Spis treści
Bezpośrednie linie energetyczne mogłyby połączyć odbiorców przemysłowych z wytwórcami energii elektrycznej z OZE z pominięciem sieci przesyłowych i dystrybucyjnych. Zwłaszcza te drugie już od dłuższego czasu w coraz mniejszym stopniu pozwalają na przyłączanie nowych farm fotowoltaicznych czy wiatrowych. Przyznają to nawet sami dystrybutorzy energii, a także przedstawiciele rządu.
Zobacz też: Bruksela stawia nowe cele dla fotowoltaiki, wiatraków i pomp ciepła
W tej sytuacji linie bezpośrednie mogłyby choć w pewnym stopniu ten problem zniwelować z pożytkiem dla całego Krajowego Systemu Elektroenergetycznego (KSE). Z tego rozwiązania chce bowiem korzystać przede wszystkim przemysł energochłonny, który jest zagrożony utratą konkurencyjności z powodu wysokich cen energii.
Znikająca liberalizacja przepisów
Przypomnijmy, że zgodnie z obecnym stanem prawnym przed wystąpieniem z wnioskiem o pozwolenie na budowę linii bezpośredniej koniecznie jest uzyskanie zgody Prezesa Urzędu Regulacji Energetyki.
Do takiego przypadku jednak jeszcze nie doszło, bo ścisłe interpretowanie przepisów powoduje, że taka zgoda mogłaby nastąpić tylko wtedy, gdy zaspokojenie potrzeb danego odbiorcy nie mogło nastąpić za pośrednictwem KSE.
Zatem w praktyce dana fabryka musiałaby pracować w układzie wyspowym, a taka energetyczna autarkia nie jest możliwa w przypadku przemysłu, który musi mieć pewność zasilania. Tej natomiast farmy wiatrowe czy fotowoltaiczne – jako źródła zależne od wiatru i słońca – nie są w stanie zapewnić. Dlatego dostęp do KSE jest niezbędny, a błędne koło w temacie linii bezpośrednich się zamyka.
Regulacje mające liberalizować możliwość budowy linii bezpośrednich pojawiły się wpierw w projekcie nowelizacji Prawa Energetycznego i Ustawy o OZE (numer z wykazu UC 74), nad którym prace od czerwca 2021 r. prowadzi Ministerstwo Klimatu i Środowiska.
Rok później, w czerwcu 2022 r., przepisy te nieoczekiwanie zostały całkowicie usunięte z projektu nowelizacji przez resort klimatu. Już wówczas spotkało się to z negatywną reakcją Ministerstwa Rozwoju i Technologii, które wskazało, że może wnieść całościową propozycję regulujących tę kwestię na etapie Stałego Komitetu Rady Ministrów.
Z kolei resort klimatu zapewniał, że pracuje nad nowymi rozwiązaniami, które uregulują to zagadnienie. Pisaliśmy o tym obszernie w artykule pt. Kluczowe dla przemysłu przepisy wyparowały z ustawy.
Rozwój bierze się linie bezpośrednie
Niespodziewanie minister rozwoju Waldemar Buda ogłosił przyspieszenie prac nad liberalizacją przepisów dla linii bezpośrednich 15 września – przy okazji prezentacji założeń pomocy finansowej dla energochłonnych przedsiębiorstw.
Zapowiedzi te brzmiały dosyć pozytywnie, gdyż m.in. zakładały wyłączenie inwestycji w linie bezpośrednie z obowiązku uzyskania zgody Prezesa URE, gdy będzie nimi dostarczana energia wyłącznie z OZE. Według zapowiedzi resortu rozwoju, użytkownicy linii bezpośrednich mieli nie ponosić m.in. takich opłat sieciowych jak mocowa, kogeneracyjna czy sieciowa zmienna.
Po zapowiedziach Budy resort klimatu postanowił jednak zmienić zdanie co do obecności linii bezpośrednich w projekcie nowelizacji UC74. Jednak przywrócone do projektu przepisy w nowej wersji również okazały się dalekie od oczekiwań przemysłu energochłonnego.
Zobacz więcej: Linie bezpośrednie będą, ale przemysłu nie zadowolą
Wśród nich znalazły się m.in. takie rozwiązania jak zwolnienie od obowiązku uzyskania zgody Prezesa URE na budowę linii bezpośredniej, ale tylko dla źródła OZE do mocy 1 MW lub dla podmiotów odłączonych od KSE.
Główny mankament to jednak wciąż kwestia opłat, które mieliby ponosić użytkownicy linii bezpośrednich. Przemysł wychodził z założenia, że takich opłat z zasadzie nie powinno być, gdyż to inwestor linii bezpośrednich bierze na siebie koszt ich budowy w sytuacji, gdy państwo nie jest w stanie zapewnić mocy przyłączeniowych i rozwoju OZE.
