Spis treści
Zielony wodór może zderzyć się z „wiecznymi chemikaliami”
– Zielony wodór ma odgrywać kluczową rolę w europejskiej transformacji energetycznej, ale jego produkcja opiera się na potencjalnie niebezpiecznych „wiecznych chemikaliach” – informuje Politico.
Portal opisuje wydarzenia we francuskim miasteczku Villers-Saint-Paul, gdzie badania wykazały, że mięso kurczaków oraz kurze jaja zawierają mieszankę potencjalnie niebezpiecznych PFAS, czyli „wiecznych chemikaliów”. To grupa syntetycznych substancji, które nie ulegają rozkładowi i mogą powodować poważne problemy zdrowotne, m.in. nowotwory, uszkodzenie wątroby i kłopoty z płodnością.
Podejrzenia o źródło zanieczyszczeń padło na pobliską fabrykę amerykańskiego koncernu Chemours, który produkuje PFAS. Dodatkowo ma on zainwestować 186 mln euro w rozbudowę zakładu, aby rozpocząć produkcję chemikaliów niezbędnych do wytwarzania zielonego wodoru.
Obawy wzrosły na tyle, że lokalne władze poprosiły o opinię ze strony resortu środowiska, a także zaplanowano kolejne testy. Choć nie ma pełnej pewności, że za skażeniem żywności stoi Chemours, to od dalszych badań, a także nastrojów społecznych mogą zależeć plany rozbudowy fabryki.
Zakład w Villers-Saint-Paul produkuje już chemikalia, które stosuje się w piankach przeciwpożarowych i powłokach odpornych na plamy do tekstyliów i materiałów budowlanych. Rozbudowa fabryki ma zwiększyć zdolności produkcyjne Nafionu – substancji, która pomaga w produkcji zielonego wodoru w procesie elektrolizy wody.
Produkowany w ten sposób wodór to czysty gaz, który mógłby pomóc rozwiązać niektóre z najtrudniejszych wyzwań dekarbonizacji – od produkcji stali po paliwa dla lotnictwa i żeglugi. Organizacje branżowe ostrzegają, że wprowadzenie ograniczeń dotyczących wykorzystania „wiecznych chemikaliów” miałoby miałyby „katastrofalne konsekwencje” dla produkcji wodoru, a przez to również dla zielonej transformacji.
Politico zaznacza, że PFAS wykorzystuje się do produkcji wszystkiego – od pomp ciepła i baterii po panele słoneczne i turbiny wiatrowe. Wszystkie te technologie są kluczowe w strategii neutralności klimatycznej Unii Europejskiej.
Zobacz też: Ambitny plan rządu: o 95% mniej prądu z węgla w ciągu 15 lat
Brytyjski przemysł i inwestorzy OZE przeciw regionalizacji cen energii
– Organizacje branżowe ostrzegają brytyjski rząd przed wprowadzaniem regionalnego zróżnicowania cen energii elektrycznej. Ich zdaniem rozwiązanie to może stanowić duże zagrożenie dla energochłonnego przemysłu, a także będzie zniechęcać do inwestycji w nowe źródła OZE – donosi „Financial Times”.
Pomysł reformy rynku energii poprzez jego regionalizację pojawił się w 2022 r., czyli jeszcze w czasie rządów Partii Konserwatywnej.
Według pomysłodawców takie rozwiązanie pozwoliłoby lepiej wykorzystać lokalnie energię ze źródeł wiatrowych i fotowoltaicznych – zwłaszcza w okresach wysokiej generacji. Obecnie rynek – przy jednolitej cenie dla całej Wielkiej Brytanii – nie daje wystarczającej zachęty do zwiększania popytu na energię, gdy jej podaż jest wysoka.
