Przyszły rząd, niezależnie od tego kto go utworzy, musi napisać i przyjąć politykę energetyczną Polski do 2050 r. i strategię dla górnictwa węgla kamiennego. Trzeba na nowo przemyśleć miejsce węgla w naszej gospodarce za 10, 20, czy 30 lat, bo scenariusz przyjmowany dotychczas jako centralny jest nie do zrealizowania. Jak szacują eksperci WISE, w 2050 r. z wydobyciem węgla będziemy się już żegnać.
Przyjęta sześć lat temu Polityka energetyczna Polski do 2030 r. zakłada, że produkcja prądu będzie stabilnie rosnąć, a zużycie węgla kamiennego przez kolejnych 15 lat powinno się tylko lekko obniżać. Prognozy zawarte w polityce do 2030 już niejeden raz okazywały się nietrafione (o tym jak trudno prognozować w dłuższym horyzoncie niech świadczy fakt, że w 2009 r. oczekiwano cen węgla na poziomie 120 dolarów za tonę, a dzisiaj wynoszą one niespełna 60 USD). Ale robi się jeszcze ciekawiej, bo popyt na surowiec, szczególnie ten energetyczny, spada w tempie, którego rząd nie przewidział. W ubiegłym roku sprzedaż polskiego węgla wyniosła 68 mln ton, o ponad 10% mniej, niż rok wcześniej.
Przyczyny dobrze znamy: czarna energia jest wypychana z rynku przez tą z subsydiowanych odnawialnych źródeł, a także, jak widzieliśmy w 2014 roku, przez tańszy prąd z importu (patrz: Polska importerem prądu. Pierwszy raz od 1989). Źle zarządzane górnictwo zdaje się nie słuchać wypowiedzianych w sierpniu 2013 r. przez ówczesnego premiera Donalda Tuska słów, że „Polska węglem stoi” i z roku na rok stopniowo ma się coraz gorzej.
Strat Kompanii nie wywołała G7
Trwa globalna ekspansja gazu i OZE (ostatnio pisze o tym. m.in. Bloomberg New Energy Finance: The Way Humans Get Electricity is About to Change Forever). Deklaracje o dekarbonizacji gospodarki, jakie padają na poziomie UE, czy państw grupy G7, mają pewien wpływ sytuację w sektorze węgla kamiennego na świecie i negatywny stosunek instytucji finansowych do angażowania się w ten sektor, ale w żaden sposób nie przyczyniły się do 1 mld zł strat, jakie prawdopodobnie odnotuje w I półroczu br. krajowe górnictwo.
– Jeśli nie będziemy restrukturyzować polskiego górnictwa węgla kamiennego, to upadnie za 5-10 lat. Jeżeli uda się przeprowadzić głęboką restrukturyzację, ostatnie kopalnie będą zamykane w latach 40-tych XXI w., a w wypadku bardzo korzystnego splotu okoliczności zewnętrznych takich jak wysokie ceny węgla na świecie nawet w latach 60-tych – ocenia Maciej Bukowski, ekspert Warszawskiego Instytutu Studiów Ekonomicznych.
WISE w raporcie „Polski węgiel: Quo vadis?” ocenił perspektywy rozwoju górnictwa węgla kamiennego jako jednego z wielu sektorów gospodarki. I walczy z jednym z dogmatów, jakimi kierują się „wyznawcy węgla” o tym, że jego wydobycie to jedna z kluczowych gałęzi polskiej gospodarki. Faktycznie nie ma się czym szczycić: wkład górnictwa węgla we wzrost gospodarczy jest ujemny.
O ile dziesięć lat temu górnictwo węgla – w którym dominującą rolę odgrywa wydobycie węgla kamiennego – odpowiadało za 1,8% wartości dodanej wytworzonej w Polsce, to obecnie jest to jedynie ok. 1%. Spadł też udział górnictwa w krajowym zatrudnieniu i wynagrodzeniach.
