Spis treści
Kto pierwszy ten lepszy, czy kto lepszy ten pierwszy?
Lista potencjalnych sporów o dostęp do sieci w Europie szybko się wydłuża i przysparza coraz więcej trudności. Z jednej strony dotyczy to firm, które potrzebują energii, a z drugiej rządów, które stoją przed dylematem, które branże traktować priorytetowo – podkreśla Richard Milne, publicysta „Financial Times”.
Jego zdaniem dobrym przykładem do zobrazowania tych dylematów są kraje nordyckie. W powszechnym odbiorze nie wydają się one być miejscem, gdzie toczą się takie spory, gdyż kraje te produkują dużo energii, dzięki czemu są jej eksporterami netto. Udział OZE w ich miksie energetycznym jest wysoki, a Norwegia jest do tego także wiodącym w Europie producentem gazu.
Richard Milne wskazuje, że mimo tego firma Nammo, norweski producent amunicji, zmaga się z problemem dostępu do sieci, gdyż wcześniej w kolejce po przyłączenie ustawiło się centrum danych dla platformy społecznościowej TikTok.
Jednocześnie coraz większe zapotrzebowanie na energię w Norwegii generuje sektor ropy i gazu, który stara się obniżyć emisję CO2 poprzez kosztowną elektryfikację swoich procesów przemysłowych. To natomiast, zdaniem krytyków, na niewiele się zdaje w sytuacji, gdy Norwegia znacząco zwiększa eksport paliw kopalnych, co finalnie i tak powoduje większe emisje.
W Szwecji – jak przytacza publicysta „Financial Times” – również narastają wątpliwości dotyczące obranych priorytetów. Zwłaszcza jeśli dotyczą one ryzykownych projektów. Źle skończyło się to już w przypadku upadłej grupy Northvolt, która nie spełniła pokładanej nadziei na przełamanie przez europejskiego producenta azjatyckiej dominacji w branży bateryjnej.
Obecnie duże wątpliwości dotyczą firmy Stegra, wcześniej znanej jako H2 Green Steel, która rozwija projekt związany z produkcją zdekarbonizowanej stali w oparciu o zielony wodór. Problem w tym, że docelowe zapotrzebowanie tego projektu na energię elektryczną jest szacowane nawet na poziomie jednej trzeciej całej produkcji energii w Szwecji.
– Stałym elementem krajowych dylematów związanych z dostępem do energii jest to, aby rządy odpowiedziały sobie na pytanie, dlaczego chcą wybrane branże traktować priorytetowo. Jednocześnie powinny starać się unikać kosztownych projektów, które nie przynoszą żadnych korzyści w zakresie obniżania emisji lub wspierania gospodarki – konkluduje Richard Milne.
Zobacz też: Rośnie nowa kolejka po przyłącza do sieci. Liczona w gigawatach
Stoczniowe plany Trumpa nie w smak branży LNG
Sektor LNG jest zaniepokojony potencjalnym wpływem na branżę przepisów, które mają pomóc wzmocnić przemysł stoczniowy w USA. Nakładają one wymóg eksportowania części surowca statkami, które zostaną wybudowane w amerykańskich stoczniach. Gazownicy chcą wyłączenia transportu LNG z tych przepisów, gdyż ich spełnienie uważają za nierealne – wskazuje Reuters.
Obowiązek, którym ma zostać objęta branża LNG, to część szerszego planu, mającego przyczynić się do ożywienia amerykańskiego przemysłu stoczniowego, a przez to do mniejszego uzależnienia USA od azjatyckich stoczni.
Według założeń firmy eksportujące LNG będą musiały od kwietnia 2029 r. transportować 1 proc. sprzedawanego surowca statkami zbudowanymi w USA. W kolejnych latach ten próg będzie rósł, aż osiągnie 15 proc. w 2047 r. Firmy, które nie zastosują się do tych przepisów, będą mogły utracić licencje eksportowe.
Problem w tym, że aktualnie w budowie statków do transportu LNG całkowicie dominują kraje azjatyckie. Według danych firmy doradczej AXSMarine, pośród 792 eksploatowanych obecnie tego typu jednostek ze stoczni ulokowanych w Korei Południowej i Japonii wypłynęły łącznie 703 statki. Trzecie miejsce z 58 jednostkami zajmują Chiny.
