Spis treści
Awaria komputera wywoła chaos na rynku energii
– Awaria komputera spowodowała w Niemczech wzrost cen energii o 3000 proc. Rynki energii w Europie są coraz bardziej ze sobą połączone, więc regulatorzy muszą być coraz lepiej przygotowani na takie wydarzenia – komentuje Javier Blas, publicysta Bloomberga.
Chodzi o awarię na giełdzie Epex Spot, po której 25 czerwca w godzinach od 6 do 7 rano ceny wzrosły do 2325 euro za MWh, w porównaniu z długoterminową średnią wynoszącą ok. 50 euro dla tej pory dnia.
Niektóre energochłonne firmy musiały mocno się wykosztować, aby podtrzymać tego dnia produkcję, a część zdecydowała się wstrzymać prace. Na rynku dnia następnego ceny skoczyły do prawie 500 euro, a po zażegnaniu kryzysu spadły do ok. 60 euro/MWh.
– Był to najbardziej spektakularny skutek 24-godzinnego zawirowania na europejskim rynku energii elektrycznej – swego rodzaju błyskawiczna katastrofa, która w ciągu zaledwie kilku minut spowodowała równoczesny wzrost cen w Niemczech i ich gwałtowny spadek we Francji – podkreśla Blas.
Giełda obwiniła o to „problem techniczny”, który miał zostać rozwiązany, choć szczegółów nie sprecyzowano. Przez 24 godziny krótkoterminowe ceny energii były obliczane tak, jakby rynek europejski składał się z kilku niepołączonych wysp narodowych, a nie z grup regionalnych. Epex i organy regulacyjne muszą wyjaśnić dlaczego nie zostało przygotowane żadne rozwiązanie zapasowe na wypadek awarii.
Publicysta Bloomberga wskazuje, że choć Europa jest obecnie regionalnym rynkiem energii elektrycznej, to wzajemne połączenia między krajami pozostają ograniczone. a niektóre państwa pozostają quasi-wyspami. Ponadto w przeciwieństwie do sytuacji sprzed 10 lat, niektóre kraje mają mniej dostępnych dostaw ze stabilnych źródeł konwencjonalnych i muszą w większym stopniu polegać na OZE. Takie państwa, w tym Niemcy, w dużym stopniu są zależne od importu energii.
Javier Blas zaznacza, że zamieszanie na niemieckiej giełdzie wynikało z błędu informatycznego, ale w przyszłości przyczyną podobnych szoków może być awaria interkonektorów łączących systemy elektroenergetyczne poszczególnych państw.
– Europa powinna w nie inwestować więcej i szybciej. Aktualizacji wymagają również zasady postępowania w sytuacji awarii połączeń międzysystemowych. Większość zasad powstawało chociażby wtedy, gdy Niemcy nie były jeszcze tak dużym importerem energii. Restart rynku energii jest pilnie potrzebny, aby móc dostosować go do współczesnych potrzeb – podsumowuje Blas.
Zobacz więcej: Pomyłka za miliony zł obnażyła problem polskiego rynku
Pompy ciepła potrzebują unijnej strategii
– Unia Europejska powinna być światowym liderem w dziedzinie pomp ciepła. Jednak opóźniające się ogłoszenie unijnej strategii zagraża wdrażaniu tej technologii, a przez to również celom klimatycznym UE – ocenia „The Economist”.
Brytyjski tygodnik przypomina, że Komisja Europejska miała opublikować „Plan działania na rzecz przyspieszenia wprowadzania pomp ciepła w całej UE” już na początku 2024 r.
Jednak w okresie poprzedzającym czerwcowe wybory do Parlamentu Europejskiego władze KE z Ursulą von der Leyen na czele zaczęły nieco łagodzić swoje podejście do polityki klimatycznej, aby nie dawać politycznego paliwa rosnącym w siłę partiom populistycznym. Efektem było m.in. przesunie publikacji strategii dla pomp ciepła na nieokreślony czas po wyborach.
Przejście z ogrzewania gazem czy węglem na pompy ciepła może wiązać się dużymi nakładami nie tylko na samo urządzenie, ale często też potrzebą termomodernizacji budynku. Stąd wśród wielu wyborców technologia ta budzi negatywne emocje, co wykorzystują partie sprzeciwiające się polityce klimatycznej.
Szczególnie widoczne było w Niemczech, gdzie rząd tworzony przez socjalistów, liberałów i zielonych złagodził ambitne przepisy, które zmierzały do zakazu sprzedaży nowych kotłów gazowych i olejowych. Na społecznym sprzeciwie wobec tych planów mocno żywiła się populistyczna Alternatywa dla Niemiec, której popularność mocno wzrosła w ostatnich latach.