Z kolei URE czy operatorzy sieci postrzegali linie bezpośrednie jako chęć obchodzenia przez przemysł kosztów utrzymania KSE. Ten pogląd wydaje się też podzielać resort klimatu, gdyż zgodnie z aktualną wersją projektu UC74 użytkownik linii bezpośredniej miałby ponosić opłaty sieciowe zgodnie z taryfą dystrybutora energii, do którego sieci jest przyłączony. Ponadto miałby też ponosić opłatę mocową, OZE oraz kogeneracyjną.
Klimat nie chce Rozwoju w energetyce
Na zastrzeżenia resortu rozwoju na te zapisy nowelizacji nie trzeba było długo czekać. Już pod koniec września, na etapie prac nad projektem na Komitecie do Spraw Europejskich, pismo z uwagami skierowała wiceminister rozwoju Kamila Król.
– Ministerstwo (Rozwoju – red.) proponuje rozwiązania, które z jednej strony są zgodne z prawodawstwem UE, a jednocześnie właściwie reaguje na pilne wyzwanie związane z nagłym wzrostem cen gazu i energii elektrycznej wywołanym rosyjską agresją na Ukrainę, co wpływa znacząco na rentowność wielu przedsiębiorców, w tym przedsiębiorstw przemysłowych – podkreślała wiceminister Król.
Jednocześnie zwracała uwagę, że jest potrzebne doprecyzowanie definicji linii bezpośredniej – wyjaśnienie, że może być do niej podłączony również odbiorca podłączony do KSE. Resort wnioskował też m.in., że linie bezpośrednie powinny być zwolnione z uzyskiwania zgody URE niezależnie od mocy instalacji wytwórczej. Ponadto ich użytkownicy powinni zostać zwolnieni z większości opłat związanych z dystrybucją energii.
– Propozycja w formie konkretnych przepisów prawa zostanie przedstawiona przez MRiT na etapie Komitetu Stałego Rady Ministrów – zapowiadała pod koniec września wiceminister Król.
W ostatnich tygodniach do portalu WysokieNapiecie.pl dotarły informacje, że różnica zdań pomiędzy resortami klimatu a rozwoju w temacie linii bezpośrednich coraz mocniej przybiera na sile. Zwłaszcza, że minister rozwoju Waldemar Buda zaczął przymierzać się z wnioskiem o wpisanie do wykazu prac rządu nowego projektu ustawy w tym temacie.
Miało się to spotkać z bardziej stanowczą reakcją minister klimatu Anny Moskwy, która przekazała negatywną opinię w tej kwestii Łukaszowi Schreiberowi, kierującemu Komitetem Stałym Rady Ministrów. Minister Moskwa miała m.in. argumentować, że tematyka linii bezpośrednich przynależy kompetencjom resortu klimatu, a osobna inicjatywa legislacyjna w tej sprawie przyniesie co najwyżej większą niepewność prawną.
Minister Buda krytykuje resort klimatu
Wszystko wskazuje jednak na to, że minister Waldemar Buda jest zdeterminowany, aby forsować pomysły swojego resortu, czego dowodem jest kolejne pismo z uwagami, zgłoszone 15 listopada na etapie rozpatrywania projektu UC74 przez Komitet do spraw Europejskich.
– Biorąc pod uwagę niezwykle poważne oraz pilne zagrożenie dla konkurencyjności polskiej gospodarki na rynkach międzynarodowych oraz rentowności polskiego przemysłu energochłonnego spowodowane bezprecedensowym wzrostem kosztów energii, jak również biorąc pod uwagę jednoznacznie negatywną ocenę projektu zaproponowanego przez Ministerstwo Klimatu i Środowiska przez polskich przedsiębiorców i pracodawców, w tym przemysł energochłonny, Minister Rozwoju i Technologii, odpowiedzialny, zgodnie z ustawą z dnia 4 września 1997 r. o działach administracji rządowej, za konkurencyjność i rentowność polskiej gospodarki, jak również energetykę rozproszoną, uznał, że nowy projekt legislacyjny jest konieczny w zaistniałej sytuacji – czytamy w obszernym dokumencie, podpisanym przez ministra Waldemara Budę.
Miejscami z tego dokumentu wybrzmiewa dosyć ostra krytyka wobec resortu klimatu, choćby odnośnie tego, że linie bezpośrednie mają rzekomo negatywny wpływ na KSE.
– Biorąc pod uwagę obecny kierunek polskiej i unijnej polityki energetycznej oraz klimatycznej należy uznać, że linia bezpośrednia, obok takich instytucji jak prosument energii odnawialnej czy wspólnota energetyczna energii odnawialnej, stanowi podstawowy element nowego rynku energii elektrycznej – stwierdził Buda.
