Po złotym interesie sprzed kilku lat nie ma już śladu. Właściciele wiatraków, w tym państwowe koncerny, straciły na tym biznesie w 2016 roku niemal 3 mld zł. Z niepokojem na sytuację patrzą także banki. Sprawę w rozmowach z polskim rządem poruszał już nawet EBOR ─ jeden z największych kredytodawców dla polskiej energetyki.
Z danych Agencji Rynku Energii wynika, że w 2016 roku połowa elektrowni wodnych i 70% farm wiatrowych wygenerowały straty. Wszystkie wiatraki przyniosły niemal 3 mld zł strat brutto na działalności energetycznej.
Blisko połowa farm zarobiła lub straciła w 2016 roku do kilkunastu milionów złotych. Jednak co trzecia z nich znalazła się znaczenie głębiej pod kreską. Najgorsza farma przyniosła prawie 200 mln zł strat tylko w ubiegłym roku.
Złe wyniki wiatraków to przede wszystkim efekt spadających cen zielonych certyfikatów, a więc drugiego – obok sprzedaży samego prądu – źródła przychodów ekoelektrowni. Inwestycje w farmy wiatrowe były jeszcze kilka lat temu złotym biznesem. Chociaż turbiny były droższe i mniej sprawne, to produkcja energii po ok. 300-350 zł/MWh była rekompensowana przez wysokie ceny sprzedaży prądu (niemal 200 zł/MWh) i drożejące zielne certyfikaty (280 zł/MWh). Łącznie przychody ze sprzedaży na poziomie 480 zł/MWh pozwalały więc na zwrot z inwestycji w ciągu kilku lat.
Spadek cen certyfikatów, połączony ze spadkiem cen samej energii, zmieniły jednak sytuację. Chociaż oddawane ostatnio inwestycje były w stanie produkować energię po ok. 250-300 zł/MWh, to łączne przychody spadły poniżej 200 zł/MWh (ok. 170 zł ze sprzedaży energii i zaledwie 23 zł ze sprzedaży zielonych certyfikatów według ostatniego notowania na Towarowej Giełdzie Energii).
Zobacz też: W 2017 będziemy mieć więcej prądu z węgla, mniej z OZE
Wyniki za 2016 rok pogrążyły ponadto odpisy z powodu utraty wartości wiatraków. PGE odpisała w tym segmencie 587 mln zł (z czego 2/3 w istniejących elektrowniach i 1/3 w projektowanych), Energa 552 mln zł, Tauron 281 mln zł, Polenergia 135 mln zł, a Enea 49 mln zł.
Na sytuację z niepokojem patrzą banki. Tylko w 2016 roku państwowy Bank Ochrony Środowiska odpisał blisko 100 mln zł kredytów udzielonych na farmy wiatrowe, które są zagrożone, choć jak zapewniał portal WysokieNapiecie.pl Stanisław Kluza, prezes BOŚ, nadal są spłacane. Ponad 30 mln zł zagrożonych kredytów odnotował Alior Bank, który od niedawna też jest już pośrednio kontrolowany przez Skarb Państwa. W sektorze zainwestował także państwowy PKO BP.
Ponad 2 mld zł (513,8 mln euro) w budowę wiatraków o mocy niemal 1 GW zainwestował Europejski Bank Odbudowy i Rozwoju, który także jest zaniepokojony sytuacją. ─ Prowadzimy ciągły dialog polityczny z polskimi władzami, opowiadając się za potrzebą stabilnego otoczenia regulacyjnego dla rozwoju energetyki odnawialnej w Polsce ─ tłumaczy w rozmowie z WysokieNapiecie.pl Axel Reiserer, rzecznik EBOR. Naciski tego banku są o tyle istotne, że w ciągu ostatnich 25 lat EBOR sfinansował w Polsce kilkaset projektów, pożyczając nam ponad 8,5 mld euro ─ głównie na rozwój infrastruktury i wsparcie naszego eksportu. Niedawno kolejnych 500 mln zł pożyczył Polskiej Grupie Energetycznej na rozwój sieci dystrybucyjnych.
Wszystko wskazuje na to, że w tym roku sytuacja będzie jeszcze gorsza, a wiele farm wiatrowych może mieć już problemy z terminową obsługa zadłużenia. Do problemów z cena certyfikatami rząd dołożył jeszcze spory z gminami o wysokość podatków ─ świadomie tworząc niejasne przepisy. Z kolei od przyszłego roku właściciele wiatraków stracą jeszcze prawo do odsprzedaży energii po cenie regulowanej, co w praktyce znowu obniży ich przychody. Natomiast budowę nowych farm zablokowała tzw. ustawa antywiatrakowa.
Zobacz także: 10 faktów i mitów o farmach wiatrowych w Polsce