Trend jest stały i nieubłagany – kilka miesięcy temu ceny prądu na Towarowej Giełdzie Energii rozpoczęły systematyczny marsz w górę – od ok 160 zł za MWh do blisko 300 zł za MWh. Póki co nie odbija się to na gospodarstwach domowych, bo one mają taryfy zatwierdzane przez prezesa Urzędu Regulacji Energetyki. Na razie nie wiadomo czy spółki złożą wnioski o podwyżki na przyszły rok, choć logicznie rzecz biorąc powinny to zrobić.
Wczoraj podczas debaty zorganizowanej przez „Rzeczpospolitą” prezes URE Maciej Bando powiedział, że na wyniki kontroli transakcji giełdowych prowadzonej przez URE, KNF i UOKiK przyjdzie jeszcze poczekać kilka miesięcy. Przypomnijmy, że szef URE zwrócił uwagę na możliwość manipulacji.
Czytaj także Prezes URE wystraszył spekulantów?
Zwyżki cen prądu mają swoje fundamentalne przyczyny – przede wszystkim rosnące ceny uprawnień do emisji CO2 ( z ok. 5 do blisko 25 euro za tonę) oraz podwyżkę cen węgla o ponad 20 proc. Ale zdaniem Henryka Kalisia z Forum Odbiorców Energii Elektrycznej i Gazu suma tych kosztów nie daje jednak prawie 300 zł za MWh. „Winny” jest też sposób handlu – wystarczy, że duży wytwórca na chwilę wstrzyma ofertowanie i ceny natychmiast idą w górę.
Przemysł, który zawiera kontrakty na prąd indeksowane cenami giełdowymi jest zaniepokojony. – U nas w Zakładach Górniczo-Hutniczych Bolesław prąd to 50 proc. kosztu przetworzenia surowca, zużywamy 520 GWh, podwyżka to dodatkowy koszt 60-70 mln zł rocznie- mówił Henryk Kaliś, który jednocześnie jest szefem FOEEiG. W sprawozdaniu finansowym spółka napisała, że mechanizmy kształtowania cen energii przestały być rynkowe, a zaczął się model kosztowy – czyli wszystkie możliwe dodatkowe koszty przerzucane są na odbiorcę. Podwyżka cen energii oznacza, że spółka działa na granicy rentowności. ZGH Bolesław zatrudnia prawie 2000 ludzi na Dolnym Śląsku, średnia pensja to 6,2 tys. zł. Spółka stwierdziła, że nie zamierza siedzieć w tej sytuacji z założonymi rękami, ale chce wykorzystać i stworzyć „własną infrastrukturę” do wytwarzania energii elektrycznej i ciepła. O takim trendzie – samodzielnego wytwarzania prądu i ciepła przez fabryki przy pomocy taniejących paneli fotowoltaicznych, magazynów energii i silników kogeneracyjnych na gazie coraz częściej mówi się w Europie, choć nie dla wszystkich jest to atrakcyjne finansowo.
Czytaj także:Czy duży przemysł będzie energetycznie niezależny?
Ministerstwo Energii zareagowało na podwyżki cen bardzo szybko – pojawił się projekt zmian w prawie energetycznym podwyższający tzw. obligo giełdowe czyli obowiązek sprzedaży energii poprzez giełdę. Obligo ma wzrosnąć z 30 do 100 proc. co zdaniem resortu ma poprawić przejrzystość transakcji i zwiększyć płynność rynku. Wyeliminowane mają być więc niejawne umowy dwustronne między wytwórcami a odbiorcami. Ministerstwu zależy na szybkim uchwaleniu ustawy więc na konsultacje dalo tylko trzy dni.
Ale czy zwiększenie obliga rzeczywiście przyniesie pożądane skutki? Z opinii przesłanych do Ministerstwa Energii w czasie konsultacji jak i z wczorajszej dyskusji można wyciągnąć wniosek, że wcale nie musi się tak stać.
