Spis treści
Program pomocy dla energochłonnych w 2023 roku
Nabór wniosków w tegorocznym programie pomocy dla przemysłu dotkniętego wzrostami cen energii elektrycznej i gazu ziemnego ruszył 25 października i zakończy się 8 listopada. Według pierwszych zapowiedzi rządu miał ruszyć jeszcze przed wakacjami, ale te deklaracje mocno rozjechały się z rzeczywistością, o czym informowaliśmy w ostatnich miesiącach na portalu WysokieNapiecie.pl.
Przedłużała się przede wszystkim kwestia notyfikacji programu przez Komisję Europejską, a problem tkwił głównie – jak pisaliśmy w Obserwatorze Legislacji Energetycznej – w kwestii wzoru do obliczania kosztów kwalifikowanych, od których zależna jest wysokość możliwego do uzyskania wsparcia. Finalnie 6 października KE dała programowi zielone światło.
Budżet programu wynosi 5,5 mld zł (wobec 5 mld zł w 2022 r.), a jego zapisy zostały opracowane przez resort rozwoju na podstawie zaktualizowanych w marcu unijnych „Tymczasowych kryzysowych i przejściowych ramach środków pomocy państwa w celu wsparcia gospodarki po agresji Rosji wobec Ukrainy”.
Ministerstwo Rozwoju i Technologii oszacowało, że uprawnionych do skorzystania z programu jest ok. 3 tys. firm. Takich, które w ostatnim zamkniętym roku obrotowym osiągnęły łącznie co najmniej 50 proc. wartości produkcji w jednej z dwóch branż. Pierwsza to górnictwo i wydobywanie, a drugą jest przetwórstwo przemysłowe.
Kwota pomocy podstawowej nie będzie mogła przekroczyć limitu 50 proc. kosztów kwalifikowanych (do 4 mln euro), a pomocy zwiększonej 80 proc. kosztów kwalifikowanych (do 40 mln euro). Pomoc podstawowa będzie wypłacana w dwóch turach – za pierwsze i za drugie półrocze 2023 r. w formie refundacji, zaś pomoc zwiększona w formie zaliczki za cały 2023 r. Drugi nabór MRiT zapowiada luty 2024 r.
Szczegóły na temat programu znajdują się na stronie jego operatora, którym ponownie został Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej.
Unia bierze kryzys w ramy
Wracając do samych samych unijnych Tymczasowych Ram Kryzysowych, to potrzeba ich wprowadzenia w reakcji na kryzys energetyczny raczej nie budził kontrowersji. Te zaczęły się pojawiać dopiero wtedy, gdy wyraźnie zaczęło być widoczne, że bogatsze kraje UE mogą sobie pozwolić na znacznie więcej.
Zobacz też: Kryzys energetyczny rozsadza zasady unijnego rynku
Jak ten bilans wygląda ponad półtora roku po zaatakowaniu Ukrainy przez Rosję? Według danych na połowę października, które przekazało nam biuro prasowe KE, zatwierdzono ponad 300 mechanizmów wsparcia w 27 państwach o łącznej wartości ponad 748 mld euro.
Największy udział w tej kwocie, wynoszący ok. 48 proc., mają Niemcy, a na podium znalazły się jeszcze Francja (22,4 proc.) oraz Włochy (7,7 proc.). Dalej uplasowały się Dania (3,2 proc.), Finlandia (2,5 proc.), Węgry (2,4 proc.), a udział pozostałych państw członkowskich wynosi do 2,3 do 0,01 proc.
KE podkreśla, że unijne zasady pomocy publicznej zapewniają państwom członkowskim szeroki zakres możliwości wspierania przedsiębiorstw energochłonnych bez nadmiernego zakłócania konkurencji na jednolitym rynku.
Jednak w tym przypadku dysproporcje są jeszcze bardziej widoczne. Jak na razie zatwierdzono 28 mechanizmów dla 18 państw na łączną sumę ponad 69 mld euro, z czego na Niemcy przypada ok. 77 proc. tej kwoty. Dalsze pozycje zajęły Francja (7 proc.), Polska i Czechy (po ok. 3 proc.), a w przedziale pomiędzy ok. 1-2 proc. Austria, Węgry, Słowenia i Słowacja, a reszta państw poniżej 1 proc.
Niezależnie od wielkości wsparcia warto zwrócić uwagę, że w kryzysowych momentach niemniej ważne bywa to, kiedy nadejdzie wyczekiwana pomoc.
