Spis treści
Mija czwarty miesiąc z trwającej cztery lata kadencji parlamentu. Czy to wystarczająco sporo czasu, aby móc dużo zrobić? Raczej nie – zwłaszcza, jeśli nowa kadencja oznacza zmianę układu rządzącego wcześniej przez osiem lat.
Niemniej jeśli po władzę zmierza się z hasłami szybkich zmian, a nawet obiecuje się spełnienie 100 konkretów w ciągu pierwszych 100 dni rządów, to trzeba się liczyć z tym, że inni – zwłaszcza oponenci – będą mówić „sprawdzam”.
Tak jest też z dokonaniami Ministerstwa Klimatu i Środowiska, które odpowiada m.in. za regulacje związane z odnawialnymi źródłami energii.
Jak na razie wśród działań resortu Pauliny Hennig-Kloski, które mocniej zapadły w pamięć, zasadniczo można wskazać tylko dwie kwestie. Pierwsza to udrożnienie wypłaty środków z programu „Czyste Powietrze”, a drugim jest przekazanie do Komisji Europejskiej wstępnej wersji aktualizacji „Krajowego planu w dziedzinie energii i klimatu do 2030 r.”.
Zobacz także: Plan transformacji energetycznej Polski trafił do Brukseli
Poza tym ostatnie miesiące to kompletowanie kierownictwa ministerstwa (do lutego), a także Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej (do marca). Ponadto trzeba też było dokonać podziału kompetencji w związku z nowo utworzonym Ministerstwem Przemysłu, które dołączyło do grona resortów – obok aktywów państwowych oraz rozwoju i technologii – mających wpływ na szeroko pojętą energetykę.
Legislacyjny falstart
Jak dotąd największą energetyczną ofensywę legislacyjną „Koalicja 15 października” przeprowadziła pod koniec listopada, czyli jeszcze nim powołano rząd, składając poselski projekt ustawy przedłużającej do połowy 2024 r. mrożenie cen prądu, gazu i ciepła sieciowego. Jednocześnie przy tej okazji koalicja postanowiła znowelizować parę innych przepisów, doklejając je do tego samego projektu.
Wśród nich znalazła się kontrowersyjna – mówiąc delikatnie – propozycja liberalizacji ustawy odległościowej dla elektrowni wiatrowych. Chodziło m.in. o mało precyzyjne dopisanie wiatraków do inwestycji celu publicznego, co budziło obawy związane z wywłaszczeniami. Z kolei sposób ustalania odległości elektrowni od zabudowań oraz cennych przyrodniczo terenów ustalono na podstawie generowanego przez nie hałasu.
W ten sposób minimalna odległość elektrowni wiatrowej od parków narodowych, rezerwatów przyrody i zabudowy wielorodzinnej wynosiłaby 300 m. Natomiast dla domów jednorodzinnych czy szkół i szpitali miało to być to minimum 400 m. Dolny pułap hałasu to mniej niż 100 decybeli, a górny powyżej 110 decybeli. Po przekroczeniu tej ostatniej wartości wiatrak musiałby stać co najmniej 2 km od zabudowań.
Po fali krytyki – również ze strony branży wiatrowej – wnioskodawcy złożyli autopoprawkę do projektu, która wyczyściła nowelizację z wiatraków oraz innych tematów niezwiązanych z mrożeniem cen prądu, gazu i ciepła. Więcej na ten temat pisaliśmy w artykule pt. Co ma polska wojna o wiatraki do globalnego kryzysu wiatrowego?
Do dziś trudno zrozumieć, jak „nowa władza” mogła sobie strzelić tak wymyślnego samobója w sytuacji, gdy wcześniej przez parę lat wszelkie postulaty i wypracowany kompromis koncentrował się wokół minimalnej odległości 500 m, przy pozostawieniu generalnej zasady 10H (dziesięciokrotności wysokości wiatraka od zabudowań). Dopiero na finiszu prac nad ubiegłoroczną nowelizacją ustawy, dla zachowania jedności w podzielonej wiatrem Zjednoczonej Prawicy, ten kompromis odłożono na bok i przyklepano 700 m.
