Energetycy mają nowego konika – nazywa się rynek mocy. Co to takiego i dlaczego tak drogo?
W dużym uproszczeniu chodzi o to, żeby rządy dopłacały do budowy nowych elektrowni konwencjonalnych, bo inwestycje w nie się po prostu nie opłacają. O przyczynach tego zjawiska pisaliśmy już w „Hamlet z elektrowni„. Najważniejszą jest po prostu niska cena prądu, spowodowana mniejszym zapotrzebowaniem w dużych i średnich firmach. Za to z kolei odpowiada kryzys.
W rezultacie wiele polskich elektrowni w obecnych warunkach przestało produkować energię, bo robiłoby to drożej, niż wynosi jego rynkowa cena. Które konkretnie – to najściślej strzeżona tajemnica koncernów energetycznych, wiadomo tylko, że jedną z nich jest należąca do PGE Dolna Odra. Na dobrą sprawę należałoby je wyłączyć, przynajmniej obecnie.
Ale zamknięcie elektrowni nie wchodzi w rachubę ze względów społecznych. Żaden prezes koncernu nie zwolni tak dużej załogi, zwłaszcza, gdy ma ona gwarancje zatrudnienia do 2017 roku. Mogłoby to także wywołać kłopoty z bezpieczeństwem energetycznym. Chodzi o tzw. moc szczytową – czyli zapewnienie wystarczających dostawa prądu w szczycie zapotrzebowania – z reguły wieczorem. Niektórzy szefowie spółek energetycznych postulują więc wprowadzenie rynku mocy. W dużym uproszczeniu rząd, a pośrednio konsumenci, mają płacić za to tylko, że elektrownie istnieją i są gotowe do pracy.
Pomysł jest dyskutowany w całej Europie. UE tak się zapętliła w swej promocji odnawialnych źródeł energii, że prawdopodobnie nie ma innego wyjścia. Wymaga to zgody Komisji Europejskiej, ale niektóre kraje (m.in. Wielka Brytania) wprowadzają swoje zasady nie oglądając się na Brukselę.
Jeśli już jako konsument będę musiał dopłacać za to, żeby „w razie czego” uniknąć blackoutu, to nie ma sensu, żeby nasze pieniądze szły na dopłaty do starych, wybudowanych w czasach Gierka, a nawet Gomułki, siłowni. Lepiej przeznaczyć je na budowę nowoczesnych, o wiele bardziej wydajnych (energetycy mówią „sprawnych”), elektrowni, które posłużą następne 40 lat. Ich wstrzymywana obecnie budowa byłaby też kołem zamachowym gospodarki i pomogłaby przetrwać kryzys.
Ale żeby tak się stało, potrzebne jest wspólne stanowisko Unii Europejskiej i nasz rząd powinien o nie zabiegać. Jeśli państwa UE będą wprowadzać rynek mocy z osobna, to biedniejsze kraje, jak Polska, będą głównymi przegranymi, bo kapitał potrzebny do budowy elektrowni odpłynie do krajów bogatszych. Do rozwiązania pozostanie też problem społeczny, z którym nikt nie lubi się mierzyć.