– Cały przemysł przetwórczy żyje w sytuacji realnego spadku cen na swoje produkty, które rosną wolniej od stopy inflacji. Odpowiedzią na ten problem są w praktyce nieprzerwane inwestycje we wzrost efektywności, większe umaszynowienie i mniejsze zatrudnienie. W Stanach Zjednoczonych w ciągu ostatnich kliku dekad przemysł zmniejszył swój udział w zatrudnieniu z 40 proc. do 10 proc., jednocześnie wielokrotnie zwiększając produkcję. W Europie Zachodniej, Japonii i innych najbardziej rozwiniętych krajach świata było podobnie – wyjaśnia Maciej Bukowski.
Górnictwo nie rośnie tak jak inne branże
Także polski przemysł szybko podnosi wydajność dzięki czemu wolumen jego produkcji może rosnąć 7% rocznie. Na tym tle górnictwo wypada bardzo blado – produktywność wydobycia w polskich kopalniach, mimo, że jest bardzo niska (700 ton na górnika), nie poprawia się.
– Jednocześnie w państwowych spółkach górniczych bardzo wysokie są płace i zatrudnienie, przez co cena sprzedaży węgla nie pokrywa dziś jednostkowych kosztów jego wydobycia. Udział płac w ogóle kosztów znacznie przekracza 50 proc – wskaźnik charakterystyczny raczej dla usług niż branży przemysłowej. W takich warunkach konkurencja rynkowa jest bardzo utrudniona – wyjaśnia ekspert WISE.
Dodaje, że nawet w okresie bańki surowcowej, gdy ceny węgla szybowały do góry razem z cenami ropy, rentowność EBIT państwowych spółek górniczych nie przekraczała 7-8 proc. To za mało, aby sektor utrzymywał się w normalnych warunkach rynkowych, bo prywatni inwestorzy oczekują min. 15-20 proc. rentowności (dla przykładu w czasie prosperity prywatna Bogdanka miała 30 proc. rentowność). Dziś – kiedy ceny węgla na rynkach światowych bardzo spadły rentowność państwowych spółek wydobywczych jest ujemna.
Co dalej z tą polityką
Górnictwo węgla kamiennego w Polsce jest sektorem, dla którego rząd nie ma planu. Nie dość, że obowiązująca obecnie strategia dla tej branży nie sprawdziła się, to jeszcze przestaje obowiązywać z końcem 2015 r. Chciałoby się poznać nową przynajmniej na kilka miesięcy przed początkiem jej obowiązywania, ale dobrze wiadomo, że to nie nastąpi.
Pytanie więc, czy przyszły rząd wykaże się zdecydowaniem i pisząc strategię dla górnictwa węgla kamiennego i nie zabrnie w kolejne układy ze związkowcami i gwarancje, które dalej będą dobijać węgiel kamienny w Polsce, czy przedstawi plan efektywnego zarządzania zasobami, które dzisiaj mamy i żegnania się z tymi, których jako kraj nie będziemy już potrzebować.
Strategia dla górnictwa powinna być podstawą do prac nad Polityką energetyczną 2050. Z prognozami, na których dotychczas bazował rząd pracując na dokumentem, można zapoznać się m.in. dzięki tej prezentacji Ministerstwa Gospodarki. W świetle tego, o czym mówi WISE, najbardziej realistyczny wydaje się scenariusz określany jako „ekspansja OZE” (slajd 15).
Dla pełni obrazu przyszły minister gospodarki (czy może energetyki) powinien do projektu PEP 2050 dołożyć też scenariusz, że za 35 lat krajowe wydobycie węgla mieści się w przedziale od zera do 20 milionów ton rocznie. Takiego rozwoju wydarzeń nie jesteśmy w stanie dzisiaj wykluczyć, choć jednocześnie nad horyzoncie nie widać rządu, który miałby odwagę to powiedzieć.