Klimat do rekonstrukcji?
Czasu, jak już napisaliśmy wcześniej, nowemu rządowi upłynęło relatywnie niewiele, ale już mówi się o jego rekonstrukcji. W medialnych rankingach kandydatów do pożegnania się z ministerialnym fotelem prym wiedzie właśnie Paulina Hennig-Kloska.
Nadchodzące tygodnie będą więc czasem próby dla resortu klimatu, który dźwiga również niepopularne politycznie tematy – na czele z odmrażaniem cen energii. Tematy takie ciążą jeszcze bardziej, gdy trwa kampania wyborcza – najpierw samorządowa, a tuż po nich do czerwcowych wyborów europejskich. Ministerstwo musi jednak pokazywać swoją skuteczność, więc jeszcze przed Wielkanocą zapowiedziało m.in. bon energetyczny dla najuboższych, a także rychłą nowelizację ustawy odległościowej.
Zobacz też: Rząd ma zdecydować, co dalej z cenami energii dla gospodarstw domowych
– Projekt ustawy wiatrakowej jest gotowy. Odległość dla budowy wiatraków wyniesie 500 metrów. Projekt jest gotowy, myślę, że na początku kwietnia – trwają ostatnie rozmowy i szlify – trafi do uzgodnień międzyresortowych – zapewniła minister Hennig-Kloska.
Jak na razie tego gotowego projektu nie upubliczniono, więc trudno nad nim dyskutować. Można też mieć wątpliwości, czy opublikowanie projektu w napiętym politycznie okresie przysłuży się merytorycznej dyskusji nad przepisami, czy bardziej pozwoli antywiatrakowym środowiskom na rozdmuchiwanie emocji społecznych.
Co istotne, wiceminister klimatu Miłosz Motyka, któremu w resorcie podlega Departament OZE, w ostatnich tygodniach konsekwentnie informował, że ostateczne zapisy ustawy MKiŚ planuje przedstawić dopiero pod koniec pierwszej połowy tego roku. To by sugerowało, że temat zostanie przesunięty na politycznie spokojniejszy czas – już po wyborach europejskich.
Społecznie drażliwa może być nie tylko kwestia odległości, ale też chociażby forma partycypacji społecznej w energetyce wiatrowej. Ubiegłoroczna nowelizacja wprowadziła obowiązek oferowania mieszkańcom gminy minimum 10 proc. energii produkowanej przez farmę wiatrową położoną na jej terenie, a w przeciwnym wypadku obciążenie opłatą koncesyjną za moc zainstalowaną.
Taki domiar inwestorów farm wiatrowych oczywiście nie ucieszył, ale już nie protestowali w nadziei na liberalizację przepisów do wyczekiwanych 500 m, których ostatecznie nie dotrzymano w przyjętej ustawie.
W swoich wyborczych „100 konkretach na pierwsze 100 dni rządów” Koalicja Obywatelska oprócz przywrócenia 500 m odniosła się również do tematu partycypacji społecznej, wskazując enigmatycznie, że „lokalne społeczności otrzymają 5 proc. przychodów ze sprzedaży energii”.
Ciekawe zatem, co w praktyce zostanie zaproponowane w nadchodzącej nowelizacji. Także pod kątem realnego wpływu tych pomysłów na akceptację społeczną dla wiatraków. Choć w badaniach społecznych poparcie dla OZE jest wysokie, to w praktyce zjawisko NIMBY pozostaje bardzo silne.
Dlatego być może istotne preferencje powinny być kierowane bardziej do tych, którzy faktycznie mieszkają w pobliżu elektrowni wiatrowych, a nie rozmywanie ich na poziomie całej gminy, do której i tak wpływają podatki od nieruchomości zajmowanych przez wiatraki.
Im więcej konsultacji, tym mniej błędów
Na pewno wiele wątpliwości uda się rozwiać, jeśli resort klimatu przyłoży odpowiednią uwagę do konsultacji publicznych, z czym często w minionych latach był problem. W ostatnich dniach zwróciła na to uwagę również Konfederacja Lewiatan, przypominając, że konsultacje wielu ważnych aktów prawnych, w tym kluczowych dla branży energetycznej, były pomijane lub skracane do minimum.