Jak dodał, „rozwój linii bezpośrednich stanowi integralny element rozwoju nowego rynku energii, który jest promowany zarówno przez politykę polską, jak i unijną”.
– Rozwój tych linii jest niezbędny do wykorzystania w systemie nowych mocy z energii odnawialnej, które są z kolei niezbędne do osiągnięcia celów energetycznych i klimatycznych realizowanych przez Polskę oraz Unię Europejską – wskazał Waldemar Buda.
– Jednocześnie już obecnie istnieje szereg instrumentów prawnych oraz technologicznych, które skutecznie przeciwdziałają zagrożeniom dla KSE. Tym samym, ograniczenie możliwości wprowadzania danej kategorii energii, jedynie z tego względu, że jest ona dostarczana linią bezpośrednią, będzie stanowić nieuzasadnioną dyskryminację pewnej kategorii podmiotów na rynku energii, co jest sprzeczne z prawodawstwem UE – podkreślił.
„Bezpodstawne wzbogacenie”
Szef resortu rozwoju duża miejsca poświęcił też postulowanemu przez Ministerstwo Klimatu i Środowiska nakładaniu na linie bezpośrednie opłat sieciowych.
– Rozwiązanie polegające na obciążeniu energii dostarczanej linią bezpośrednią wszystkimi opłatami dystrybucyjnymi oraz związanymi z produkcją energii jest nie do przyjęcia. Nie jest uzasadnione, aby podmiot, który samodzielnie buduje i utrzymuje własne źródła OZE oraz linię bezpośrednią ponosił pełne opłaty z tytułu instalacji oraz linii, których utrzymaniem operator systemu w ogóle się nie zajmuje. Stanowić będzie to bezpodstawne wzbogacenie – podkreślił Buda.
Resort rozwoju uważa, że istniejące rozwiązania prawne i technologiczne, m.in. skokowy wzrost opłaty mocowej za większą zmienność poboru energii, skutecznie zniechęcają odbiorców do zwiększania zmienności własnego poboru.
Ponadto zachęcają one do bilansowania źródeł OZE poprzez zróżnicowanie ich rodzajów (np. wiatr+słońce+biogaz), zastosowaniu magazynów energii oraz wprowadzenia mechanizmów dostosowania zapotrzebowania na energię, np. poprzez dostosowanie czasu przeprowadzania danych procesów produkcyjnych. Dlatego – zdaniem MRiT – zastosowanie linii bezpośrednich nie będzie generować istotnych kosztów dla operatorów sieci.
– Szczególnie, że sam przemysł energochłonny oferuje swój wkład w bilansowanie KSE, do czego posiada możliwości, wiedzę i doświadczenie. Należy również zauważyć, że zgodnie z dotychczasowymi przepisami, niezależnie od poboru powinna być pobierana jedynie opłata sieciowa stała, która będzie wciąż pobierana przez operatora na podstawie mocy przyłącza – wyjaśnił minister Buda.
Dodał, że ewentualny uszczerbek w opłacie sieciowej zmiennej, jakościowej i przejściowej można wyrównać np. poprzez zastosowanie opłaty kompensacyjnej, obliczonej na podstawie ilości energii równej spadkowi wolumenu energii pobieranej z KSE po zastosowaniu linii bezpośredniej.
– Rozwiązanie to powinno być jednak dodatkowo przeanalizowane biorąc pod uwagę opłacalność ekonomiczną linii bezpośredniej dla polskiego przemysłu. Podsumowując, nie jest uzasadnione obiektywnymi przesłankami objecie energii dostarczanej linią bezpośrednią pełnymi opłatami dystrybucyjnymi, gdyż linie te nie będę generować takich kosztów dla operatorów sieci. Opłata stała oraz ewentualna opłata kompensacyjna, połączona z istniejącymi regulacjami rynku mocy, są wystarczające w celu ograniczenia zróżnicowania poboru energii oraz zapewnienia braku uszczerbku w dochodach operatorów sieci – zaznaczył minister Waldemar Buda.
MAP też punktuje
Co ciekawe, swoje krytyczne uwagi w temacie proponowanych przez resort klimatu przepisów dla linii bezpośrednich w ostatnich dniach przekazało też Ministerstwo Aktywów Państwowych.
– Obecne brzmienie proponowanych regulacji dotyczących definicji „linii bezpośredniej” powoduje powstanie ryzyka obciążenia dodatkowymi opłatami istniejących zakładów i kompleksów przemysłowych wykorzystujących model „autokonsumpcji” (tj. produkcji energii elektrycznej i zużycia jej w ramach tego zakładu bądź kompleksu przez wytwórcę), ze względu na posiadany przez niektóre duże przedsiębiorstwa przemysłowe jednocześnie statusu wytwórcy i przedsiębiorstwa zajmującego się obrotem energią elektryczną – czytamy w dokumencie, podpisanym przez wiceministra aktywów państwowych Karola Rabendę.