Pierwsze mechanizmy dla energochłonnych były zatwierdzane przez KE już na przełomie czerwca i lipca 2022 r., gdy polski rząd ledwo zaczynał sygnalizować pracę nad takimi rozwiązaniami, a ogólne założenia zaprezentował we wrześniu. Z kolei notyfikacja polskiego programu przez KE nastąpiła dopiero parę dni przed Bożym Narodzeniem, gdy wcześniej swoje programy notyfikowało w Brukseli już kilkanaście innych państw UE. Finalnie przemysł w Polsce mógł zacząć składać wnioski o wsparcie w lutym 2023 r. – rok po zaatakowaniu Ukrainy przez Rosję.
Tymczasowe Ramy zostaną na dłużej?
Trzeba też pamiętać, jak zaznacza KE, że same kwoty zatwierdzonej pomocy nie są równoznaczne z tym, jakie środki faktycznie rozdysponowano w poszczególnych krajach. Ponadto pomoc dzieli się zarówno na bezzwrotne dotacje, jak i na pożyczki i gwarancje.
Dlatego pełne podsumowanie tego, co dzieje się od blisko dwóch lat na unijnym rynku, będzie kiedyś poważnym wyzwaniem dla badaczy i statystyków.
Tymczasowe Ramy Kryzysowe aktualnie obowiązują do końca 2023 r. Thalia Nikas z biura prasowego KE w odpowiedzi dla portalu WysokieNapiecie.pl wskazała, że w lipcu Komisja wysłała państwom członkowskim ankietę dotyczącą ich wygaśnięcia.
Wynikało to z prognozy gospodarczej z wiosny 2023 r., która przewidywała poprawę perspektyw gospodarczych – w szczególności w odniesieniu do cen energii. Analiza tych ankiet wciąż ma być w toku. Jednocześnie Thalia Nikas zaznaczyła, że Komisja stale monitoruje sytuację i będzie w stanie szybko reagować w sytuacjach kryzysowych.
Niedawno portal Politico donosił, że poparcie wśród krajów UE dla wydłużania Tymczasowych Ram na 2024 r. ma być mniejsze niż było to w przypadku roku 2023. Niemniej KE bierze pod uwagę czynnik ryzyka, jakim dla rynków energii jest sytuacja na Bliskim Wschodzie w kontekście wojny Izraela z Hamasem.
Niemcy wspierają i dalej chcą wspierać
Ceny energii są kluczowe dla konkurencyjności przemysłu, a dla sektorów najbardziej energochłonnych decydują o być albo nie być. Niemiecki przemysł przez wiele lat w dużej mierze zyskiwał na konkurencyjności mając dostęp do taniego gazu z Rosji, ale to źródło zostało odcięte.
Jednym z głównych działań pomocowych niemieckiego rządu w reakcji na kryzys było więc wprowadzenie gwarancji cen energii elektrycznej i gazu ziemnego dla dużych odbiorców na poziomie kolejno 130 euro/MWh i 70 euro/MWh.
Pomimo względnego ustabilizowania sytuacji na rynkach energii długoterminowe perspektywy dla przemysłu energochłonnego w Niemczech pozostają jednak mało optymistyczne. Największe koncerny, takie jak Volkswagen czy BASF, redukują zatrudnienie w niemieckich fabrykach, a inwestować wolą w Chinach, gdzie ceny energii i perspektywy wzrostu są lepsze niż na rodzimym rynku i w Europie. Inny kierunek rozwoju to USA, gdzie poza tańszą energią rząd oferuje w ramach ustawy IRA (Inflation Reduction Act) duże subsydia dla inwestycji w zielone technologie.
Znacznie mniejsze pole manewru od globalnych koncernów mają jednak mniejsze firmy, które są bardziej związane z lokalnym czy unijnym rynkiem i nie mają możliwości i środków, aby przenieść się gdzie indziej. Trudności więc narastają, a wpływowe stowarzyszenia przemysłowe i związki zawodowe rysują wizję dezindustrializacji niemieckiej gospodarki.
Politycznie zyskuje na tym antyimigracyjna, antyunijna i prorosyjska Alternatywa dla Niemiec (AfD), która w sondażach poparcia w połowie tego roku wyprzedziła SPD i Zielonych, czyli dwie z trzech (obok małego FDP) partii tworzących koalicję rządową. Od tego czasu AfD w sondażach jest drugie i ustępuje tylko CDU/CSU.
Stąd już w maju ze strony resortu klimatu i gospodarki, kierowanego przez wicekanclerza Roberta Habecka z Zielonych, pojawiły się zapowiedzi wprowadzenia ceny energii elektrycznej dla przemysłu energochłonnego na poziomie 60 euro/MWh. Resztę dopłaciłoby państwo. Dla porównania na warszawskiej TGE energia na 2024 r. jest obecnie wyceniana ponad dwukrotnie drożej.
Wicekanclerz Habeck – przy aprobacie przemysłu i związków zawodowych – promuje ten pomysł i wskazuje, że niemiecka polityka przemysłowa – podobnie jak ta zagraniczna – potrzebuje „Zeitenwende”, czyli punktu zwrotnego. Taki punkt kanclerz Olaf Scholz (SPD) ogłosił kilka dni po ataku Rosji na Ukrainę.
