Zima jak zwykle nie zaskoczyła energetyków. Trudno mówić o zaskoczeniu, bo co roku śnieg uszkadza sieci energetyczne i pozbawia prądu tysiące ludzi. W tegoroczną Wielkanoc aż 110 tys. ludzi musiało spędzić kilka lub kilkanaście godzin przy świeczkach, głównie na Mazowszu i Dolnym Śląsku. Energetykom należą się słowa uznania za sprawne usunięcie awarii. Ale jak zwykle przy takich okazjach powraca dyskusja o stanie polskiej sieci energetycznej.
To nic niezwykłego, że duże opady śniegu pozbawiają ludzi prądu. To samo dzieje się we wszystkich krajach naszej strefy klimatycznej. Jednak na tle innych krajów, które również mają śniegi i mrozy nie wypadamy zbyt dobrze.
Energetycy mają specjalne wskaźniki, który obrazują stan sieci. Najważniejszy z nich nazywa się SAIDI (System Average Interruption Duration Index). Mówi on ile minut w roku przeciętny klient był pozbawiony prądu.
Według ostatniego raportu ACER (czyli organizacji zrzeszającej urzędy regulujące energetykę w Unii Europejskiej) czas ten w Polsce wynosi on ok. 400 minut. W Czechach to 150 minut, w Niemczech, które mają najnowocześniejszą sieć w Europie – poniżej 50 minut. Nawet kraje, które mają surowsze zimy, jak Szwecja, Norwegia, czy Finlandia, mogą się poszczycić lepszymi wskaźnikami.
Najgorzej złą pogodę znoszą sieci niskiego napięcia, czyli te, dostarczające energię bezpośrednio do poszczególnych domów. Są one stare i wyeksploatowane. W opracowanym w 2009 r. raporcie Polskiego Towarzystwa Przesyłu i Rozdziału Energii czytamy: „Około 50 proc. linii niskiego napięcia wybudowano ponad 30 lat temu i od tamtego czasu, ze względu na bariery prawne oraz brak odpowiednich środków, w większości przypadków nie były one wymieniane lub modernizowane, a przechodziły jedynie wymagane przeglądy i remonty”.
Od 2009 r. sytuacja się poprawia, bo firmy energetyczne wreszcie zaczęły inwestować w sieci, a Urząd Regulacji Energetyki w większym stopniu pozwolił im uwzględniać te inwestycje w cenach usługi dostarczenia prądu, czyli tzw. dystrybucji. Podczas, gdy jeszcze w 2009 roku regulator dusił opłaty za dostarczanie energii tak, że rentowność firm dystrybucyjnych wynosiła niewiele ponad 3 proc., to już rok później wskaźnik ten podskoczył ponad dwukrotnie, przekraczając 8 proc. W 2011 r. działalność dystrybucyjna przynosiła już zwrot w wysokości prawie 12 proc. To zdecydowanie więcej, niż zarabia większość elektrowni, chociaż inwestycja w wytwarzanie wiąże się z ryzykiem, że nie znajdą się chętni na sprzedawaną energię, a w przypadku sieci biznes jest pewny, bo każda firma zapewniająca przesył prądu ma monopol na danym obszarze i gwarancję regulatora, że będzie na tym zarabiać.
Dzięki podwyżkom cen dystrybucji energii firmy mają pieniądze na inwestycje. W 2012 r. Polska Grupa Energetyczna wydała na sieci 1,34 mld zł, w 2011 – 1,25 mld. Jeszcze więcej, 1,4 mld zł, wydała gdańska Energa, która z sieciowych inwestycji uczyniła priorytet,] ważniejszy nawet, niż budowa nowych elektrowni. Najwięcej (1,7 mld zł) wydał, działający w Małopolsce i na Górnym oraz Dolnym Śląsku, Tauron. Z kolei najmniej (800 mln zł) zainwestowała poznańska Enea, ale ta spółka działa na mniejszym obszarze, niż konkurenci. W sumie wszystkie koncerny energetyczne wydały na rozbudowę i unowocześnienie sieci ok. 5 mld zł.
– Poziom inwestycji jest zupełnie wystarczający. Mamy wiele nowych słupów energetycznych i transformatorów. Stawiamy nowe – mówi prof. Władysław Mielczarski, energetyk z Politechniki Łódzkiej, który ogólnie wystawiłby polskim sieciom „solidną czwórkę”. Obecną sytuację trochę mniej optymistycznie widzi Robert Stelmaszczyk, prezes RWE Stoen, operatora sieci w Warszawie. – Jesteśmy w dolnej części europejskiego peletonu, ale na pewno sytuacja się poprawia – mówi.
Polska ma ok. 430 tys. km sieci niskiego napięcia. To więcej niż Brytyjczycy, choć trudno nam się porównywać z Niemcami, które mają aż 1,2 mln km. – Oczywiście długość sieci ma znaczenie dla bezpieczeństwa dostaw, bo jak padnie jedna linia, to zastępuje ją inna- tłumaczy Stelmaszczyk.
Ale w zestawieniu z innymi krajami uderza niestety mała liczba linii podziemnych, które są najbardziej odporne na pogodę. Polska ma w całej sieci niskich napięć tylko 33 proc. takich kabli, Niemcy 87, Norwegia – 49, Wielka Brytania 83. Nawet Czesi już osiągnęli 50 proc. – Kabli kładzie się w Polsce coraz więcej, ale nie wszędzie to jest opłacalne – tłumaczy Stelmaszczyk. Dlaczego? Kable są od półtora do dwóch razy droższe, niż sieci napowietrzne i trudno je ciągnąć do każdej wioski.
Zdaniem szefa RWE Stoen dojście do takich wskaźników, jak ma zachodnia Europa zajmie nam 10-15 lat. A na razie pozostaje nam tylko trzymać kciuki, żeby latem było jak najmniej burz i huraganów. No i dopingować rząd żeby przygotował wreszcie obiecywaną od lat ustawę o korytarzach przesyłowych, która ułatwi energetykom budowę nowych linii.