Spis treści
Kto zarabia na kablowej hossie
– Producenci kabli wysokiego napięcia zarabiają krocie na inwestycjach napędzanych przez energetykę odnawialną. Mniej zachwyceni są energetycy, którzy muszą zaciskać zęby i ustawiać się w długiej kolejce po drogi i rozchwytywany towar – pisze Bloomberg.
Popyt na specjalistyczne kable energetyczne jest związany m.in. z potrzebą przesyłania energii z morskich farm wiatrowych, a także budową linii przesyłowych łączących różne kraje. Sieci kładzione na morskim dnie wymagają odpowiednich kabli, które przez dziesięciolecia pozwolą na niezawodne dostarczanie energii elektrycznej.
W Europie jest jednak tylko kilku dużych dostawców dysponujących odpowiednimi rozwiązaniami i to oni rozdają karty w tym segmencie łańcucha dostaw. Wśród nich znajdują się przede wszystkim duńskie NKT, włoski Prysmian oraz francuski Nexans.
Od kilku lat śrubują oni swoje wyniki finansowe oraz dywidendy dla akcjonariuszy, czym zachwyceni są inwestorzy giełdowi. Kapitalizacja Nexans i Prysmian wzrosła ponad trzykrotnie, a NKT sześciokrotnie. Bloomberg wskazuje, że producenci kabli są w komfortowej sytuacji, bo zapotrzebowanie ze strony energetyki wielokrotnie przekracza dostępne na rynku moce produkcyjne.
W efekcie linii produkcyjne w fabrykach mają już obłożenie kontraktami na następne 4-5 lat i nic świadczy o tym, aby w nadchodzącej przyszłości zapotrzebowanie miało spadać, gdyż transformacja energetyczna będzie nadal wymagała inwestowania ogromnych środków w infrastrukturę przesyłową.
Bariery wejścia dla nowych producentów są wysokie, bo najpierw potrzebne są duże nakłady związane z budową fabryk – najlepiej w portach morskich, aby móc od razu dokonywać załadunku kabli na statki instalacyjne. Do tego trzeba mieć jeszcze odpowiednie zaplecze do testowania produktów oraz ich rozwoju.
Firmy energetyczne nie mają więc innego wyjścia jak płacić za kable tyle, ile życzą sobie dostawcy, jeśli nie chcą odejść z kwitkiem i wypaść na koniec długiej kolejki. Ceny w ostatnich latach wyłączenie rosną, bo poza popytem wpływ mają na to również rosnące ceny surowców – zwłaszcza miedzi.
Rosnąca dominacja dostawców kabli martwi nie tylko energetyków, ale także rządy. Również dlatego, że w przeszłości wykrywano już przypadki zmowy cenowej, m.in. w 2014 r., gdy Komisja Europejska nałożyła grzywny w wysokości ok. 300 mln euro na 11 firm. Wśród nich były także Nexans, NKT i Prysmian.
W styczniu 2022 r. niemiecki urząd antymonopolowy przeszukał biura Nexans, NKT, Prysmian i innych firm, przeprowadzając kolejne dochodzenie w sprawie ustalania cen. Dochodzenie nadal jest w toku. Z kolei francuski urząd antymonopolowy na początku tego roku przeszukał w podobnej sprawie trzy zakłady Nexans we Francji. Wszystkie firmy „wielkiej trójki” odrzucają podejrzenia i twierdzą, że działają zgodnie z prawem.
Zobacz również: Potrzebujemy wielkich inwestycji w sieci, ale kto je nam wybuduje?
Rekordowy eksport chińskich paneli PV
– Dzięki utrzymywaniu niskich cen Chinom udało się zanotować w pierwszym półroczu 2024 r. rekordową sprzedaż paneli fotowoltaicznych na rynki zagraniczne. Wyniosła ona 120,4 GW i była o ponad 6 proc. większa niż w dotychczas rekordowym pierwszym półroczu 2023 r. – informuje Reuters.
