Spis treści
Przedstawiamy tematy, które zainteresowały naszą redakcję w minionym tygodniu w zagranicznych mediach opiniotwórczych.
Polityka i rzeczywistość temperują klimatyczne ambicje Zielonych
– Nawet pod przewodnictwem jednego z najbardziej wpływowych zielonych polityków na świecie Niemcom nie udaje się osiągać wyznaczonych celów klimatycznych – wskazuje Bloomberg.
Agencja przywołuje tu reprezentującego Zielonych wicekanclerza Robert Habecka, który w niemieckim rządzie odpowiada za gospodarkę i klimat, a który sam przyznaje, że tegoroczne inicjatywy na rzecz ograniczenia emisji gazów cieplarnianych padły ofiarą gospodarczych obaw lub frustracji wyborców.
Dlatego też najpewniej Niemcy nie znajdą się na ścieżce, która pozwoliłaby zrealizować cel, jakim jest zmniejszenie emisji o 2/3 do 2030 r. w porównaniu z poziomem z 1990 r.
Winna jest temu przede wszystkim energetyka, która odpowiada za 1/4 całej emisji CO2 w unijnym sektorze energetycznym. Niemieckie elektrownie emitują go łącznie mniej więcej tyle, ile kolejni dwaj najwięksi emitenci, czyli Włochy i Polska.
Węgiel z niemieckiej energetyki ma zniknąć dopiero w 2038 r., a rozwijanie wiatrowych, słonecznych czy wodorowych alternatyw wymaga czasu i inwestycji. Temu obecnie nie służą natomiast biurokracja i wysokie koszty pozyskania kapitału. W ubiegłym roku Niemcy z OZE pozyskiwały ok. 48 proc. energii elektrycznej, co sprawia, że cel na poziomie 80 proc. w 2030 r. również wydaje się mało realny.
Duży udział w niemieckich emisjach mają też transport i budynki, ale w tych sektorach zmiany postępują bardzo powoli – zarówno przez przywiązanie do pojazdów spalinowych, jak i duży udział (ok. 75 proc.) gazu oraz oleju opałowego jako źródeł ciepła w domowym ogrzewnictwie.
Dlatego na przełomie wiosny i lata rząd przedstawił plan, który miał skutkować zakazem montażu od 2024 r. nowych kotłów na paliwa kopalne. Celem regulacji miało być przyspieszenie masowej instalacji pomp ciepła. Finalnie jednak te przepisy mocno złagodzono pod wpływem negatywnego oddźwięku społecznego i mocno rosnących notowań antyimigranckiej i negującej zmiany klimatu Alternatywy dla Niemiec.
W efekcie, jak podkreśla Bloomberg, powolny postęp w redukowaniu emisji kłóci się z wysiłkami Berlina, dotyczącymi przekonywania Chin oraz innych krajów głodnych paliw kopalnych, aby robiły więcej dla ochrony planety.
Zobacz także: Alternatywa dla Niemiec urosła na pompach ciepła
Toyota liczy na bateryjny wielki skok
– Starzejąca się i coraz mniej konkurencyjna Japonia potrzebuje stałego dopływu cudów technologii. Dlatego potrzebuje baterii ze stałym elektrolitem bardziej niż ktokolwiek jest w stanie to przyznać – komentuje „Financial Times” w reakcji na nadzieje, które wzbudzają prace prowadzone przez koncern Toyota.
Ten największy na świecie producent samochodów twierdzi, że już niewiele dzieli go od takiego dopracowania technologii, aby baterie ze stałym elektrolitem mogły być produkowane tak samo masowo jak dominujące obecnie baterie litowo-jonowe. Według optymistycznych założeń mogłoby to nastąpić do 2027/2028 r.
Taki scenariusz pozwoliłby na duży przełom na rynku samochodów elektrycznych, gdyż tego typu baterie cechują się większą pojemnością, krótszym czasem ładowania, a także mniejszym ryzykiem zapłonu.
Toyota spodziewa się, że dzięki temu jej samochody elektryczne będą miały zasięg do 1200 km, czyli ponad dwukrotnie większy zasięg niż mają obecnie elektryki z wyższej półki, a także czas ładowania wynoszący maksymalnie 10 minut.
Największym wyzwaniem w przypadku baterii ze stałym elektrolitem jest właśnie umasowienie ich produkcji, co przyznaje też sama Toyota. Montaż baterii musi odbywać się z wysoką precyzją i szybkością. Do tego dochodzi też duża wrażliwość na wilgoć i tlen.
„Financial Times” zwraca uwagę, że japoński koncern liczy na bateryjny sukces, który pozwoli mu nadgonić wcześniejszy sceptycyzm w stosunku do przyszłości samochodów elektrycznych, jaki spowodował skupienie się na pojazdach hybrydowych.
W efekcie amerykańska Tesla czy szereg chińskich producentów mocno Toyocie odskoczyło. Tymczasem Japończycy chcieliby wrócić do roli gracza, którym byli w minionych dekadach, gdy dzięki swoim rozwiązaniom wypierali z rynku amerykańskich i europejskich rywali.
Dlatego też Toyota może zacząć stosować nieco inną narrację, według której koncern czekał aż rynek elektryków osiągnie odpowiedni stopień rozwoju i ustalenia standardów w zakresie cen, zasięgu samochodów oraz czasu ładowania baterii. Taki, w którym Toyota wejdzie na rynek z rozwiązaniem, które pozwoli jej dokonać wielkiego skoku – od marudera do lidera samochodów elektrycznych. W taką wizję wydają się też wierzyć inwestorzy giełdowi, gdyż od początku 2023 r. akcje spółki podrożały o blisko 50 proc.