Z kolei we Włoszech prawicowy rząd Giorgi Meloni ograniczył dotacje we wprowadzonym kilka lat temu programie wspierającym zakup pomp ciepła. Program ten nie został starannie przygotowany, przez co dosyć powszechnie dochodziło do nadużyć związanych z pozyskiwaniem wsparcie. Po obcięciu dotacji instalacje nowych pomp mocno spadły.
Znaczące spadki były też widoczne na pozostałych głównych głównych rynkach w Europie. W efekcie zwolnienia setek pracowników ogłaszali tacy producenci jak szwedzki Nibe, czy niemieckie spółki Vaillant oraz Stiebel Eltron.
Według Eurostatu, około połowa całej energii zużywanej w UE dotyczy ogrzewania i chłodzenia, z czego ponad 70 proc. energii przeznaczanej na te cele pochodzi z paliw kopalnych. Budynki odpowiadają za ok. 35 proc. unijnych emisji gazów cieplarnianych. Zgodnie z dotychczasowymi założeniami do 2030 r. na terenie UE ma działać 60 mln pomp ciepła wobec nieco ponad 20 mln obecnie. Bez dużego nacisku na czyste ciepło Unia prawdopodobnie nie osiągnie swojego celu klimatycznego na 2050 r.
„The Economist” uważa, że polityczne zawirowania to jedna z głównych przyczyn spadku sprzedaży pomp ciepła. W tej sytuacji KE powinna jak najszybciej opublikować strategię dla branży, aby dać mieszkańcom więcej pewności do inwestowania do inwestowania elektryfikację ogrzewnictwa.
Zobacz również: Kotły elektrodowe nie gorsze od pomp ciepła?
Chiny biorą się za magazyny energii
– Magazynowanie energii w Chinach szybko rośnie, dając dodatkowy bodziec do rozwoju tamtejszego przemysłu bateryjnego. Branża potrzebuje jednak dalszego rozwoju technologicznego i bardziej elastycznego rynku energii – analizuje Reuters.
Agencja przytacza dane Carbon Brief, według których w 2023 r. inwestycje w magazyny bateryjne podłączone do sieci elektroenergetycznej wzrosły w Chinach o 364 proc. – do ok. 11 mld dolarów. Według stanu na marzec 2024 r. flota chińskich magazynów ma być największa na świecie i liczyć ponad 35 GW mocy.
W maju tego roku Pekin wyznaczył nowy cel, który przewiduje zainstalowanie co najmniej 40 GW bateryjnych magazynów do końca 2025 r., co stanowi 33-procentowy wzrost w stosunku do poprzedniego celu, który udało się osiągnąć dwa lata szybciej od założeń.
Władze naciskają na rozwój magazynów, aby zwiększyć wykorzystanie energii odnawialnej i bilansowanie systemu elektroenergetycznego. Władze lokalne, aby móc zrealizować cele płynące z centrali w Pekinie, zażądały od właścicieli elektrowni OZE budowy magazynów, co doprowadziło do szybkiego przyrostu mocy zainstalowanej w bateriach.
Jednak silnie regulowany rynek energii sprawia, że ich stopień wykorzystania pozostaje niewielki, bo ceny energii są zbyt mało elastyczne w poszczególnych godzinach. W efekcie właściciele magazynów ponoszą straty, co może skutkować przyhamowaniem dalszego rozwoju sektora.
Reuters przypomina też, że Chiny są globalnym liderem jeśli chodzi o produkcję baterii, m.in. dzięki takim koncernom jak CATL czy BYD. Dotychczasowe przyspieszenie na rynku magazynów energii było dla nich wsparciem w sytuacji spowolnienia na rynku samochodów elektrycznych.
Jednocześnie rozwój elektromobilności również napędza potrzebę budowy magazynów. Chiny mają ok. 60-procentowy udział w sprzedaży pojazdów elektrycznych, co wymaga zabezpieczenia sieci pod kątem skoków zapotrzebowania z ładowarek samochodowych.
Pozytywnym czynnikiem dla magazynów są natomiast taniejące technologie, co poprawia ich opłacalność. Według firmy konsultingowej Shanghai Metals Market koszty baterii wykorzystywanych w standardowych magazynach energii między końcem 2023 r. a połową czerwca 2024 r. spadły o ok. 20 proc.
Zobacz też: PSE i resort klimatu chcą dodać gazu. Magazyny energii nie wystarczą?