– Druga część proponowanej definicji „linii bezpośredniej” może objąć swoim zakresem modele autokonsumpcji, w których linia elektroenergetyczna łączy jednostkę wytwórczą (nie musi być ona wydzielona) z urządzeniami lub instalacjami należącymi do wytwórcy posiadającego jednocześnie koncesję na obrót energią elektryczną lub do podmiotów z nim powiązanych lub nawet niepowiązanych, lecz przyłączonych do jego urządzeń i instalacji – czytamy również.
Za istnieniem takiego ryzyka – zdaniem Ministerstwa Aktywów Państwowych – przemawia „przyjęta w doktrynie interpretacja podobnie brzmiącej obecnej definicji linii bezpośredniej, zgodnie z którą za taką linię należy uważać również linię łączącą jednostkę wytwórczą z urządzeniami i instalacjami należącymi do wytwórcy lub przedsiębiorstw od niego zależnych”.
– Ryzyko to występować będzie również w przypadku, gdy w odniesieniu do instalacji łączącej jednostkę wytwórczą z instalacjami wytwórcy lub podmiotów podporządkowanych / odbiorców został wyznaczony OSD. W wielu dużych zakładach przemysłowych funkcjonuje OSDn (operator systemu dystrybucyjnego elektroenergetycznego, którego sieć dystrybucyjna nie posiada bezpośredniego połączenia z siecią przesyłową – red.) – wyjaśnił Rabenda.
– Z uwagi na historyczne uwarunkowania energetyki przemysłowej o złożonych stanach faktycznych, regulacje dotyczące linii bezpośredniej wymagają zatem doprecyzowania, aby nie doprowadzić do pogorszenia się sytuacji zakładów przemysłowych, mających jednocześnie status przedsiębiorstw energetycznych (Orlen, KGHM, Azoty). Zaszłości dziejowe dotyczące rozwoju kompleksów przemysłowych, w których funkcjonują przedsiębiorstwa energetyczne, powodują, że istniejące na ich terenie stany faktyczne są wyjątkowo skomplikowane – podsumował.
Przeciąganie linii
Na koniec warto przypomnieć, że wiosną tego roku resort klimatu przejął od resortu rozwoju projekt nowelizacji ustawy o inwestycjach w zakresie elektrowni wiatrowych oraz niektórych innych ustaw, czyli tzw. ustawy wiatrakowej dotyczącej zasady 10H.
Prace nad tą nowelizacją dynamicznie ruszyły wiosną 2021 r. Niedługo później, po opuszczeniu Zjednoczonej Prawicy przez Jarosława Gowina i jego najbliższe otoczenie, zarówno resort rozwoju, a przez to również sam projekt nowelizacji 10H, nie miał gospodarza.
Prace nad nowelizacją praktycznie zamarły, a gdy okazało się, że stanowią też jeden z kamieni milowych do „odhaczenia” w ramach odblokowania Krajowego Planu Odbudowy, to wiosną tego roku postanowiono projekt przekazać do resortu klimatu.
Ten całkiem sprawnie nowelizację dokończył, a rząd na początku lipca projekt przyjął i przekazał do prac w Sejmie. Jak jednak wiadomo, od tego czasu projekt leży w sejmowej zamrażarce, bo Solidarna Polska oraz antywiatrakowe środowiska w PiS pozostają negatywnie nastawione do luzowania obostrzeń dla farm wiatrowych.
Zobacz więcej: Walka z wiatrakami: politycznie nieopłacalna, a dla Polaków kosztowna
Teraz natomiast widać, że to właśnie Ministerstwo Rozwoju i Technologii chce wyszarpać z resortu klimatu linie bezpośrednie, w pewien sposób łącząc je z działaniami dotyczącymi polityki gospodarczej i przemysłowej. Resort rozwoju uważa, że kwestia ta należy do energetyki rozproszonej, a to z kolei jest wpisane jako „działka” MRiT.
Jaki jest dalszy scenariusz? Zwykle w przypadków sporów między ministerstwami Kancelaria Premiera na początku chce żeby się dogadały. Jeśli się nie uda, to spór powinien rozstrzygnąć premier.
Oby tylko z tego „przeciągania linii” finalnie wyszło coś, co skutecznie odblokuje ten kluczowy dla przemysłu energochłonnego temat. Według informacji portalu WysokieNapiecie.pl brak uregulowań w tej kwestii blokuje inwestycje warte ok. 10 mld zł.