Agencja podkreśla, że rekord udało się osiągnąć mimo trwających napięć i sporów handlowych na kluczowych rynkach zachodnich. Chiny utrzymują więc pozycję dominującego dostawcy paneli PV. Łącznie – jak wynika z danych think tanku Ember – od 2020 r. Państwo Środka wyeksportowało ok. 720 GW paneli fotowoltaicznych.
Rosnącej sprzedaży zagranicznej sprzyjają niskie ceny, które w Chinach spadły mniej więcej o połowę w stosunku do średniej w 2022 r. W pierwszej połowie 2024 r. cena za 1 wat wynosiła niespełna 14 centów wobec 18 centów w całym 2023 r. Ten poziom cenowy nie jest osiągalny w innych częściach świata, co najpewniej zagwarantuje dalszą dominację Pekinu w tym sektorze.
Jeśli chodzi o dokładne wyniki minionego półrocza, to najwięcej chińskiej paneli zaimportowała Europa – ok. 52 GW, o 20 proc. mniej niż w analogicznym okresie minionego roku. Wpłynęły na to słabsza koniunktura gospodarcza, wysokie stopy procentowe oraz napięcia handlowe na linii UE – Chiny. Najwięcej natomiast kupili Holendrzy – ok. 23,4 GW, o 25 proc. mniej niż rok wcześniej.
Drugim kontynentem pod kątem chińskiego eksportu była Azja (32,1 GW; +86 proc.), gdzie głównymi odbiorcami były Pakistan (10,5 GW) i Indie (8,3 GW), które zaimportowały po ok. 200 proc. więcej paneli. Szybko rośnie też popyt ze strony Bliskiego Wschody, który kupił 13 GW – ok. 110 proc. więcej niż w pierwszym półroczu 2023 r.
W Ameryce Południowej głównym odbiorcą była Brazylia (10,5 GW, +10 proc.), a Ameryka Północna nadal stanowiła niewielki rynek zbytu dla chińskich produktów z powodu sporu handlowego między Waszyngtonem a Pekinem.
Zobacz również: Mój Prąd 6.0: Nawet 28.000 zł dopłaty do fotowoltaiki, bojlera i magazynu
Amerykański First Solar szuka fotowoltaicznego przełomu
– Największy amerykański producent paneli fotowoltaicznych musi wprowadzać innowacje, jeśli chce konkurować z chińskimi dostawcami, którzy utrzymują ceny na niskim poziomie – donosi „Financial Times”.
W lipcu First Solar otworzyło w Ohio największe w USA centrum badawczo-rozwojowe w dziedzinie energii odnawialnej, którego budowa kosztowała ok. 500 mln dolarów. Celem spółki jest opracowanie i komercjalizacja technologii PV nowej generacji zanim zrobią to firmy z Chin.
First Solar ma też centra badawcze w Kalifornii i Szwecji, a w 2023 r. wydał na badania i rozwój ponad 150 mln dolarów, co oznacza 35-procentowy wzrost względem 2022 r. Firma przeznacza na ten cel więcej niż jej lokalni rywale.
Niemniej USA nadal pozostają daleko w tyle za Chinami pod względem innowacyjności. Według danych Międzynarodowej Agencji Energii Odnawialnej (IRENA) w ubiegłym roku zgłosiły one ponad 9 tys. patentów dotyczących energetyki słonecznej. Dla porównania USA dokonały niespełna 350 zgłoszeń.
Władze First Solar podkreślają, że nie zamierzają uczestniczyć w wyścigu cenowym aż na „samo dno”. Dlatego receptą mają być innowacje i szukanie nowych rozwiązań zamiast kopiowanie tego, co już osiągnęła chińska konkurencja.
„Financial Times” przypomina, że w ostatnim czasie wiele firm w amerykańskim sektorze fotowoltaicznym podjęło decyzję o opóźnieniu lub całkowitej rezygnacji z inwestycji w nowe moce wytwórcze – nawet mimo dostępnych subsydiów z programu IRA, a także wysokich ceł na chińskie produkty.
Mimo wsparcia i protekcjonizmu tanie panele produkowane w Chinach wciąż uderzają w rentowność fabryk w USA. Według danych BloombergNEF ceny paneli z zakładów First Solar są nawet trzykrotnie wyższe od tych wytwarzanych w Chinach.