Zwolennicy regionalizacji uważają, że może ona zachęcić przemysł do przenoszenia działalności tam, gdzie produkcja energii odnawialnej jest wysoka, czyli np. do Szkocji, u której wybrzeży wyrastają kolejne farmy wiatrowe. Choć pomysł regionalnego zróżnicowania cen należy do Torysów, to decyzję w tej sprawie będzie musiał podjąć nowy rząd Partii Pracy, który na swoich sztandarach ma przyspieszenie transformacji energetycznej.
Na decyzję negatywną – jak pisze „Financial Times” liczą organizacje branżowe, skupiające energochłonne branże przemysłu, m.in. stalowy, szklarski czy ceramiczny. Ich przedstawiciele zwracają uwagę, że trudno przenieść tak dużą działalność jak huta w inne miejsce kraju, by w ten sposób uzyskać niższe ceny energii. Nawet jeśli taki wariant byłby wykonalny, to na szali trzeba też postawić utratę nakładów poniesionych na istniejące fabryki, a także los pracowników.
Z kolei firmy inwestujące w OZE wskazują, że regionalizacja cen może zagrozić nowym inwestycjom, gdyż podnosi ryzyko. Branża opiera się natomiast długoterminowych przedsięwzięciach, które powinny generować przewidywalne dochody.
Swoje obawy w stanowisku do rządu przekazały takie organizacje jak UK Steel, Make UK, RenewableUK i Global Infrastructure Investor Association. Rząd zapowiada, że podejmowane działa będą koncentrować się na ochronie odbiorców energii i zachęcaniu do inwestycji.
Zobacz też: Kłody pod nogi obywatelskich społeczności energetycznych
Unijne cło węglowe uderzy w przemysł biednych krajów
– Od 2026 r. w życie wejdzie CBAM, czyli cło węglowe na wybrane produkty importowane do Unii Europejskiej. Afryka znajdzie się wśród regionów, które mogą zostać dotknięte wprowadzeniem tego mechanizmu, choć jednocześnie tamtejsze gospodarki są odbiorcą pomocy rozwojowej ze strony Zachodu – analizuje „The Economist”.
Brytyjski tygodnik przypomina historię huty aluminium Mozal w Mozambiku, w której finansowanie zaangażowali się międzynarodowi darczyńcy. Pomoc dla największego przemysłowego pracodawcy miała stanowić wsparcie dla odbudowy gospodarki tego kraju po wojnie domowej.
Wkrótce takie inicjatywy mogą stanąć w sprzeczności z celami polityki klimatycznej Unii Europejskiej, a także dążeniem do ochrony rodzimy producentów. Ponad połowa eksportu aluminium z Mozambiku trafia do UE, a od 2026 r. metal ten będzie jednym z produktów objętych mechanizmem dostosowywania cen na granicach z uwzględnieniem emisji CO2 (ang. Carbon Border Adjustment Mechanism, CBAM).
Importerzy wybranych produktów, czyli żelaza, stali, aluminium, nawozów, cementu, energii elektrycznej i wodoru będą zobowiązani do wnoszenia opłat, które wyrównają koszty emisji CO2 danego produktu względem kosztów emisji CO2 w UE.
To rozwiązanie ma stanowić ochronę dla unijnych firm, które muszą ponosić wysokie koszty związane z emisjami i inwestycjami w dekarbonizację. Z drugiej strony CBAM ma zachęcać kraje o niższych ambicjach klimatycznych do zwiększania wysiłków w tej dziedzinie. Obecnie mechanizm znajduje się na etapie pilotażowym – importerzy muszą składać raporty dotyczące emisyjności kupowanych produktów.
„The Economist” podkreśla, że CBAM stawia rozwój potencjału przemysłowego biedniejszych krajów w opozycji do celów dekarbonizacyjnych UE. Mechanizm ma zapobiegać tzw. ucieczkom emisji do krajów, gdzie koszty emisji CO2 są niższe lub całkiem ich brak. Z kolei biedniejsze gospodarki sprzeciwiają się takim rozwiązaniom, gdyż przerzucają one koszty dekarbonizacji na kraje, których historyczne emisje są niewielkie w porównaniu z krajami rozwiniętymi.
