W październiku 2018 roku prąd na Towarowej Giełdzie Energii kosztował już ponad 59 euro w stosunku do 42 euro/MWh w październiku poprzedniego roku. Polska z jednego z najdroższych rynków w Europie stałą się dzięki temu… średniakiem.
Kontrakty spot BASE (na dostawę prądu w tej samej ilości przez cały następny dzień) ostro podrożały w całej Europie. Za nimi w górę poszły także kontrakty tygodniowe, miesięczne i roczne. Najmniejszy wzrost odczuła Francja – o 32%. O ponad połowę prąd podrożał w Skandynawii, o 62% na Litwie i o ponad 80% w Niemczech i Czechach. Na tym tle Polska, ze wzrostem o 42%, prezentuje się całkiem nieźle – wynika z danych firmy doradczej Montel, przygotowanych dla portalu WysokieNapiecie.pl.
Największy szok przeżywają Austriacy. W październiku zaliczyli wzrost cen prądu rok do roku o – bagatela – 117%. Przyczyniło się do tego niedawne oddzielenie Austrii od rynków Niemiec i Luksemburga, o co od lat zabiegały kraje Grupy Wyszehradzkiej na czele z Polską. Rozdział zmniejszył tranzytowy przesył prądu z Niemiec do Austrii z wykorzystaniem polskich sieci, ale o niemal 9 euro/MWh rozstrzelił zeszłomiesięczne ceny u obu sąsiadów.
Austriacy i Słowacy, z cenami dobijającymi do 62 euro, okazali się droższymi rynkami od Polski, co zdarzało się do tej pory bardzo rzadko. Jeszcze drożej (niemal 65 euro) za energię elektryczną płacono we Francji, zwykle jednym z najtańszych rynków w Europie. Tradycyjnie najdrożej było w Wielkiej Brytanii (prawie 73 euro).
Wysokie ceny prądu nad Sekwaną skłoniły nawet rząd Emmanuela Macrona do snucia planów o budowie kolejnych elektrowni atomowych. Projekt średniookresowej strategii energetycznej, do którego dotarli dziennikarze tygodnika Le Journal du Dimanche, zakłada, że koszty produkcji energii elektrycznej w reaktorach EPR drugiej generacji wyniosą 60-70 euro/MWh (do ok. 300 zł/MWh). Gdyby utrzymały się tak wysokie ceny prądu na giełdzie, nowe „atomówki” teoretycznie mogłyby więc się opłacać. Tyle, że założenia francuskiego rządu są dość optymistyczne. Dotyczą bloków, które nigdy jeszcze nie powstały, a budowa poprzedniej generacji jednostek we Francji i Finlandii jest znacznie opóźniona i kosztuje dużo więcej, niż zakładały pierwotne plany. Z kolei jesienne wzrosty cen prądu nad Sekwaną wywołane są dwoma, przemijającymi, czynnikami – wzrostem cen u sąsiadów i jesiennymi odstawieniami starych „atomówek” do przeglądów i wymiany paliwa. Wiosną powinno być tam już taniej.
Europejskie rynki energii już bowiem stygną. Bardzo dobra koniunktura gospodarza na świecie sprawiała, że w ciągu ostatniego roku ostro w górę szły ceny większości surowców, paliw i uprawnień do emisji CO2. Odczuły to niemal wszystkie kraje Europy. Nawet gdy zużywają mniej węgla od Polski, to często elektrownie węglowe, jako niezbędne do pokrycia podaży w danej chwili, wyznaczają cenę na tamtejszych rynkach (jak np. w Niemczech). W innych krajach (np. Włoszech) cenę wyznaczają elektrownie gazowe, które także kupowały ostatnio paliwo i CO2 po wyższych stawkach. Pozostałe kraje (np. Norwegia) są zwykle dobrze powiązane z pozostałymi, wobec czego eksportują więcej prądu i cena na ich rynkach także rośnie.
Zobacz też: Ceny energii rosną, jakie będą konsekwencje?