– Brak dialogu z przedsiębiorcami często w niekorzystny sposób odbijał się na treści projektów, które następnie wymagały wielokrotnych nowelizacji. Częste zmiany prowadziły do zaburzenia stabilności prawa i dawały negatywne sygnały rynkowe do inwestorów, co opóźniało procesy decyzyjne, a w efekcie także samą transformację – skomentowała Paulina Grądzik, ekspertka Konfederacji Lewiatan.
Jak na razie pewną próbką „konsultacji” było posiedzenie Komisji do Spraw Energii, Klimatu i Aktywów Państwowych, które odbyło się na początku marca. Jego tematem były „plany legislacyjne dotyczące inwestycji w zakresie elektrowni wiatrowych”. W czasie trwającego ponad dwie godziny spotkania tzw. stronie społecznej oddano głos na ostatnie parę minut.
Resztę posiedzenia wypełniła przede wszystkim dosyć miałka licytacja pomiędzy dwoma stronami politycznej barykady o to, kto zrobił więcej dobrego/złego dla wiatraków i OZE.
Przy tej okazji Ireneusz Zyska, wiceminister klimatu z PiS w rządzie Zjednoczonej Prawicy, uderzył nawet w swojego koalicjanta – Suwerenną Polskę, przypisując jej winę za znowelizowanie ustawy odległościowej do 700 m zamiast wypracowanych wcześniej 500 m. Skrytykował też SP za zablokowanie prac nad aktualizacją „Polityki Energetycznej Państwa do 2040 roku”.
Odległość od wiatraka to nie wszystko
Jakie konkretnie rozwiązania – poza powrotem do odległości 500 m – mogą przyczynić się do przyspieszenia inwestycji w elektrownie wiatrowe? Na jeden z przykładów wskazał Sebastian Kwapuliński, prezes Stowarzyszenia Energii Odnawialnej (SEO), w rozmowie z portalem WysokieNapiecie.pl.
Jego zdaniem pierwszym i najważniejszym krokiem do tego, by mówić o uproszczeniu procedur administracyjnych i przyspieszeniu realizacji projektów jest możliwość równoległego procedowania postępowania planistycznego i środowiskowego przez inwestorów wiatrowych.
– Tak długo, jak funkcjonowała będzie w przepisach zasada 10H, i będzie ona uwzględniana przez organy środowiskowe do czasu uchwalenia krótszego dystansu w planie miejscowym, zgodnie z orzecznictwem Naczelnego Sądu Administracyjnego organ środowiskowy odmówi kontynuowania postępowania. Jest to szczególnie istotne w kontekście luki inwestycyjnej – wyjaśnił Kwapuliński.
Jednym z największych generalnych wykonawców farm wiatrowych i fotowoltaicznych w Polsce jest Onde. Spółka inwestuje też we własne projekty deweloperskie.
Zobacz też: Onde chce podwoić łączny portfel własnych projektów OZE do 1,6 GW
Wiceprezes spółki Marek Marzec, pytany przez nas o efekty ubiegłorocznej nowelizacji, stwierdził, że dzięki niej rozpoczął się rozwój nowych projektów.
– Dzięki tej nowelizacji ustawy wiatrowej można w ogóle mówić o rozpoczęciu nowego „developmentu”. Co prawda przyjęta odległość nie jest optymalna, ale pozwoliła na odblokowanie części inwestycji. To daje szanse na kilka gigawatów nowych mocy w perspektywie 4-5 lat – wskazał Marzec.
Jednocześnie dodał, że w obecnych realiach związanych z uzyskaniem warunków przyłączenia do sieci samo poluzowanie ustawy odległościowej to tylko połowa sukcesu. Natomiast wprowadzone w ubiegłym roku możliwości dotyczące cable poolingu czy linii bezpośrednich stanowią tylko częściowy substytut dla rozbudowy infrastruktury sieciowej.
Zobacz też: Jest megawat do produkcji czekolady. Czy będą gigawaty dla przemysłu ciężkiego?
