Spis treści
Przedstawiamy cztery tematy, które zainteresowały naszą redakcję w minionym tygodniu w zagranicznych mediach opiniotwórczych.
Turbinowy wyścig powinien przyhamować
Szybkie tempo rozwoju turbin wiatrowych pozwoliło obniżyć koszty i udowodniło, że ta technologia może odegrać ważną rolę w dekarbonizacji energetyki. Jednak wyścig technologiczny w realiach zakłóconych łańcuchów dostaw i wysokiej inflacji może wyrządzić więcej szkody niż pożytku, a problemy producentów turbin stanowią dodatkowe ryzyko.
Taką diagnozę stawia „Financial Times”. Cytowany przez niego Christoph Zipf, rzecznik stowarzyszenia WindEurope, stwierdził, że przyspieszenie cyklu powstawania nowych generacji turbin w ostatnich latach nie był pomocny dla branży i ten proces powinien zwolnić.
Jeszcze na początku tego wieku morskie wiatraki osiągały moc zaledwie 2 MW, przy wysokości masztu wynoszącej 64 m i średnicy łopat rzędu 76 m. W 2017 r. było to kolejno 8 MW, 113 m i 164 m, a obecnie zaczyna być przekraczana bariera turbin o mocy 16 MW, montowanych na wieżach wysokich na blisko 150 m i posiadających łopaty o średnicy przekraczającej 250 m. Jednocześnie trwają już prace nad maszynami o mocy 18 MW.
Wśród inwestorów coraz częściej pojawiają się głosy, że branży w realizacji planów znacznie bardziej pomogłaby standaryzacja już istniejących rozwiązań niż śrubowanie kolejnych rekordów. Ten wyścig powoduje bowiem komplikacje w innych miejscach rynku. Przykładowo z ostatnich danych firmy doradczej Wood Mackenzie wynika, że około połowa globalnej floty statków instalacyjnych będzie musiała wkrótce zostać wycofana z eksploatacji, gdyż nie są one przystosowane do pracy z najnowszymi typami turbin.
Na budowę nowych statków trzeba będzie wydać ok. 13 mld dol. Jednak armatorzy, którzy nie zdążyli jeszcze osiągnąć zwrotu z dotychczasowych inwestycji, już zapowiadają, że nie będą składać w stoczniach zamówień dopóki nie będą mieć długoterminowych umów z deweloperami morskich farm wiatrowych.
Szybkie zwiększanie mocy i rozmiarów wiatraków sprawia, że trudno również o wyciągnięcie głębszych doświadczeń z ich eksploatacji, co pomogłoby w konstruowaniu bardziej niezawodnych maszyn kolejnych generacji. Wyspecjalizowana w ubezpieczaniu energetyki odnawialnej firma GCube wskazała niedawno, że turbiny o mocy większej niż 8 MW notują awarie szybciej niż mniejsze modele.
Zobacz też: Kosztowna walka Siemensa z awariami turbin wiatrowych
Mimo tego najwięksi zachodni gracze – Vestas, General Electric i Siemens – wzajemnie napędzają pomiędzy sobą rywalizację o tytuł producenta największej turbiny. Jednocześnie, jak wskazuje „Financial Times” motywuje ich do tego lęk przed rosnącymi w siłę dostawcami z Chin. Dlatego niektórzy przedstawiciele branży zwracają też uwagę, aby nawoływanie do bardziej stonowanego rozwoju nie doprowadziło przy okazji do stłumienia pędu do innowacyjności.
Zobacz także: Polskie firmy zbierają miliardy na farmy wiatrowe na Bałtyku
Rezerwy kluczowych metali policzone i wycenione
Energy Monitor, bazując na danych swojej macierzystej grupy Global Data, stworzył ranking krajów posiadających największe rezerwy metali kluczowych dla transformacji energetycznej: litu, kobaltu, miedzi i niklu. Ponadto serwis wycenił je bazując na sierpniowych notowaniach giełdy w Londynie.
W przypadku litu, potrzebnego do produkcji baterii litowo-jonowych wykorzystywanych w pojazdach elektrycznych i magazynach energii, największymi dostępnymi zasobami dysponują Australia i Chile – wynoszą one kolejno 9,3 mln ton oraz 6,2 mln ton, a ich wartość to odpowiednio 324 mld oraz 216 mld dolarów.