Koniec chińskiego boomu na zieloną energię będzie historyczną katastrofą
– Do wiosny 2025 r. Chiny muszą sformułować nowe zobowiązania dotyczące dekarbonizacji w ramach paryskich porozumień klimatycznych. Czy planiści z Pekinu będą mieć odwagę, aby wpisać się w zaskakujące tempo, w którym chińskie przedsiębiorstwa napędzają transformację energetyczną, czy jednak wycofają sie na bardziej bezpieczne pozycje – zastanawia się w „Financial Times”Adam Tooze, znany historyk gospodarki i publicysta, autor kilku, wydanych także w Polsce, książek.
Ostatnie dwa lata, jak przypomina Tooze, to narastający wyścig o rozwój produkcji zielonych technologii pomiędzy dominującymi w tej dziedzinie Chinami a USA i Unią Europejską.
Wyścig te przyspieszył po uchwaleniu przez administrację Joe Bidena zasobnej w subsydia i ulgi podatkowe ustawy Inflation Reduction Act, dzięki której w USA zaczęły wyrastać nowe fabryki baterii czy paneli fotowoltaicznych. Nie mająca natomiast do dyspozycji „łatwych pieniędzy” Unia postawiła w większym stopniu na ułatwienia administracyjne i regulacje mające wesprzeć lokalne łańcuchy dostaw.
Z czasem okazało się, że nawet hojnie wspieranie przez Zachód rozwoju zielonych technologii może nie zapewnić konkurencyjności w stosunku do taniego importu z Chin.
USA, a potem UE, zaczęły piętnować Pekin za stymulowanie nadprodukcji i zalewanie globalnych rynków tanimi produktami. Finalnie USA wprowadziły niedawno szeroką podwyżkę ceł dla zielonych technologii importowanych zza Wielkiego Muru, a UE nałożyła je na chińskie samochody elektryczne.
Adam Tooze podkreśla, że skutkiem tego globalnego wyścigu jest rozwój technologii, a także spadek ich cen, co pozwoliło mocno przyspieszyć inwestycje związane z transformacją energetyczną.
Jednak dalsza przyszłość zielonych polityk gospodarczych pozostaje niepewna, gdyż w USA jesienią prezydentem może zostać Donald Trump, który zapowiada odejście od zielonego kursu nadanego przez Joe Bidena. Z kolei w UE również rosną w siłę partie, które są sceptyczne lub otwarcie wrogie wobec ambitnej polityki klimatyczno-energetycznej.
W tej sytuacji wobec globalnych celów klimatycznych szczególnie istotna będzie postawa Chin, które emitują tyle gazów cieplarnianych co USA i Europa razem wzięte. Współpracownik brytyjskiego dziennika przytacza dane, które wskazują na dużą zachowawczość urzędników w Pekinie. Przykładowo zakładają oni, że moc fotowoltaiki będzie przyrastać w tempie ok. 100 GW rocznie, choć tylko w 2023 r. zainstalowano blisko 300 GW.
Tooze powołuje się też na opinie, według których może stać za tym chęć Pekinu do bardziej zrównoważonego rozwoju chińskiego systemu elektroenergetycznego i tamtejszego rynku energii. To może jednak mieć duża znaczenie dla celów klimatycznych Chin – w tym osiągnięcia neutralności klimatycznej w 2060 r.
– W latach 2008-2009 chiński bodziec dla przemysłu ciężkiego pociągnął za sobą znaczną część światowego wzrostu gospodarczego i podniósł globalne emisje CO2 do nowych szczytów. Od decyzji podjętych przez Pekin w ciągu najbliższych 12 miesięcy zależy to, czy kraj utrzyma dynamikę globalnego zielonego wzrostu w nadchodzących latach – pisze Adam Tooze na łamach „Financial Times”.
Publicysta apeluje do zachodnich liderów aby powstrzymali zapał do wojen handlowych z Chinami. Niezwykłe tempo inwestycji Chin w zieloną energię w ostatnich latach może wywołać reakcje obronne na Zachodzie. Jednak jest to nasza największa nadzieja na rzeczywiste osiągnięcie stabilizacji klimatu by zapobiec katastrofie planety. W obliczu pilności tego zadania, myślenie w kategoriach równowagi sił jest równoznaczne z łagodną formą zaprzeczania zmianom klimatycznym. Podważa to wiarygodność budowania koalicji na rzecz dekarbonizacji – pisze brytyjski historyk.
Zobacz też: Cła na samochody elektryczne z Chin. Ile? Dlaczego? Co zmienią?