Na temat rosnącej luki inwestycyjnej w energetyce wiatrowej, która jest efektem wprowadzenia zasady 10H w 2016 r., pisaliśmy na łamach portalu WysokieNapiecie.pl kilkukrotnie w minionych latach. Ubiegłoroczna nowelizacja pozwoliła inwestorom na odmrożenie projektów spełniających wymóg 700 m.
Trzeba jednak pamiętać, że najczęściej wymagają one przygotowania nowej decyzji środowiskowej, gdyż projekty te dotyczyły małych turbin o mocy 2-3 MW. Minęła prawie dekada, więc przez ten czas technologie wiatrowe bardzo mocno się rozwinęły. W efekcie w nadchodzących 2-3 latach nie należy oczekiwać znaczącego przyrostu nowych mocy w lądowej energetyce wiatrowej.
Więcej mocy na jednym kablu
Do największych inwestorów w polskiej branży OZE należy wywodząca się z Portugalii grupa EDP – również w sektorze offshore, gdzie rozwija projekt o mocy 500 MW na Bałtyku w ramach spółki Ocean Winds, joint-venture z francuskim Engie.
Duarte Bello, dyrektor generalny EDP Renewables na Europę i Amerykę Łacińska, podkreślił w rozmowie z portalem WysokieNapiecie.pl, że spółka oddała do użytku w Polsce już ok. 1 GW mocy w fotowoltaice i farmach wiatrowych na lądzie.
– Polska jest jednym z najważniejszych rynków dla EDP. Globalnie mamy plany budowy ok. 4 GW nowych mocy rocznie i chcemy, żeby rynek polski miał tym duży udział – podkreślił Bello.
W ostatnich latach, jak wskazał dyrektor, firma więcej uwagi poświęcała inwestycjom fotowoltaicznym, a także projektom wiatrowym, którym udało się przejść wymagane procedury. Jednocześnie zastrzegł, że z podobnymi barierami administracyjnymi czy sieciowymi spółka spotyka się na całym świecie. Wyraził przy tym nadzieję na dalszą liberalizację przepisów ustawy odległościowej.
– Myślę, że przyspieszenie inwestycji w lądową energetykę wiatrową na lądzie będzie kluczowe dla tempa transformacji energetycznej w Polsce. Liczymy, że uda się wdrożyć odpowiednie przepisy i jesteśmy gotowi na realizację kolejnych projektów – powiedział Duarte Bello.
EDP jest też jedną z pierwszych firm, które w Polsce wykorzystały cable pooling, czyli możliwość współdzielenia infrastruktury przyłączeniowej do sieci. W ubiegłym roku na terenie wielkopolskich gmin Gołańcz i Margonin spółka oddała do użytku farmę fotowoltaiczną Konary o mocy 45 MW. Korzysta ona z tego samego przyłącza co farma wiatrowa Pawłowo o mocy prawie 80 MW.
Sebastian Kwapuliński na podstawie dotychczasowych doświadczeń płynących z rynku wskazuje, że przepisy dotyczące cable poolingu również wymagają modyfikacji, m.in. w kontekście zniesienia ograniczeń dla instalacji objętych systemami wsparcia, jak i wykorzystania magazynów energii.
– Dostrzegamy też problemy związane z efektywną realizacją formuły tzw. przewymiarowania instalacji (tzw. oversizing), która została wdrożona w ramach ostatnich zmian do ustawy Prawo energetyczne. Zarówno formuła cable pooling, jak i oversizing wymagają pogłębionej dyskusji z operatorami sieci i wypracowania rozwiązań, które pozwolą na bardziej efektywne ich wykorzystanie – ocenił prezes SEO.
Zobacz też: Chętnych do cable pooling w Polsce hamują procedury
– Bardzo istotnym elementem rozwoju sektora są także magazyny energii, gdzie główne wyzwanie stanowi finansowanie tych inwestycji. Konieczne w naszej ocenie jest wprowadzenie korzystniejszych rozliczeń w ramach usług systemowych dla tych jednostek, zmiana aktualnych lub wdrożenie nowych mechanizmów wsparcia dostosowanych do ich specyfiki prawnej i kosztowej – wskazał Kwapuliński.