Na dalszych pozycjach znalazły się m.in. Argentyna (2,7 mln ton), Chiny (2 mln ton), USA (1 mln ton) i Kanada (0,93 mln ton). Niemniej dodatkowe, bardzo duże zasoby, potencjalnie mogą skrywać tereny objęte pustyniami solnymi na terytoriach Boliwii (21 mln ton), Argentyny (20 mln ton) oraz Chile (11 mln ton).
Jeśli chodzi o kobalt, kluczowy surowiec dla przemysłu bateryjnego, to liderem jest Demokratyczna Republika Konga z rezerwami na poziomie 4 mln ton, których wartość wynosi 133 mld dol. Niestety eksploatacja kobaltu w DRK, która posiada połowę globalnych zasobów tego surowca, często jest splamiona współczesnym niewolnictwem i nadmiernym skażeniem środowiska. Pozostałe miejsca na podium zajmują Australia (1,5 mln ton/50 mld dol.) i Indonezja (0,6 mln ton/20 mld dol.).
Miedź to metal, który ma nie tylko zastosowanie w technologiach związanych z OZE, ale też chociażby w infrastrukturze sieciowej. Około 20 proc. jego globalnych rezerw posiada Chile z zasobami wynoszącymi 190 mln ton, które są warte 1,56 bln dol. Kolejne miejsca zajmują Australia (97 mln ton/799 mld dol.), Peru (81 mln ton/667 mld dol.) i Rosja (62 mln ton/511 mld dol.), a na siódmej pozycji znalazła się Polska. Nasze miedziowe rezerwy wynoszą 30 mln ton i są warte 247 mld dol.
Nikiel, który ma zastosowanie m.in. w wysokiej jakości bateriach, to natomiast bogactwo Australii i Indonezji. Każde z tych państw może pochwalić się zasobami mającymi po 21 mln ton i wartymi 425 mld dol. Na dalszych pozycjach uplasowały się Brazylia (16 mln ton/324 mld dol.), Rosja (7,5 mln ton/152 mld dol.) i Nowa Kaledonia – francuskie terytorium zamorskie na południowym Pacyfiku (7,1 mln ton/144 mld dol.).
Biorąc pod uwagę wszystkie cztery metale Energy Monitor wyliczył, że najcenniejsze rezerwy posiada Chile (1,89 bln dol.), a następnie Australia (1,49 bln dol.) i Rosja (671 mld dol.). Kolejne miejsca zajmują Peru (667 mld dol.), Indonezja (644 mld dol.), Meksyk (437 mld dol.), DRK (356 mld dol.), Brazylia (333 mld dol.) i silna w zasoby miedzi Polska (247 mld dol.).
Zobacz również: Chiny celnie zadają surowcowe ciosy
Jak pogodzić klimat ze stalą i aluminium
Brukselski portal Euractiv przypomina, że za niespełna dwa miesiące mija termin na zawarcie ustaleń pomiędzy Unią Europejską a Stanami Zjednoczonymi, które określą zasady handlu stalą i aluminium.
UE i USA 31 października 2021 r. tymczasowo zawiesiły spór dotyczący ceł na te produkty, a także zadeklarowały zawarcie globalnego porozumienia w sprawie zrównoważonej stali i aluminium. Dwuletni czas na wypracowanie nowych reguł współpracy mija z końcem przyszłego miesiąca, ale strony wciąż różnią się podejściem do tego, jak połączyć kwestie handlowe z polityką klimatyczną.
Zgodnie z dotychczasowym zamysłem zawarte pomiędzy UE a USA porozumienie byłoby otwarte dla innych państw chcących współpracować w dziedzinie produkcji stali i aluminium o jak najniższym śladzie węglowym.
Amerykanie tę współpracę widzą w takiej formie, w której członkowie porozumienia chroniliby swoje rynki wspólnymi taryfami celnymi wobec produktów z krajów trzecich. Takich, aby były one bolesne dla producentów w krajach, gdzie hutnictwo nadmiernie zanieczyszcza środowisko lub jest zbyt mocno dotowane przez państwo, co przyczynia się do globalnej nadpodaży.
