Spis treści
Rynek transformatorów rośnie jak na drożdżach
Do 2030 r. globalny rynek transformatorów osiągnie wartość blisko 90 mld dolarów. Popyt szybko rośnie z powodu transformacji energetycznej oraz elektryfikacji krajów rozwijających się – pisze Energy Monitor.
Portal powołuje się na najnowsze dane grupy GlobalData. Według jej analityków rynek transformatorów czeka szybki wzrost, dzięki czemu w 2030 r. osiągnie wartość 89,3 mld dolarów wobec około 60 mld dolarów 2024 r.
W tej kwocie udział warty 53,5 mld dolarów mają mieć urządzenia na potrzeby sieci dystrybucyjnych, a na sieci przesyłowe przypada pozostałe 35,8 mld dolarów. Pod względem zapotrzebowania ma przewodzić najwięcej inwestujący w energetykę region Azji i Pacyfiku (APAC).
Z kolei region Europy, Bliskiego Wschodu i Afryki (EMEA) będzie generował popyt związany m.in. z transformacją energetyczną w Unii Europejskiej, gdzie infrastruktura sieciowa wymaga modernizacji i dostosowania do rozwoju źródeł OZE. Z kolei rosnące gospodarki bliskowschodnich i afrykańskich krajów wymagają intensywnej rozbudowy słabo dotychczas rozwiniętych sieci elektroenergetycznych.
Według przytaczanych danych skumulowany roczny wskaźnik wzrostu (CAGR) w EMEA dla transformatorów dystrybucyjnych wyniesie 9,1 proc., a dla urządzeń na potrzeby sieci przesyłowej będzie to 7,7 proc.
Energy Monitor zaznacza, że producenci transformatorów muszą udoskonalać swoje produkty, aby te mogły sprostać pracy w podlegających szybkim zmianom systemach elektroenergetycznych.
Trzeba też pamiętać, że związany z transformacją energetyczną gwałtowny wzrost zapotrzebowania na urządzenia wydłuża czas oczekiwania na zamówienia, gdyż moce produkcyjne w fabrykach są ograniczone. Według informacji przekazywanych przez największych producentów, na dostawy transformatorów można już czekać nawet 3-4 lata. Czas ten może ulec skróceniu, jeśli zostaną przeprowadzone zapowiadane na nadchodzące lata inwestycje w rozbudowę fabryk.
Zobacz także: Strefy OZE budzą zastrzeżenia energetyków i przemysłu
Magazyny gazu pod presją wiatraków i hydroelektrowni
W 2025 r. energetyka wodna i wiatrowa notują jak dotąd słabszą produkcję energii niż przed rokiem. Jeśli ta tendencja się utrzyma, to zwiększone wykorzystanie elektrowni gazowych będzie utrudniać ponowne napełnienie magazynów gazu – analizuje Reuters.
Agencja przytacza dane firmy konsultingowej Rystad Energy, według których w pierwszym kwartale 2025 r. energetyka wiatrowa w Europie wyprodukowała 127,3 TWh energii – o prawie 9 proc. mniej niż w analogicznym okresie 2024 r. Natomiast hydroelektrownie zanotowały produkcję na poziomie 150,4 TWh – o blisko 15 proc. niższą niż rok wcześniej.
Co prawda wysoki, ponad 25-procentowy wzrost – do 47,1 TWh – odnotowała fotowoltaika, ale nie był on w stanie wypełnić luki po energii z wody i wiatru. Dlatego więcej musiały pracować źródła jądrowe, węglowe i gazowe. Te ostatnie wyprodukowały 134 TWh energii – niemal 20 proc. więcej niż w pierwszym kwartale 2024 r.
Reuters podkreśla, że istnieje ryzyko utrzymania się tej tendencji – zwłaszcza w przypadku energetyki wodnej. Takie kraje jak Niemcy czy Francja zmagają się z wyjątkowo suchą wiosną, a na domiar złego zalegająca w Alpach pokrywa śnieżna jest mniejsza niż w ubiegłych latach, co jest też zmartwieniem m.in. dla Szwajcarii i Austrii.