Zobacz także: Nawet Zielonym trudno jest dekarbonizować Niemcy
Tyle, że sam Scholz, jak i trzeci z liderów koalicji rządowej, czyli będący ministrem finansów Christian Lindner z FDP, są inicjatywie Habecka przeciwni z obawy o poziom zadłużenia państwa i inflację. Zielony wicekanclerz uważa jednak, że w nowych realiach państwo powinno przyjąć bardziej aktywną rolę, aby zabezpieczyć przemysł i miejsca pracy – nawet kosztem zadłużenia.
Choroba zamiast lekarstwa?
Kwestia wsparcia dla przemysłu jest więc kolejną, która dzieli niemieckich koalicjantów i nie wiadomo, jaki będzie ostateczny kompromis. Sam Habeck szanse na realizację swojego pomysłu ocenił niedawno na 50/50, a zniecierpliwione impasem centrale związkowe grożą wyjściem na ulice.
Niemniej środowiska eksperckie, które nie są związane z lobby przemysłowym czy związkami, podchodzą do tego krytycznie, gdyż koszty finansowania takiej ulgowej taryfy dla przemysłu będą musieli ponieść inni odbiorcy. Z kolei niska cena energii nie będzie motywować przemysłu do podnoszenia efektywności energetycznej i zmian technologicznych, od których długoterminowo zależy konkurencyjność w globalnej gospodarce.
W artykule dla portalu Euractiv pomysł Habecka mocno krytykowali niedawno Bernd Weber i Klaus-Dieter Borchardt z berlińskiego think-tanku EPICO KlimaInnovation, których zdaniem takie wsparcie jest „chorobą, a nie lekarstwem”. Cena wynosząca za 60 euro/MWh nie będzie również zachęcać do zabezpieczania dostaw energii w kontraktach terminowych czy rozwoju OZE dzięki kontraktom PPA.
Zobacz też: Kontrakty cPPA lepsze niż aukcje. Do ich powszechności jednak daleko
– Europy nie stać na Unię „dwóch prędkości”, w której jedna grupa państw członkowskich będzie pompować pieniądze w przemysł poprzez dotacje i utrudniać przejście na OZE – stwierdzili Weber i Borchardt dodając, że takie działania będą tylko dalej pobudzać wyścig na dotacje, zakłócając przy tym rynek energii w UE i nadwyrężając w dłuższej perspektywie konkurencyjność unijnej gospodarki.
Podkreślili również, że nie ma szybkiego rozwiązania problemu wysokich cen energii, ale podejmowane działania muszą mieć wymiar europejski i nie dyskryminować państw członkowskich. Dlatego zamiast dotowania zakupu energii potrzebny jest zorientowany rynkowo rozwój OZE po stronie podaży energii, a tam, gdzie jest to możliwe, obniżanie podatków i opłat dla odbiorców.
Efektywna pomoc to wsparcie efektywności
Mikołaj Budzanowski, członek zarządu Grupy Boryszew oraz prezes spółki Boryszew Energy, w rozmowie z portalem WysokieNapiecie.pl stwierdził, że podstawowym warunkiem każdej pomocy publicznej udzielanej przedsiębiorstwom przemysłowym powinien być wymóg zainwestowania w poprawę efektywności energetycznej.
W ramach polskiego programu wsparcia dla przedsiębiorstw energochłonnych, do którego obecnie trwa nabór wniosków, taki wymóg jest przewidziany dla pomocy rozszerzonej i przewiduje on wydanie na ten cel co najmniej 30 proc. przyznanej pomocy.
– Dla przemysłu energochłonnego ważne jest, aby to wsparcie było kontynuowane, gdyż koniunktura gospodarcza jest słaba, a wysokie ceny energii i przesyłu nie sprzyjają nowym inwestycjom. Dodatkowo od 2026 r. większość przedsiębiorstw będzie musiała zazielenić swoją produkcję o ok. 25-30 proc. w zależności od produktu. Wsparcie na ten cel powinno być bezzwrotne – ocenił Budzanowski.
Dodał, że niedawno czeski rząd otrzymał od KE zgodę na wartą 2,5 mld euro pomoc publiczną dla przemysłu – na ograniczenie obecnej emisyjności (o co najmniej 40 proc.) i energochłonności (o co najmniej 20 proc.). Podobne działania są potrzebne również w Polsce.
– Obniżanie energochłonności procesów produkcyjnych jest kluczowe – zarówno dla dużych, jak i małych oraz średnich przedsiębiorstw. Trzeba brać pod uwagę, że większość zakładów produkcyjnych powstawało 15-20 lat temu, czyli w czasach, gdy ceny energii elektrycznej i gazu ziemnego były znacznie niższe niż obecnie – wskazał prezes Budzanowski.