Zobacz też: Bateryjna liga mistrzów
Wycena używanych elektryków musi być łatwiejsza
– Pomiędzy kilkoma startupami trwa wyścig o to, kto opracuje najlepsze narzędzia do analizy stanu i wydajności baterii w używanych samochodach elektrycznych. Tak, aby pomóc sprzedającym i kupując w ocenie tego, ile naprawdę jest warty dany pojazd – donosi Reuters.
Agencja wyjaśnia, że w przypadku tradycyjnych samochodów z silnikiem spalinowym wiek oraz stan licznika pozwalają na szybkie oszacowanie wartości auta. W przypadku elektryków ta metoda nie ma zastosowania, gdyż dla pojazdów elektrycznych kluczową kwestią są parametry baterii, od której zależy to, jaki dystans samochód może pokonać.
Brak odpowiedniej wiedzy utrudnia handel używanymi samochodami. Dzięki testom, których wykonanie jest możliwe nawet w kilka minut, ten problem ma zostać rozwiązany.
Jeden z nich, opracowany przez brytyjską firmę Altelium, ma zostać wdrożony w tym roku w ponad 7 tys. punktów sprzedaży w USA oraz przeszło 5 tys. w Wielkiej Brytanii. Zdaniem przedstawicieli tego startupu, rynek używanych elektryków musi działać prawidłowo, bo inaczej odbije się to również na nowych pojazdach, a w konsekwencji będzie miało negatywny wpływ na rozwój elektromobilności.
Według firmy Recurrent ceny używanych samochodów elektrycznych w USA spadły we wrześniu średnio o 32 proc. rok do roku. W tym samym czasie używane auta spalinowe potaniały zaledwie o 7 proc. Z kolei firma AutoTrader wyliczyła, że w sierpniu elektryki były w Wielkiej Brytanii o 23 proc. tańsze niż rok wcześniej wobec 4 proc. w przypadku pojazdów spalinowych.
Bateria stanowi zazwyczaj ok. 40 proc. ceny nowego pojazdu. Brak stosowania dobrych praktyk może mocno odbić się na jej parametrach. Z doświadczeń austriackiego startupu Aviloo wynika, że po przejechaniu 100 tys. km możliwa wydajność baterii – w zależności od nawyków kierowców – może różnić się nawet o 30 proc.
Zobacz również: Węgry zrobią wszystko, żeby zostać bateryjną potęgą
Zyski z rozchwianych rynków kuszą koncerny naftowe
– Niestabilny świat powoduje zawirowania na rynkach, a to przekłada się na duże zyski – wskazuje „The Economist” tłumacząc, dlaczego koncerny naftowe ponownie rozwijają swoje działy handlowe.
Minione lata to czas żniw dla firm działających na rynkach surowcowych, chociażby dla takich graczy jak Glencore, Vitol czy Trafigura. Agresja Rosji na Ukrainę, napięcia pomiędzy Chinami i USA, klęski żywiołowe związane ze zmianami klimatu – to wszystko wpływa na zawirowania na rynkach. Podobnie jest obecnie chociażby w przypadku niepewności związanej z potencjalnymi skutkami wojny Izraela z Hamasem na sytuację na Bliskim Wschodzie.
Według firmy doradczej Oliver Wyman zyski firm traderskich w 2022 r. urosły o 60 proc. – do 115 mld dolarów. To sprawia, że również koncerny naftowe chcą coś ugryźć z tego tortu. W lutym 2023 r. ExxonMobil, który dwie dekady temu wycofał się z większej działalności traderskiej, ogłosił, że da jej jeszcze jedną szansę. Swoje struktury rozbudowują także Saudi Aramco, Abu Dhabi National Oil Company oraz QatarEnergy.
Jednak to europejskie koncerny – BP, Shell oraz TotalEnergy – mają największe ambicje. Firma konsultingowa Rystad Energy szacuje, że ich traderzy wypracowali w pierwszej połowie 2023 r. łącznie ok. 20 mld dolarów zysku – o dwie trzecie więcej niż w tym samym okresie 2019 r.
Oliver Wyman ocenia, że w latach 2016-2022 liczba handlowców w największych na świecie firmach naftowych z sektora prywatnego wzrosła o 46 proc. W dużej mierze jest to zasługa wielkiej trójki z Europy. Obecnie BP zatrudnia ok. 3000 traderów, a Shell i TotalEnergy po ok. 800. Dla porównania takie wyspecjalizowane podmioty jak Trafigura i Vitol mają zatrudniać kolejno ok. 1200 oraz 450 osób.
„The Economist” zwraca uwagę, że w dłuższej perspektywie coraz bardziej zdekarbonizowany miks energetyczny będzie prawdopodobnie mniej niestabilny niż dzisiejszy, oparty na paliwach kopalnych.
Tymczasem Rystad Energy szacuje, że globalne inwestycje w wydobycie ropy i gazu osiągną w tym roku 540 mld dolarów, co oznacza spadek o 35 proc. w stosunku do szczytu w 2014 r. Jednocześnie popyt na ropę naftową w dalszym ciągu rośnie, co poza polityką, konfliktami czy klęskami żywiołowymi będzie oddziaływać na sytuację na globalnym rynku.
Zobacz też: Amerykańskie rezerwy ropy naftowej są najniższe od 40 lat