dzień następny w godzinach wieczornego szczytu skoczyła do ponad 600 zł/MWh. Przez weekend, kiedy zapotrzebowanie na prąd jest dużo niższe, ceny się uspokoiły, ale notowania na poniedziałek znowu poszły mocno w górę.
Jednak chwile cenowej paniki zniknęły tak szybko jak się pojawiły. Ceny energii z dostawą na wtorek 11 października w pierwszym fixingu nie odbiegają od średniej z wcześniejszego tygodnia. Spadły też notowania na Rynku Dnia Bieżącego (energia dostarczana jest w tym samym dniu, kiedy następuje transakcja). Ceny pomógł ustabilizować m.in. import ze Szwecji i Litwy.
Tak wysokich jak w poniedziałek cen prądu na rynku hurtowym nie widzieliśmy od czerwca. Wówczas pobiliśmy letni rekord zapotrzebowania na moc i mieliśmy najdroższą energię w Europie.
Więcej o sytuacji w czerwcu pisaliśmy także tutaj: Kolejny rekord zapotrzebowania. Elektrownie mają problemy oraz tutaj: Wiatr i upały cenę prądu rozhuśtały.
Teraz jednak temperatury są zdecydowanie jesienne, ale sytuacja ponownie robi się napięta w szczycie zapotrzebowania (choć nie jest aż tak napięta, jak wskazuje piątkowo-weekendowy skok cenowy – tutaj można mówić o dużym przereagowaniu).
Jak faktycznie wygląda sytuacja? W skrócie chodzi o to, że szczytowe zapotrzebowanie na moc jest wyższe niż w szczycie letnim (sięga 23 tys. MW wobec 21,5-22 tys. MW w lecie). A generacja wcale wyższa nie jest.
PSE, wyciągając wnioski z ograniczeń w dostawach energii w sierpniu 2015 r. przesunęły część planowych remontów w elektrowniach na jesień. Łączne ubytki mocy wyniosły 10 października 6 tys. MW wobec średnio 3-5 tys. w lecie. Pechowo złożyło się tak, że awaria kopalni w Turowie podbiła poziom ubytków nieplanowanych. Co więcej, autotransformator 400/220 kV w stacji Mikułowa został wyłączony do planowego remontu. Wymusiło to redispatching na granicy polsko-niemieckiej (PSE musiały wysyłać energię do Niemiec, by ją „odpychać”, zmniejszając fizyczny przepływ przez polski system na południe Europy). W tej sytuacji zdolności importowe na profilu synchronicznym nie mogły być udostępniane.
A do tego zabrakło wiatru. Dziś wieczorem dostępnych będzie tylko ok. 500 MW generacji w farmach wiatrowych, podczas gdy w poprzednich dniach o godzinie 18-19 wiatraki pracowały z mocą nawet 3-4 tys. MW.
Już we wtorek generacja wiatrowa wzrośnie o 1000 MW i sytuacja się uspokoi, a wraz z nią ceny (czytaj więcej: Wietrzenie cen energii). Jaki wniosek można wyciągnąć z całej tej sytuacji? Ze względu na niezbędne przesunięcie większej części remontów na jesień i wiosnę rynek w tych okresach wahania cenowe mogą się powtarzać w zależności od nieprzewidzianych awarii pojedynczych bloków i warunków wietrzności. A im więcej takich szczytów, tym wyższa średnia cena na rynku hurtowym i większa presja na wzrost cen dla odbiorców końcowych.
Od traderów można usłyszeć, że w ostatnich latach spółki obrotu przyzwyczaiły się do działania na spadkowym rynku i dlatego przereagowują wszelkie impulsy zaburzające wcześniejszą równowagę. Większe spółki obrotu nie mają problemu z takimi cenowymi skokami. Dla mniejszych, uzależnionych od bieżącej ceny w hurcie sprzedawców, takie powtarzające się wahania mogą być wręcz zabójcze.
O stanowisko w sprawie piku cenowego poprosiliśmy równieżż PSE. Przedstawiciele operatora przyznali, że nadwyżka mocy dostępnej rzeczywiście się zmniejszyła (głównie przez ubytek mocy w el. Turów), ale OSP nie miał żadnych problemów z zapewnieniem wymaganego poziomu rezerwy operacyjnej. Ma do dyspozycji działające poza rynkiem energii zdolności wytwórcze w elektrowniach szczytowo pompowych i operacyjną rezerwę zimną.