Poziom taryf byłby obliczany na podstawie intensywności emisji CO2 przez przemysł stalowy i aluminiowy w danym państwie. Im bardziej będą one emisyjne, tym wyższa będzie stosowana wobec nich stawka taryfy celnej. Jednak w UE takie podejście nie jest postrzegane pozytywnie, gdyż nie daje indywidualnym producentom motywacji do dekarbonizacji.
Unijne stanowisko jest bliższe mechanizmowi CBAM, który zaczyna być powoli wdrażany. Ma on służyć dostosowaniu cen wybranych produktów (żelazo, stal, cement, aluminium, nawozy, energia elektryczna oraz wodór) na granicach UE poprzez uwzględnienie kosztów emisji CO2. Będą one ustalane na podstawie aktualnych notowań EU ETS oraz ilości CO2 wyemitowanego w procesie produkcyjnym.
Amerykańska administracja jednak do takich pomysłów podchodzi niechętne, gdyż wymagałoby to powstrzymania się od stosowania ceł i wdrożenia wdrożenia mechanizmu podobnego do CBAM. Ponadto w USA nie ma ogólnokrajowego systemu handlu emisjami.
Dlatego, jak pisze Euractiv, możliwe, że pod koniec października dojdzie do jakiejś formy prolongaty dotychczasowych ustaleń pomiędzy UE a USA, a termin negocjacji docelowych rozwiązań zostanie wydłużony.
Zobacz też: Unia ma krytyczny problem z aluminium
Chińskie emisje mogą się obniżyć
– Chiny od czasu przystąpienia w 2001 r. do Światowej Organizacji Handlu i uzyskania statusu „fabryki świata” przyczyniły się do prawie dwóch trzecich globalnego wzrostu emisji CO2. Nawet w przeliczeniu na mieszkańca są one obecnie większym emitentem niż UE – podkreśla Bloomberg.
Jednocześnie agencja wskazuje, że słabe – w stosunku do oczekiwań – wyniki chińskiej gospodarki po zakończeniu restrykcyjnych obostrzeń pandemicznych mogą przyczynić się do obniżenia poziomu emisji CO2 w Państwie Środka. Stałoby się tak w przypadku reorientacji gospodarki w kierunku bardziej efektywnej produkcji.
Zużycie energii w Chinach jest nierozerwalnie powiązane z poziomem PKB. Były premier Li Keqiang argumentował kiedyś, że zapotrzebowanie na energię elektryczną i obciążenie kolei ładunkami (głównie węgla) stanowią nawet lepszy wskaźnik wzrostu niż oficjalne PKB. W efekcie w pierwszych miesiącach pandemii lokalne władze posuwały się do takich działań jak nakazywanie przedsiębiorstwom pozostawienie włączonego sprzętu w opuszczonych biurach, aby zwiększyć zużycie energii, a przez to zmniejszyć postrzegany spadek produkcji.
W pierwszych latach prezydentury Xi Jinpinga było wiele zapowiedzi o przejściu od inwestycji do konsumpcji jako siły napędowej wzrostu gospodarczego. Choć emisyjność energii elektrycznej spada dzięki rosnącemu wykorzystaniu OZE, to energochłonność gospodarki utknęła w martwym punkcie w porównaniu poprzednikami Xi, czyli Hu Jintao i Jiang Zeminem.
Dzieje się tak prawdopodobnie dlatego, że Pekin nadmiernie uzależnił się od energochłonnego przemysłu ciężkiego, budownictwa i inwestycji infrastrukturalnych jako narzędzi, które umożliwiają osiągnięcie celów gospodarczych. Bloomberg zaznacza, że gdyby Chiny były w stanie wygenerować tyle samo dolarów z każdej megawatogodziny co kraje rozwinięte, to ich PKB byłby dwukrotnie większy.
Agencja przypomina, że także w państwach dawnego bloku komunistycznego inwestycje kierowano nie do dochodowych przedsiębiorstw, które poprawiłyby długoterminowy dobrobyt, ale do wszelkich projektów, które najszybciej przekładały się na wzrost PKB. Upadek systemu w konsekwencji oznaczał wówczas wtedy także zapaść dużej części energochłonnej i wysoce emisyjnej gospodarki.
Zobacz również: Polska ma najdroższy prąd w Europie. Na import wydamy 3 mld zł