Zobacz także: Rynek mocy wystrzelił magazynami energii i przyciągnął Czechów
Obszary przyspieszonego rozwoju OZE
Kolejnym ważnym zadaniem dla resortu klimatu będzie wdrożenie do polskiego prawa nowej dyrektywy UE o odnawialnych źródłach energii (RED III), która weszła w życie w listopadzie 2023 r.
Jej zapisy wprowadzają m.in. nowe narzędzie rozwoju OZE, a mianowicie obszary przyspieszonego rozwoju energii ze źródeł odnawialnych w perspektywie 2030 r. Dyrektywa przewiduje, że do lutego 2026 r. kraje członkowskie powinny wyznaczyć takie obszary, w których procedury związane z wydawaniem pozwoleń mają wynosić maksymalnie 12 miesięcy.
Dotyczy to przede wszystkim procedur środowiskowych, więc z założenia takie obszary powinny dotyczyć lokalizacji, w których ryzyko negatywnego oddziaływania inwestycji na otoczenie jest niewielkie.
Chodzi zatem m.in. o tereny poprzemysłowe, np. takie ja te po byłej kopalni węgla brunatnego Adamów w Wielkopolsce, gdzie w ubiegłym roku EDP oddało do użytku farmę PV o mocy 200 MW.
Zobacz więcej: EDP Renewables otworzyło farmę fotowoltaiczną Przykona
– Przykona to jeden z największych projektów fotowoltaicznych w Polsce. Będziemy realizować podobne przedsięwzięcia, zwłaszcza z wykorzystaniem cable poolingu – zapowiedział Duarte Bello.
Zobacz też: Tereny pokopalniane w Polsce zmieniają się w zagłębia OZE
Jak ograniczać i odmawiać?
Sebastian Kwapuliński, pytany przez nas o ważne dla branży tematy, wskazał jeszcze na dwie najpilniejsze kwestie.
Pierwszym jest coraz częściej stosowane nierynkowe redysponowanie, czyli ograniczanie pracy źródeł OZE przez operatora w sytuacjach braku możliwości zagospodarowania nadwyżek energii w Krajowym Systemie Elektroenergetycznym. W zależności od zapisów umowy przyłączeniowej właścicielom instalacji mogą przysługiwać rekompensaty za redysponowanie.
– Postulujemy wprowadzenie procentowego limitu dla ograniczania pracy pojedynczej instalacji w ciągu roku, co jest rozwiązaniem spotykanym w innych krajach europejskich. Wypracowanie takich limitów ograniczyłoby ryzyko nieproporcjonalnego ograniczania pracy wybranych źródeł wytwórczych, jednocześnie pozwalając inwestorom na zwymiarowanie związanego z tym ryzyka – wyjaśnił Kwapuliński.
– W tym kontekście konieczna jest również ochrona obowiązujących umów i warunków przyłączeniowych przed wprowadzaniem zapisów skutkujących brakiem rekompensat za redysponowanie – dodał.
Natomiast drugim tematem, na który wskazał prezes SEO, jest zwiększenie poziomu transparentności procesu przyznawania warunków przyłączenia źródeł do sieci w kontekście lawinowego wzrostu odmów.
– Udostępniane powinny być informacje o dostępności mocy przyłączeniowych i liczbie podmiotów wnioskujących w ramach danego węzła, jak również ekspertyzy wpływu na sieć wraz z założeniami do ich sporządzenia, w przypadku wydania decyzji o odmowie przyłączenia – wyjaśnił Kwapuliński
– Istotny pozostaje również rozwój instytucji przyłączeń do sieci na zasadach komercyjnych. Znaczącym usprawnieniem byłoby zapewnienie przez operatora sieci koordynacji tego procesu w celu podziału kosztu przyłączenia w tej formule pomiędzy inwestorów realizujących inwestycje w obrębie danego odcinka sieci. Należy jednak pamiętać, że formuła ta powinna stanowić wyjątek od reguły, a nie odwrotnie. Koszty rozwoju sieci co do zasady nie powinny być przenoszone na inwestorów – podsumował prezes Stowarzyszenia Energii Odnawialnej.