Oba kraje do tej pory nie porozumiały się w sprawie rozgraniczenia wyłącznych stref ekonomicznych dla 3,6 tys. km kw. Bałtyku. Jeśli strony wykażą dobrą wolę, to sprawę można szybko załatwić, nawet bez formalnej delimitacji granicy – mówi nam prof. Janusz Symonides, wybitny ekspert prawa międzynarodowego.
Istnienie na Bałtyku obszaru o nieuregulowanej przynależności do stref ekonomicznych Polski i Danii jest faktem. Po nagłośnieniu sprawy, z sugestią, że fakt ów może zaszkodzić projektowi Baltic Pipe ze strony polskiego rządu zabrakło prostego wyjaśnienia o co chodzi. Sporny obszar rozciąga się między polskim wybrzeżem, a duńską wyspą Bornholm. Od dekad sprawa ta leżała odłogiem. -Nie sposób zaprzeczyć, że spór polsko-duński istnieje. Ale bez dramatyzowania. On istnieje kilkadziesiąt lat i nie prowadzi do jakichś konfliktów – mówi nam prof. Janusz Symonides, prawnik i dyplomata, wybitny znawca prawa morza. I dodaje, że takie obszary o nieuregulowanej przynależności do morskich wyłącznych stref ekonomicznych nie są na świecie niczym nadzwyczajnym.
Czytaj także: Gaz bezpiecznie dotrze tam, gdzie jest potrzebny
Plotki o tym, że sprawa braku delimitacji (czyli oficjalnego wytyczenia) wyłącznych stref ekonomicznych między Polską a Danią może mieć wpływ na Baltic Pipe kursowały wcześniej, ale po raz pierwszy oficjalnie zasugerowała to firma HEG (niezależny sprzedawca gazu) w oświadczeniu opublikowanym kilka tygodni temu. Profesor Symonides zwraca uwagę, że w komunikacie HEG pojawiły się nieścisłości. – Przede wszystkim sporny obszar ma powierzchnię 3,6 tys. kilometrów kwadratowych, a nie kilkudziesięciu tysięcy. Po drugie chodzi o wyłączne strefy ekonomiczne, które w prawie międzynarodowym nie są terytorium państwowym.
– Strefa, jak sama nazwa wskazuje, jest zorientowana na wykorzystanie ekonomiczne. Ale funkcjonują w niej tzw. wolności morza otwartego: wolność żeglugi (również żeglugi wojskowej), wolność układania kabli i rurociągów, oraz wolność przelotu – tłumaczy profesor. Ale, jak od razu zaznacza, mimo istnienia tych wolności w wyłącznych strefach ekonomicznych, państwa mają prawo być konsultowane i w jakimś sensie współokreślać trasę, czyli przebieg np. rurociągu.
Zobacz także: Polska połączy się kablem energetycznym z Danią?
– Dnem wyłącznej strefy ekonomicznej jest szelf kontynentalny. I jakiekolwiek prace na dnie, w rodzaju pogłębiania, muszą uzyskać zgodę danego państwa – wyjaśnia. -Nie można więc powiedzieć, że jak jest wolność układania, to przychodzę i układam jak chcę, bez żadnego porozumienia – podkreśla prof. Symonides. I przypomina, że gdy projektowano trasę Nord Stream I, to Polska zgłosiła zastrzeżenia. A Dania, żeby uniknąć problemów przesunęła wtedy przebieg gazociągu na północ, poza sporną strefę.
Nasz rozmówca podkreśla, że już w momencie przyjęcia koncepcji wyłącznych stref ekonomicznych, powstał problem ich rozgraniczenia. Bo co zrobić w sytuacji, w której nie da się wyznaczyć strefy w przepisowej odległości 200 mil morskich (370 km) od granicy wód terytorialnych, gdyż morze jest za małe? I ostatecznie w podpisanej w 1982 r. konwencji o prawie morza jest zapisane, że wówczas rozgraniczenie powinno nastąpić w wyniku porozumienia między państwami, na podstawie prawa międzynarodowego i statutu Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości, w celu osiągnięcia „sprawiedliwego rozwiązania”.
Zasadniczy problem, jak wskazuje prof. Symonides, jest taki, że Konwencja nie mówi, jakie są elementy „sprawiedliwego rozwiązania”. Polska ma podpisane umowy ze wszystkimi krajami bałtyckimi, z którymi graniczymy strefą ekonomiczną. Z Niemcami status jest niedookreślony, bo umowę zawarliśmy jeszcze z NRD pod sam koniec istnienia tego państwa, a RFN nie uznała automatycznie wszystkich umów zawartych przez to państwo. Oba państwa jednak nie podnoszą tej kwestii. Ale z Danią umowy nie udało się zawrzeć w ogóle.
– „Sprawiedliwe rozwiązanie” to mogą to być kwestie geograficzne, ale niektórzy uważają że i ekonomiczne znaczenie strefy dla jednego państwa i dla drugiego. Jest tutaj spore zamieszanie, ale jest napisane, że jeżeli państwa nie mogą osiągnąć porozumienia, to mogą odwołać się do systemu rozwiązywania sporów przewidzianego w Konwencji. Ale jest też zapisane, że nawet jak nie odwołają się do tego systemu, to mogą zawrzeć pewne porozumienie, regulujące wykorzystanie zasobów strefy bez regulowania jej statusu, bez rozgraniczania – mówi. Tyle zatem wyczytamy w konwencji prawa morza z 1982 r.