Jeśli chodzi o zamówienia, to według AXSMarine liderem pozostaje Korea Południowa, która ma w nadchodzących latach dostarczyć 232 tankowce LNG. Natomiast Chiny, które również mają ambitne plany ekspansji w tym segmencie przemysłu stoczniowego, mają ich zwodować 101.
Na tym tle USA wypadają bardzo blado, gdyż według danych AXSMarine dorobek amerykańskich stoczni to pięć statków, które wybudowano jeszcze w latach 70. ubiegłego wieku i obecnie nie są one już użytkowe.
Natomiast gazowe organizacje branżowe wskazują, że nie ma możliwości, aby w ciągu niespełna czterech lat w amerykańskich stoczniach zwodowano tyle tankowców, aby branża LNG mogła spełnić limity oczekiwane przez administrację Trumpa. Ich zdaniem potrzeba minimum pięciu lat, aby z dwóch stoczni w USA posiadających odpowiedniej wielkości doki, mogły wypłynąć pierwsze statki.
Reuters wskazuje, że gazownicy chcą przekonać rządzących do wyłączenia sektora LNG z tych przepisów, gdyż mogą one zaszkodzić pozycji amerykańskiego gazu na globalnym rynku. Zwłaszcza w sytuacji, gdy Stany Zjednoczone są obecnie największym na świecie eksporterem LNG, a według wcześniejszych deklaracji Donalda Trumpa celem jego administracji jest dążenie USA do dominacji energetycznej.
Dlatego sektor – oprócz wyłączenia z limitów dotyczących przemysłu stoczniowego – liczy także na zwolnienie z planowanych przepisów, które nałożyłyby wysokie opłaty portowe w USA na wszystkie statki zbudowane w zagranicznych stoczniach.
Zobacz też: Są parametry aukcji dla elektrowni gazowych. Baterie tym razem bez szans?
Wojny celne mogą skazać wiatraki na jeszcze większą stagnację
Trudne realia makroekonomiczne ostatnich lat mocno odbiły się na energetyce wiatrowej, a nadchodzące lata będą dla branży słabsze niż wskazywano w przeszłości. Przyszłość sektora może być jeszcze bardziej ponura, jeśli bariery w globalnym handlu będą narastać – ocenia David Fickling, publicysta Bloomberga.
Fickling wskazuje, że w 2025 r. branża wiatrowa – według Międzynarodowej Agencji Energetycznej – prawdopodobnie odnotuje wyniki o kilkanaście procent wyższe od tych, które MAE przed laty, w 2020 r., szacowała w długoterminowych prognozach.
Niemniej branżowa organizacja Global Wind Energy Council w ubiegłym miesiącu po raz pierwszy od kilku lat zrewidowała w dół swoje prognozy, dotyczące instalacji nowych mocy. Spodziewa się ona, że do 2028 r. oddanych do użytku zostanie o 55 GW mocy mniej niż GWEC zakładała rok wcześniej, co oznacza obniżenie prognoz o ponad 8 proc.
Publicysta Bloomberga podkreśla, że branża wciąż mocno odczuwa problemy, które nabrzmiały w ostatnich latach, naznaczonych pandemicznymi i wojennymi zawirowaniami.
Dla tak kapitałochłonnego sektora, zwłaszcza w przypadku morskiej energetyki wiatrowej, zakłócenia w łańcuchach dostaw, inflacja oraz wysokie stopy procentowe to bardzo groźna mieszanka. W wielu przypadkach skutkująca też rezygnacją z realizacji inwestycji. Dla branży wciąż utrudnieniem pozostają też bariery administracyjne, ograniczone możliwości przyłączenia do sieci, czy protesty społeczne.
Ponadto istotne znaczenie ma polityka, czego przykładem są Stany Zjednoczone, gdzie powrót do władzy Donalda Trumpa oznacza zmianę podejścia administracji z pozytywnego na negatywne dla rozwoju energetyki wiatrowej. Nowa polityka USA to również wzrost napięć w globalnym handlu, gdyż nakładanie przez administrację Trumpa wysokich ceł może skutkować podobnymi ruchami innych krajów.