Jeśli warunki wodne w dalszej części roku będą trudne, a wietrzność nadal będzie słabsza, to wykorzystanie elektrowni gazowych najpewniej pozostanie na wyższym poziomie niż w 2024 r. Tymczasem europejskie magazyny gazu zostały minionej zimy mocniej opróżnione niż w poprzednich kilku latach, gdy warunki atmosferyczne były łagodniejsze. Obecnie są one wypełnione w ponad 40 proc., a rok wcześniej było to ok. 63 proc.
Z tego powodu trudniej będzie napełnić magazyny przed kolejną zimą do wymaganego w Unii Europejskiej poziomu 90 proc. Zwłaszcza, że sytuacja cenowa na rynku gazu pozostaje niekorzystna dla firm magazynujących surowiec.
Rystad Energy wskazuje, że zwiększone zapotrzebowanie na gaz w energetyce, przy jednocześnie większym wolumenie surowca potrzebnego do uzupełnienia magazynów, będzie powodowało dodatkową presję na ceny błękitnego paliwa. W efekcie może się to odbić nie tylko na wyższych kosztach odbudowania zapasów magazynowych, ale może też skutkować wyższymi cenami energii elektrycznej.
Zobacz też: Są parametry aukcji dla elektrowni gazowych. Baterie tym razem bez szans?
Europejska branża bateryjna podnosi się po upadku Northvolta
Po tym, jak mający wielkie ambicje Northvolt zaliczył jeszcze większy upadek, europejscy producenci baterii ostrożniej planują swoją przyszłość – pisze „Financial Times”.
Dziennik zwraca uwagę, że klęska, którą poniósł szwedzki koncern, położyła się cieniem na całą branżę. Northvolt był kreowany na podmiot, który będzie w stanie nawiązać konkurencję z azjatyckimi producentami, co znacząco zmniejszy zależność technologiczną Europy w tej dziedzinie – kluczowej dla rozwoju elektromobilności i magazynowania energii.
W tą wizję uwierzyli również inwestorzy, którzy w ten podmiot zainwestowali co najmniej 15 mld dolarów, dzięki czemu Northvolt był jednym najlepiej finansowanych europejskich start-upów. Wśród donatorów były takie koncerny motoryzacyjne jak Volkswagen, BMW, Scania, ale też m.in. takie firmy przemysłowe jak Siemens i ABB.
Jeszcze na długo przed rozpoczęciem produkcji grupa zebrała też warte dziesiątki miliardów dolarów zamówienia – w tym ze strony swoich inwestorów. W dostępie do bateryjnego zaplecza upatrywali szans na podniesienie swojej konkurencyjności w rywalizacji z producentami ulokowanymi w USA czy Chinach.
Jednak mimo hojnego finansowania Northvolt nie był nawet w stanie osiągnąć znaczącej skali produkcji, nie mówiąc już o jej rentowności. Ostatecznie w marcu 2025 r. ogłoszono upadłość grupy, a jej losy stały się przestrogą dla innych firm chcących zaistnieć na tym rynku – zdominowanym przez dostawców pochodzących z Chin, Korei Południowej i Japonii.
Te wydarzenia stawiają pod znakiem zapytania także ambitne założenia Komisji Europejskiej, według których do 2030 r. Unia Europejska miałaby 90 proc. swojego zapotrzebowania na baterie pokrywać własną produkcją.
Niemniej według rynkowych prognoz nawet przy ambitnym zwiększeniu mocy produkcyjnych w Europie i tak pozostałyby one wielokrotnie mniejsze od tych m.in. w Chinach. Tamtejsi producenci – poza przewagą technologiczną – mają też lepiej rozwinięte łańcuchy dostaw. Ponadto nim Chiny osiągnęły dominującą pozycję w sektorze bateryjnym, to branża ta mogła liczyć na długoletnie wsparcie ze strony państwa w skali, którą trudno sobie wyobrazić w przypadku UE.
