Spis treści
Zielone certyfikaty, podstawowe źródło wsparcia energetyki odnawialnej w Polsce, w ciągu dwóch tygodni straciły na wartości prawie 30%. W czwartek sprzedawano je nawet po 39 zł, chociaż jeszcze w połowie września (po wzrostach o 160%) kosztowały blisko 60 zł. Skąd tak spektakularne wzrosty i spadki i co dalej z cenami?
Pod koniec czerwca cena świadectw pochodzenia energii ze źródeł odnawialnych (to jeden ze składników rachunków za prąd i podstawowe źródło wsparcia „zielonych” elektrowni) spadła do najniższego poziomu w historii – 22 zł za megawatogodzinę. W ciągu trzech kolejnych miesięcy zielone certyfikaty ponownie podrożały – o niemal 160% (do 58 zł). Zaraz po tym – w ciągu dwóch ostatnich tygodni – ich cena znowu zanurkowała – tym razem o prawie 30%.do 41 zł. W czwartek najniższa cena sprzedaży doszła już do 39 zł.
Zobacz także: Zielone certyfikaty tańsze o 90%
Dla porównania większość farm wiatrowych, aby się spłacić, potrzebuje sprzedawać zielone certyfikaty przynajmniej po 100-150 zł. Elektrownie na biomasę potrzebują jeszcze wyższej pomocy.
Niskie ceny certyfikatów to efekt ich nadmiaru na rynku. Przy przewidywanej na kolejne lata podaży i popycie górka certyfikatów rozładuje się dopiero po 2021 roku. To oznacza, że warunki dyktują dziś kupujący, a nie właściciele ekoelektrowni.
Skąd więc spektakularne wzrosty cen certyfikatów z lipca i sierpnia?
Kilku branżowych ekspertów, inwestorów i analityków z którymi rozmawiali dziennikarze WysokieNapiecie.pl wymienia trzy możliwe scenariusze. Jeden z nich to podbijanie ceny przez jedną ze spółek energetycznych, co miałoby wychodzić naprzeciw oczekiwaniom Ministerstwa Energii. Resort, popierając w Sejmie ustawę nazywaną Lex Energa (zmieniła zasady działania rynku zielonych certyfikatów na niekorzyść inwestorów) przekonywał, że nowelizacja będzie mieć pozytywny wpływ na rynek.
Druga hipoteza to podbijanie cen przez samych właścicieli ekoelektrowni. Wspomniana Lex Energa uzależniła bowiem tzw. opłatę zastępczą (sprzedawcy energii mogą ją wpłacić na konto państwowego funduszu zamiast kupować certyfikaty na rynku) od średnich giełdowych cen certyfikatów w poprzednim roku. Im wyższe będą zatem giełdowe ceny certyfikatów w tym roku, tym wyższa będzie przyszłoroczna opłata zastępcza i tym większe szanse na wzrost cen certyfikatów w przyszłości. Ostatni skok rzeczywiście podbił przyszłoroczną opłatę zastępczą, ale różnica nie będzie wielka – według szacunków WysokieNapiecie.pl opłata wyniesie ok. 40 zł zamiast 38 zł/MWh.
Zobacz: Sejm uchwali nowelizację ustawy o OZE
Trzecia hipoteza to reakcja na wyższy, niż część uczestników rynku zakładała, przyszłoroczny popyt na certyfikaty. Przyjęte niedawno rozporządzenie Ministra Energii nałożyło na sprzedawców prądy obowiązek zakupu zielonych certyfikatów (lub uiszczenie opłaty zastępczej na 17,5% sprzedanej odbiorcom energii. W tym roku było to 15,4%. Oprócz wyższego popytu spodziewana jest także mniejszą podaż, bo część produkowanej dziś energii w systemie zielonych certyfikatów w ciągu najbliższych dni może przejść do nowego sytemu wsparcia w ramach tzw. aukcji OZE. Z powodu niskich cen produkcję ogranicza także np. część instalacji spalających biomasę.
Zobacz więcej: Spada produkcja „zielonej” energii
Co dalej?
– W obecnej sytuacji trudno mówić o jakichkolwiek prognozach cen zielonych certyfikatów. Oprócz ryzyka gospodarczego, z którym trzeba się liczyć zawsze w biznesie, ale można je oszacować i wycenić, mamy bardzo dużą niepewność polityczną, której nie da się już w żaden sposób skwantyfikować – ocenia Paweł Puchalski, szef działu analiz Domu Maklerskiego BZ WBK.
– Myślę, że najlepszą strategią dla graczy rynkowych w tej sytuacji jest po prostu podążanie za rynkiem. Sukcesywne dokupowanie lub sprzedawanie certyfikatów bez względu na cenę – dodaje analityk.
Jak więc może kształtować się rynek? Jest niemal pewne, że w tym roku nie ma już szans na przebicie notowań na poziomie 60 zł/MWh. Nawet duże zmiany na rynku nie będą już w stanie znacznie zmienić tegorocznej średniej ceny (ok. 32 zł). To oznacza, że w przyszłym roku sprzedawcy energii będą mogli zapłacić zaledwie 40 zł opłaty zastępczej żeby nie musieć w ogóle kupować zielonych certyfikatów i ponosić dodatkowych kosztów z tym związanych (zabezpieczeń, opłat i prowizji dla giełdy). Stracą jednak w ten sposób prawo do odliczenia sobie podatku akcyzowego w wysokości 20 zł/MWh. W praktyce oznacza to, że maksymalna cena po jakiej sprzedawcom energii opłacałoby się jeszcze kupować zielone certyfikaty w tym roku to ok. 55-58 zł/MWh.
Utrzymująca się jednak od kilku sesji tendencja spadkowa rodzi obawy właścicieli „zielonych” elektrowni, że wycena certyfikatów ponownie spadnie bliżej 20 zł. Cena na poziomie 18-20 zł to z kolei dolny próg. Poniżej tej wartości sprzedawcom energii opłacałoby się bowiem kupować niemal każde ilości zielonych certyfikatów, bo zarobiliby na odliczeniu akcyzy w wysokości właśnie 20 zł/MWh.