David Fickling podkreśla, że narastające bariery celne to zły prognostyk dla energetyki wiatrowej, gdyż będzie to utrudniać obniżenie kosztów związanych z tą technologią. Dodaje przy tym, że to właśnie globalny rynek pozwolił na spadek cen paneli fotowoltaicznych, baterii oraz samochodów elektrycznych. Fotowoltaika czy elektryki dzięki temu w 2025 r. najpewniej zanotują wyniki o ok. 60 proc. wyższe od tych, które MAE prognozowała pięć lat temu.
Fickling zaznacza również, że nawet bez wysokich ceł taki globalny rynek jest trudny do stworzenia w przypadku energetyki wiatrowej, gdyż sporym ograniczeniem w handlu są gabaryty elementów elektrowni, np. łopat wiatraków. Dlatego już samo nałożenie wysokich ceł na kluczowe urządzenia czy surowce oznacza dla branży ryzyko wzrostu kosztów i opóźnień inwestycji.
Zobacz również: Nowe zasady przyłączania do sieci zachwytu nie wzbudziły
Jądrowa ofensywa po hiszpańskim blackoucie
Zwolennicy energetyki jądrowej chcą wykorzystać blackout, który pod koniec kwietnia dotknął Półwysep Iberyjski, jako kolejny argument przemawiający za rozwojem tego sektora, dzięki czemu ma zwiększyć się bezpieczeństwo energetyczne Europy – pisze Politico.
Dokładnych przyczyn blackoutu, który rozlał się na Hiszpanię, a następnie Portugalię, wciąż jeszcze w pełni nie wyjaśniono. Red Eléctrica – operator sieci przesyłowych – zapowiedział, że potrzebuje więcej czasu, aby przeanalizować miliony danych.
Przeciwnicy rządu premiera Pedro Sáncheza obwiniają natomiast jego politykę energetyczną, związaną z szybkim rozwojem OZE, co miało przyczynić się do mniejszej stabilności systemu elektroenergetycznego. Wśród potencjalnych przyczyn wskazywana jest też zbyt niska inercja systemu, w którym pracuje coraz mniej klasycznych turbin, typowych dla elektrowni konwencjonalnych.
Strategia energetyczna hiszpańskiego rządu przewiduje też wyłączenie wszystkich elektrowni jądrowych do 2035 r. Tych założeń nie zmienił nawet kryzys energetyczny w 2022 r., gdy znajdujący się w stagnacji sektor jądrowy w Europie złapał wiatr w żagle, a spora część krajów ogłosiła plany inwestycji w nowe elektrownie.
Politico podkreśla, że hiszpański blackout to kolejny impuls, który chce wykorzystać branża jądrowa oraz kraje sprzyjające tej technologii. Szwedzka minister przemysłu i energii Ebba Busch, reprezentująca jeden z pro-jądrowych rządów, powiedziała Politico, że energetyka jądrowa jest sposobem na dostarczenie czystej energii, która będzie wspierać energetykę wiatrową i słoneczną.
Dodała przy tym, że wszystkie kraje potrzebują więcej stabilnych mocy pracujących w podstawie systemu, a „Europy nie da się obronić bez solidnego systemu elektroenergetycznego”. Dlatego – zdaniem Ebby Busch – „UE nie powinna popełnić hiszpańskiego błędu”.
Politico zwraca też uwagę, że rząd Pedro Sáncheza za „odnawialny mesjanizm” skrytykował Jordi Sevilla, były szef Red Eléctrica, który uważa plany wyłączenia elektrowni jądrowych są przedwczesne. Jednocześnie Beatriz Corredor, obecna szefowa operatora, zaprzecza, aby główną przyczyną blackoutu była fotowoltaika.
Premier Sánchez również zaznacza, że nie ma dowodów na to, iż przyczyną blackoutu był zbyt mały udział generacji energii jądrowej względem energii odnawialnej, a przeciwników politycznych nazywa lobbystami przemysłu jądrowego. Sánchez zapowiedział, że jego rząd „nie odstąpi nawet o milimetr” od swojej strategii, a „OZE to nie tylko przyszłość, to jedyny sposób na reindustrializację Hiszpanii”.
Zobacz także: Blackout w Hiszpanii: to był potężny „Apagón”