A jak to się ma do całej sytuacji wokół Baltic Pipe? – Najważniejsze to kwestia stanowiska państw. Nawet jeśli istnieje spór, a państwa godzą się – bo to wspólny projekt – to w ogóle na czym polega problem? Poprowadzenie tej rury nie miałoby żadnego wpływu na spór dotyczący statusu tego obszaru. – mówi prof. Symonides. I przypomina memorandum, podpisane w czerwcu 2017 r. przez premierów obydwu krajów: Beatę Szydło i Larsa Lokke Rasmussena. – Tam wyraźnie znajduje się deklaracja poparcia dla projektu i zapewnienie o współpracy, która umożliwi jego realizację – wskazuje. Z tego memorandum jednoznacznie wynika, że nie ma żadnego sporu, czy problemu pomiędzy państwami. Ani z punktu widzenia prawnego, ani z punktu widzenia politycznego.
Zatem, jak wskazuje prof. Symonides, na podstawie memorandum spór można rozwiązać w taki oto sposób: państwa uważają, że jest sporny obszar, ale zgadzają się na poprowadzenie gazociągu, uważając że jest to w ich interesie. – Czy rurę przeprowadzimy czy nie, na istotę sporu nie ma to żadnego wpływu. Oba państwa wcześniej czy później znajdą jakieś rozwiązanie – tłumaczy profesor, wskazując odpowiednie artykuły konwencji prawa morza, odnoszące się do takiej sytuacji.
Można w nich m.in. przeczytać, że „do czasu zawarcia porozumienia przewidzianego w prawie międzynarodowym, które przyniesie sprawiedliwe rozwiązanie, zainteresowane państwa, w duchu zrozumienia i współpracy podejmą wszystkie wysiłki, aby zawrzeć tymczasowe porozumienia o charakterze praktycznym, które jednocześnie nie będą miały negatywnego znaczenia dla osiągnięcia ostatecznego porozumienia”. Jak tłumaczy profesor takie praktyczny charakter może np. mieć porozumienie o ułożeniu gazociągu. Przy czym takie porozumienie nie określa ostatecznego sposobu rozwiązania sporu. Jeżeli zatem i Polska i Dania są zainteresowane, nie ma formalnie przeszkód, żeby porozumieć się co do przebiegu i ułożenia gazociągu, nie zwracając uwagi na to, jak zostanie w przyszłości podzielony ów fragment morza.
Czytaj także: Król Węgiel zwycięży w 2018 r. Gaz wciąż za drogi
Oczywiście można sobie wyobrazić, że Duńczycy będą próbowali wykorzystać sytuację, namawiając Warszawę do ustępstw w kwestii delimitacji granic strefy. Wówczas polski rząd stanąłby przed bardzo trudnym dylematem. Wprawdzie ten kawałek Bałtyku nie ma żadnego gospodarczego znaczenia (kwestie rybołówcze i tak reguluje prawo UE, a o eksploatację jakichś minerałów pod dnem nikt się tam nie ubiega), ale można sobie łatwo wyobrazić krajowe spory polityczne i oskarżenia o handel „polskim morzem”. Na razie nie ma przesłanek aby przypuszczać, że takie sugestie z Kopenhagi rzeczywiście padły, ale prawdopodobnie znacznie spowolniłoby to cały projekt.
Przypomnijmy, że optymalną trasę gazociągu ma znaleźć duńska firma doradcza Ramboll. Przy czym szacuje się, że długość podmorskiej części z tłoczni na Zelandii do Niechorza wyniesie między 227 a 286 km. Teoretycznie jest możliwość ominięcia spornego obszaru od zachodu, ale wtedy pojawia się potencjalnie poważniejszy problem – przejście przez strefę ekonomiczną Niemiec. Z Nord Stream II i polityką w tle na pewno nie będzie to opcja prostsza. Druga, dłuższa wersja zakłada przejście przez strefę sporną, a potem strefę ekonomiczną Szwecji.
Czytaj także: Gazowa zima zapowiada się spokojnie
– Rozmawiałem z przedstawicielami rządu w Kopenhadze i jest taka możliwość prawna, zawarcia w dowolnej formie porozumień tymczasowych przed ostateczną delimitacją – powiedział w poniedziałek pełnomocnik rządu ds. infrastruktury energetycznej Piotr Naimski. – Zgodziliśmy się, że kwestie delimitacyjne powinny zostać podjęte i zakończone w normalnym trybie. Ale to tryb dość żmudny. Będziemy się starali pójść tą drogą tymczasową. A równolegle prowadzić rozmowy na temat delimitacji. To w ogóle nie jest sporne.
Dodał, że badanych jest kilka możliwych tras rury, również takie warianty, który przechodzą przez strefę ekonomiczną Niemiec. – W tej chwili to jest na etapie kompletowania pozwoleń na badania środowiskowe. Chociaż dla większości odcinków te pozwolenia już są. Na razie nikt w Berlinie nie powiedział, że przebieg przez niemieckie wody się nie podoba. Takiego sygnału nie było.