Niemniej według pojawiających się szacunków CBAM może obniżyć afrykańskie PKB o niespełna 1 proc., bo większość dotkniętych nim towarów trafi na inne rynki. Jednak niektóre kraje zostałyby mocno dotknięte, np. Zimbabwe, które 90 proc. żelaza i stali sprzedaje do UE.
Obecnie poza Unią Europejską swoje cła węglowe planują wprowadzić też Wielka Brytania i Australia. Propozycje rozwiązań są dyskutowane także w USA.
Zobacz również: Producenci baterii i wiatraków ustawili się w kolejce po 5 mld zł
CCS jest potrzebny, ale nie zawsze za publiczne pieniądze
– Obrońcy klimatu spierają się o to, czy technologia wychwytywania i składowania CO2 (CCS) pomaga, czy szkodzi. Tymczasem lepszym pytaniem jest to, kto powinien za nią zapłacić – uważa Lara Williams, publicystka Bloomberga.
Williams nawiązuje w ten sposób do niedawnej deklaracji brytyjskiego rządu, który planuje przeznaczyć blisko 22 mld funtów na wsparcie projektów CCS.
Finansowanie ma trafić m.in. do klastrów przemysłowych, zajmujących się składowaniem CO2 pod dnem morskim, a także na budowę rurociągów transportowych. Ponadto środki mają wesprzeć wychwytywanie CO2 w trzech projektach, które dotyczą wytwarzanie energii z odpadów. także produkcji tzw. niebieskiego wodoru oraz cementu.
Przeciwnicy i zwolennicy CCS od lat posługują się tymi samymi argumentami. Ci, którzy są „przeciw” twierdzą, ze technologia ta jest droga i nieprzetestowana, a jej głównym celem jest wydłużanie wydobycia paliw kopalnych. Z kolei ci, którzy są „za” wskazują, że CCS jest konieczny, aby poradzić sobie z trudnymi do uniknięcia emisjami, zwłaszcza w przemyśle.
Lara Williams zaznacza, że kluczowe jest wskazanie tych sektorów gospodarki, w których inwestycje w CCS powinny być wspieranie środkami publicznymi. Jej zdaniem dobrą wskazówką jest raport, który w 2023 r. opracowały wspólnie think tank E3G oraz Bellona. Uszeregowano w nim branże pod kątem efektywnego ekonomicznie i klimatycznie wykorzystania CCS – w perspektywie roku 2030 oraz 2050.
W obu porównaniach najlepiej wypadli producenci cementu i wapna, którzy bez tej technologii nie są w stanie przeprowadzić pełnej dekarbonizacji. Wysoko znalazła się też produkcja energii z odpadów. Natomiast najmniejsze uzasadnienie znajdowało wykorzystanie CCS w elektrowniach węglowych i gazowych. Te ostatnie coraz częściej są budowane, aby bilansować źródła odnawialne.
Publicystka Bloomberga stwierdza, że w niektórych przypadkach ciężar sfinansowania inwestycji w CCS powinien spoczywać na producentach paliw kopalnych. Natomiast jednym ze sposobów osiągnięcia tego celu byłoby zobowiązanie producentów do składowania ekwiwalentu CO2.
Williams przypomina również, że wprowadzone w tym roku unijne rozporządzenie Net Zero Industry Act przewiduje wymóg dla producentów ropy naftowej i gazu zapewnienia zdolności magazynowania CO2. Indywidualne wymogi zostaną ustalone na podstawie poziomu produkcji w latach 2020-2023.
– Choć na razie jest to tylko nakaz dotyczący zdolności magazynowania, to po raz pierwszy emitenci zostali obciążeni odpowiedzialnością za skutki klimatyczne spowodowane przez ich produkty. Łatwo sobie wyobrazić, że w przyszłości może to przekształcić się w obowiązek CCS – konkluduje Lara Williams.
Zobacz także: Rząd musi przekonać Polaków do transportu i składowania CO2