Jednak ostatnie dane o koniunkturze w Europie wyraźnie rozczarowały rynek. Spowolnienie gospodarcze od razu przełożyło się na rynki paliw. W ostatnich tygodniach gaz na europejskich giełdach potaniał z niemal 30 do 24 euro/MWh, cena ropy spadła z 76 do 66 dolarów za baryłkę, węgiel potaniał ze 114 do 102 dol./t, a uprawnienia do emisji CO2 z niemal 25 euro za tonę zanurkowały do niespełna 17 euro. Zmiany powoli przekładają się też na rynki energii elektrycznej.
W Polsce przełożenie następuje z lekkim opóźnieniem, bowiem ceny węgla w wielu kontraktach elektrowni z kopalniami indeksowane są kilkumiesięcznymi średnimi cenami z europejskich rynków węgla, cenami prądu i inflacją. Natomiast dotychczasowy relatywnie nieduży wzrost to efekt m.in. rosnącego importu prądu z tańszych krajów. W tym roku sprowadzimy do Polski najwięcej energii elektrycznej od lat 80. Pomagają też elektrociepłownie, które po letnich remontach wróciły już do pracy. W efekcie cena energii elektrycznej na TGE w październiku był już o niemal 4 euro niższa niż we wrześniu.
Teraz wiele zależeć będzie od tego czy koniunktura gospodarcza w Europie nadal będzie się pogarszać, do czego przyczynić mogą się ogromne braki rąk do pracy w wielu krajach, wciąż relatywnie wysokie ceny surowców i cykliczność rozwoju gospodarczego wynikająca z wielu innych czynników. Na sam rynek energii elektrycznej wpływ będzie mieć też pogoda. Łagodna zima powinna wesprzeć spadki cen prądu.
Komentarz autora
W Polsce zwykliśmy patrzeć na sytuację gospodarczą, podobnie jak na wiele innych dziedzin życia, z klapkami na oczach. Żyjemy w przekonaniu, że ceny węgla czy energii elektrycznej w Polsce wynikają z decyzji prezesów państwowych koncernów lub rządu, a rząd jest święcie przekonany, że za wzrost cen praw do emisji CO2 odpowiadają spekulanci próbujący wykończyć nasz kraj. Prawda jest jednak taka, że – uwzględniając niewielkie odchyły – Polska jest jedynie biorcą globalnych cen paliw i surowców. Nasz miks energetyczny ma oczywiście ogromny wpływ na ceny prądu, ale nie jesteśmy z tego względu czerwoną wyspą na mapie Europy.
Trzeba jednak pamiętać, że ta reguła ma zastosowanie także do długofalowych trendów – Polska jest biorcą zarówno światowych trendów cenowych, jak i technologicznych. Z większym lub mniejszym opóźnieniem przyjmujemy niemal wszystkie zmiany zachodzące w Europie Zachodniej. Nie jesteśmy w stanie ich powstrzymać. Rząd może je jedynie opóźniać, podobnie jak przez dekady kolejne rządy opóźniały wiele zmian zachodzących na Zachodzie, ale czy w efekcie tego opóźniania dołączymy w końcu do europejskiej czołówki, do czego pchają nas nasze ambicje?
To, że prąd w październiku podrożał w Niemczech dwukrotnie bardziej niż w Polsce nie powinno nas wprawiać w samozachwyt i uspokajać, że zmiany technologiczne w energetyce możemy spowalniać, bo nie jest tak źle, a nas przecież nie stać na nowoczesne technologie z Zachodu. Nie inwestując w te nowoczesne technologie nigdy bowiem sami ich nie wyprodukujemy. A nie produkując ich, nigdy Zachodu nie dogonimy. Różnice gospodarcze między Polską i Niemcami od lat zacierają się jedynie relatywnie. Jeżeli spojrzymy na nominalne rozdźwięk PKB per capita, to przepaść między Polska i Niemcami wzrosła w latach 2000-2017 z 22,3 tys. euro do 23,7 tys. euro. Chodzi o ten sam kraj, którego bankructwo z powodu niezwykle wysokich kosztów inwestycji w odnawialne źródła energii od lat wieszczy coraz węższe grono entuzjastów węgla i atomu. Dwóch technologii od których odwracają się niemal wszystkie najbogatsze gospodarki Europy i większość liderów technologicznych.