„Financial Times” podkreśla, że mimo porażki, którą poniósł Northvolt, swoje miejsce na rynku chcą nadal znaleźć inne firmy z Europy. Wśród nich są choćby takie podmioty jak Automotive Cells Company, joint venture między Stellantis, Mercedes-Benz i TotalEnergies, wspierana m.in. przez Renault i Schneider Electric spółka Verkor, czy PowerCo, która należy do grupy Volkswagen.
Dziennik zaznacza jednocześnie, że branża musi ostrożniej planować swoje poczynania, aby inwestorzy nie podzielili losu Northvolta. Dlatego też ograniczają skalę planowanych inwestycji – tak, jak ACC, które zrezygnowało z planów otwarcia nowych fabryk w Niemczech i Włoszech, a koncentruje się na osiągnięciu rentownej produkcji. ACC nie ukrywa, że w tym celu chce też nawiązać współpracę z chińskim partnerem.
Zobacz także: Warty 4 mld zł program dla magazynów energii może ruszać
Blackout zasilił hiszpański spór polityczny
Spór polityczny pomiędzy mniejszościowym rządem a partiami opozycyjnymi zyskał dodatkowe paliwo w postaci blackoutu, który dotknął Hiszpanię. Polityka rzuca cień na śledztwo, które ma wyjaśnić okoliczności tego wydarzenia – wskazuje Bloomberg.
Blackout, który w poniedziałek pozbawił prądu Hiszpanię, a przez to również Portugalię i małą część Francji, stał się przyczyną ostrego ataku opozycji na rząd Pedro Sáncheza. Oponenci zarzucili mu nieporadność w pierwszych godzinach po awarii, a także brak szybkiego wskazania jej przyczyn.
Co prawda sam operator sieci przesyłowej, czyli Red Eléctrica, podkreśla, że pełne poznanie okoliczności wydarzenia wymaga przeanalizowania milionów danych, to opozycja wini przede wszystkim politykę energetyczną rządu. Ta koncentruje się na rozwoju odnawialnych źródeł energii i odchodzeniu od paliw kopalnych.
Według założeń tylko do 2030 r. udział OZE w wytwarzaniu energii ma wzrosnąć z ponad 50 do przeszło 80 proc., a moc zainstalowana w magazynach energii z 3 do 20 GW. Jednocześnie do 2035 r. Hiszpania ma zakończyć eksploatację wszystkich elektrowni jądrowych, które aktualnie pokrywają około 20 proc. zapotrzebowania na energię. Pierwszy z reaktorów ma zostać wyłączony już w 2027 r.
Za plany rezygnacji z energetyki jądrowej rząd Sáncheza był już wcześniej mocno krytykowany przez oponentów, bo w Europie jest wieszczony renesans tej technologii. Ma ona wesprzeć stabilne dostawy czystej energii w obliczu rosnącej roli zależnych od pogody OZE.
Premier odrzuca oskarżenia dotyczące zarówno polityki energetycznej rządu, jak i te wskazujące nadmierną ekspansję energetyki wiatrowej i słonecznej jako bezpośrednią przyczynę blackoutu.
Wśród potencjalnych przyczyn awarii, wskazywanych przez ekspertów, był brak odpowiedniej inercji systemu, która pozwala stabilizować częstotliwość sieci. Inercji sprzyjają turbiny konwencjonalnych elektrowni, których w hiszpańskiej energetyce ubywa. Oprócz Red Eléctrica przy wyjaśnianiu okoliczności blackoutu mają też współpracować największe firmy energetyczne działające w Hiszpanii, m.in. Iberdrola, Naturgy Energy Group, Endesa, Acciona Energias oraz EDP.
Bloomberg zaznacza, że stojący od siedmiu lat na czele rządu Pedro Sánchez jest postacią, która mocno polaryzuje hiszpańską scenę polityczną. Przy władzy utrzymuje się dzięki konstruowaniu coraz bardziej kruchych koalicji. Blackout to kolejne wydarzenie – po październikowej powodzi w Walencji, w której zginęło ponad 200 osób – gdy władze są krytykowane za słabe przygotowanie do sytuacji kryzysowych.
Zobacz także: Blackout w Hiszpanii: to był potężny „Apagón”