– Ostatnie kilka lat zmieniło sytuację o 180 stopni i dawna rzeczywistość już nie wróci. Dlatego transformacja energetyczna przedsiębiorstw musi przyspieszyć – poza efektywnością energetyczną również w kierunku posiadania własnych źródeł wytwarzania i magazynowania energii elektrycznej – wyjaśnił.
Odnosząc się do unijnych Tymczasowych Ram Kryzysowych zaznaczył natomiast, że taka reakcja była konsekwencją agresji Rosji na Ukrainę, a następnie wprowadzenia ustawy IRA w USA.
– Zwłaszcza IRA pokazała, że UE musi działać znacznie szybciej, jeśli ma dotrzymywać kroku innym. Ważne jest, aby KE dbając o unijną bazę przemysłową jednocześnie miała na uwadze to, że udzielana przez poszczególne państwa UE pomoc publiczna nie powinna zakłócać konkurencji na jednolitym rynku – podsumował Mikołaj Budzanowski.
NFOŚGW Azotom dał i chce odebrać
Jak pisaliśmy na wstępie artykułu nabór wniosków w programie dla energochłonnych trwa do 8 listopada. W poprzedniej edycji rozdysponowano niespełna 2,3 mld zł z dostępnych 5 mld zł, co wzbudziło dosyć duże zdziwienie wobec skali potrzeb sygnalizowanej przez przemysł.
Zobacz też: Są wielcy wygrani, ale też przegrani rządowego programu dla energochłonnych
Jako potencjalny powód wskazywano m.in. procedury, które mogą uchodzić za trudne dla firm, które nie posiadają wyspecjalizowanych kadr. Również liczba zewnętrznych firm doradczych, specjalizujących się w takich zagadnieniach, jest ograniczona. W sumie pomoc została udzielona 208 przedsiębiorstwom, w tym 14 mikro i małym, 55 średnim i 139 dużym. Pełna lista beneficjentów znajduje się na stronach NFOŚGW.
Wyniki naboru do obecnej edycji programu będą zatem ciekawym przedmiotem do analiz. Do udziału w nim regularnie zachęcała branżowa Izba Energetyki Przemysłowej i Odbiorców Energii, a 31 października NFOŚGW zorganizował transmitowane online praktyczne szkolenie dla potencjalnych wnioskodawców, które na żywo oglądało ponad 200 osób.
Wczoraj (6 listopada) opublikowano natomiast odpowiedzi na ok. 100 pytań, które padły podczas tego szkolenia, co może pokazywać stopień skomplikowania procedur i wymogów formalnych, którą muszą spełniać beneficjenci.
Zresztą okazuje się, że poprzednia edycja programu wciąż nie została do końca rozliczona, gdyż NFOŚGW wezwał pięć spółek do zwrotu wcześniej przyznanej pomocy, gdyż finalnie miały one jednak nie spełniać warunków otrzymania wsparcia.
Najbardziej znaną z nich jest Grupa Azoty, która jako cała grupa kapitałowa otrzymała maksymalne wsparcie w wysokości 234,2 mln zł, z czego 52,3 mln zł przypadło właśnie na tarnowską spółkę-matkę chemicznego koncernu. Tę ostatnią kwotę pod koniec czerwca NFOŚGW nakazał zwrócić. Powodem jest odmienna interpretacja kodów Polskiej Klasyfikacji Działalności, które zostały zarejestrowane w Krajowym Rejestrze Sądowym, dotyczących przychodów wykazanych przez Grupę Azoty.
Azoty konsekwentnie od tego czasu uważają, że wezwanie ze strony NFOŚGW za bezzasadne, bo działalność spółki „jednoznacznie spełnia przesłanki wymagane do przyznania wsparcia finansowego”, co powtórzyła w odpowiedzi na pytania portalu WysokieNapiecie.pl Monika Darnobyt, rzecznik Grupy Azoty.
Z kolei Angelika Trela-Pękała z biura prasowego NFOŚGW przekazała nam, że ostateczną wysokość pomocy podlegającą zwrotowi przez Azoty i pozostałe cztery spółki zostanie określony po zakończeniu postępowań administracyjnych wszczętych z uwagi na dotychczasowy brak zwrotu środków.
Dla kontekstu warto dodać, że szacowana przez Grupę Azoty skonsolidowana strata netto w trzecim kwartale 2023 r. wyniosła 743 mln zł, a łączna strata netto chemicznego koncernu po trzech kwartałach tego roku to ponad 1,8 mld zł. W tej sytuacji nie dziwi, że Azoty nie za bardzo mają ochotę oddawać nawet „drobnych” 52 mln zł…