Państwowe spółki podzieliły się na te, które z wielką radością powitały propozycje ME oraz te, które potraktowały ją jak zło konieczne. Ucieszyły się Tauron i Energa. Ta ostatnia ostrzegła jednak, że samo obligo to za mało. „Konieczność realizacji wyższego obligo giełdowego przełoży się na większy wolumen handlowy na Towarowej Giełdzie Energii, ale nadal pozwoli spółkom posiadającym największe nadwyżki wytwórcze na dyktowanie ceny rynkowej. W związku z powyższym proponujemy rozważenie wprowadzenia obowiązku animacji rynku dla przedsiębiorstw obrotu należących do grup kapitałowych wykazujących się nadwyżką wytworzonej energii elektrycznej” – napisała gdańska spółka do Ministerstwa Energii. Animacja rynku to stałe zlecenie umów kupna i sprzedaży z wyznaczonym z góry maksymalnym spreadem czyli różnicą cen. To zapewnia płynności i przejrzystość na rynku.
Czytelnikom mniej obeznanym ze strukturą polskiej energetyki należy się wyjaśnienie, że przedsiębiorstwa, które ma na myśli Energa, to Polska Grupa Energetyczna oraz Enea.
Obie wspomniane spółki nie zaprotestowały przeciw 100 proc. obligo, ale zaproponowały pewne modyfikacje. PGE chce aby honorowano wszystkie transakcje dwustronne zawarte przed wejściem nowych przepisów aż do ich wygaśnięcia. To z kolei nie podoba się URE. Podczas debaty prezes Bando ostrzegł, że już są (lub będą) szybko zawierane umowy wewnątrz grup pomiędzy elektrowniami a spółkami obrotu. Na Dlatego URE proponuje, aby umowy były honorowane, ale tylko do określonego terminu, np. do połowy 2019 r. Spółki miałyby czas na dostosowanie umów czyli po prostu ich skrócenie. Póki co, Ministerstwo Energii nie odniosło się do tej propozycji.
Wszystkie spółki energetyczne narzekają za to na poziom opłat ponoszonych przez nie na Towarowej Giełdzie Energii. 100 proc. obligo giełdowe spowoduje oczywiście wzrost kosztów. PKN Orlen zaproponował nawet, żeby to Urząd Regulacji Energetyki zatwierdzał opłaty ponoszone przez spółki na rzecz giełdy, podobnie jak zatwierdzane są taryfy dla gospodarstw domowych. Gdyby Towarowa Giełda Energii miała monopol , to oczywiście ustalanie jej cennika byłoby słuszne. Ale na rynku pojawią się tzw. NEMO czyli zagraniczni operatorzy, którzy będą konkurować z TGE. Polskie Sieci Energetyczne zwróciły uwagę, że transakcje zawierane na NEMO również powinny być uwzględniane przy liczeniu obligo, co stworzyłoby ostrą konkurencję dla polskiej giełdy. Nie wiadomo co na to Ministerstwo Energii, bo akurat do tej uwagi się nie odniosło. Projekt ustawy mówi o giełdach towarowych prowadzonych na terenie RP, co w praktyce oznacza TGE.
Czytaj także: Polska potrzebuje nowych przepisów dla rynku energii
Z kolei prezes TGE Piotr Zawistowski ripostował podczas wczorajszej debaty, że opłaty na polskiej giełdzie są najniższe w Europie. Odbijał też piłeczkę w stronę spółek handlujących prądem – ich interesy są tak podzielone, że nie mogą się sami dogadać jaki sposób naliczania opłat byłby najlepszy. – Zawiniły struktury uczestników rynku, bo nie ma konsensusu – tłumaczył szef TGE.
Są już pierwsze ofiary wzrostu cen na giełdzie – dwie małe spółki (Energetyczne Centrum i Energia dla Firm) nie były w stanie wywiązać się z umów dostawy prądu do klientów. Ich klientów ( na szczęście nie było ich wielu) przejęli tzw. sprzedawcy z urzędu, co oznacza, że będą oni musieli zapłacić nieco więcej za prąd. Na razie nie słychać o kolejnych plajtach, choć plotki mówią, że coraz więcej małych sprzedawcy nie wytrzymuje tego co dzieje się na giełdzie.
Ale to nie koniec – wzrost hurtowych cen energii odbije się w jakiś sposób na całej gospodarce. Nawet jeśli resort energii nie pozwoli spółkom energetycznym wystąpić o podwyżki dla gospodarstw domowych, to odbiją to sobie na pozostałych klientach. Najgorzej będą miały małe firmy, bo wielkie korporacje organizują przetargi i ostro negocjują ceny. Prezes URE Maciej Bando ostrzegł, że wzrost cen dotknie kilkaset tysięcy ludzi, choćby piekarzy, którzy używają pieców elektrycznych. To będzie dodatkowo napędzać też inflację.