Dotychczasowa wojna cenowa pozwoliła przyspieszyć rozwój amerykańskiej energetyki odnawialnej, w której fotowoltaika odpowiada za największy wzrost mocy zainstalowanej. Z drugiej strony wzmagają się też nawoływania tamtejszych producentów paneli, aby nadal wzmacniać ochronę rynku przed tanim importem.
Jeśli te nawoływania okażą się skuteczne, to wyniki branży mogą ulec poprawie, ale najpewniej koszty transformacji energetycznej w USA wzrosną, a jej tempo będzie słabsze.
Zobacz też: Fotowoltaika sprowadza pożary
Do czego Partia Pracy wykorzysta GB Energy?
– Energetyczny plan Partii Pracy na brytyjską energetykę wciąż pozostaje mglisty, a mająca wesprzeć transformację państwowa spółka Great British Energy (GB Energy) powinna mieć odpowiednio zdefiniowane cele – analizuje „The Economist”.
Energetyka to jeden z kluczowych elementów programu politycznego labourzystów, którzy wygraną w lipcowych wyborach zakończyli kilkunastoletnie rządy Partii Konserwatywnej. Partia Pracy zapowiada, że do 2030 r. – czyli o pięć lat szybciej niż zapowiadali konserwatyści – system elektroenergetyczny w Zjednoczony Królestwie zostanie zdekarbonizowany.
Keir Starmer, lider Partii Pracy, od lat narzekał, że jedynymi rządami mającymi udział w brytyjskiej energetyce są zagraniczne rządy z Francji, Szwecji czy Chin. Dlatego w zwiększeniu państwowego wpływu na sektor ma pomóc nowo utworzona spółka GB Energy.
Ten podmiot ma dodatkowo wesprzeć transformację obok już wprowadzanych ułatwień administracyjnych i planistycznych, odblokowujących potencjał do inwestowania w farmy wiatrowe i fotowoltaiczne, a także usuwających trudności związane budową nowych sieci elektroenergetycznych.
GB Energy ma mieć siedzibę na terenie Szkocji, u której brzegów przede wszystkim rozwija się morska energetyka wiatrowa, czyli główne źródło OZE w Wielkiej Brytanii. Na czele nowej spółki stanie Jürgen Maier, były prezes Siemens UK. Na początek firma będzie dysponowała budżetem wynoszącym 8,3 mld funtów, co odpowiada 0,3 proc. brytyjskiego PKB.
Partia Pracy, jak podkreśla „The Economist”, dotychczas nie wskazała, jak dokładnie te środki zostaną zagospodarowane. Ogólnie mówi się o działaniach związanych z przyspieszaniem inwestycji w OZE czy tworzeniem nowych miejsc pracy. Dlatego, jak dodaje tygodnik, istnieją obawy, że GB Energy skoncentruje się na realizacji niewłaściwych celów.
Komentatorzy wskazują m.in. na ryzyko związane z tym, że spółka będzie miała silne ciągoty właścicielskie, chcąc rywalizować z energetycznymi koncernami kontrolowanymi przez rządy innych krajów, takich jak szwedzki Vattenfall czy duński Ørsted. Jednak takie zapędy w połączeniu z brakiem doświadczenia w realizacji projektów może skutkować wydłużeniem inwestycji, z którymi poradziliby sobie lepiej doświadczeni gracze w tej branży.
Dlatego lepszym rozwiązaniem dla GB Energy byłoby np. inwestowanie funduszy w infrastrukturę ważną dla rozwoju OZE, w co mniej skłonny jest inwestować prywatny biznes. Chodzi m.in. rozwój infrastruktury portowej dla morskiej energetyki wiatrowej. Inny przykład to wsparcie dla mniej rozwiniętych technologii, takich jak pływające wiatraki. GB Energy może też stopniowo zdobywać doświadczenie jako partner kapitałowy dla podmiotów wyspecjalizowanych w OZE.
Zobacz także: Wiatr i słońce wyprzedziły węgiel i gaz w produkcji prądu w UE