Spis treści
Kryzys naftowy doprowadził do zmian widocznych do dziś
Z tak poważnym kryzysem energetycznym Europa nie mierzyła się od kryzysu naftowego sprzed pół wieku. Odcięcie wówczas części Zachodu od dostaw ropy naftowej przez państwa arabskie i trzykrotny wzrost jej cen na rynkach, a w konsekwencji także wzrost cen węgla i gazu, doprowadził do limitowania zużycia paliw silnikowych, energii elektrycznej a nawet olejów opałowych. Zaostrzono ograniczenia prędkości na drogach, a za złamanie, wprowadzonego w Holandii, zakazu prowadzenia prywatnych samochodów benzynowych w „niedziele bez samochodów” groziło nawet do sześciu lat pozbawienia wolności.
Wzrost cen paliw doprowadził do wysokiej inflacji i problemów z zaopatrzeniem w wiele różnych produktów – od podzespołów niezbędnych do produkcji samochodów po papier toaletowy. To napędzało inflację i ograniczało konsumpcję, a efektem była stagflacja (równoczesna wysoka inflacja i stagnacja gospodarcza). Kryzys paliwowy zamienił się w kryzys gospodarczy.
W odpowiedzi Europa, USA, Japonia i wiele innych państw wzięło na cel inwestycje w poprawę efektywności energetycznej, zmniejszenie paliwożerności samochodów, w Danii i Holandii zaczęto rozwijać infrastrukturę rowerową, we Francji, Belgii, Holandii, Niemczech, USA, Japonii i wielu innych państwach postawiono na energetykę atomową i prace badawczo-rozwojowe nad energetyką wiatrową, słoneczną, innymi źródłami odnawialnymi i pompami ciepła.
Na tych zmianach zyskały kraje i marki, które wpisały się w tę globalną transformację, jak japońska Toyota i Honda, oferujące małe oszczędne samochody, z których produkcje nie radzili sobie amerykańscy giganci, czy duńskie firmy takie jak Vestas, który zaczął rozwijać turbiny wiatrowe i Danfoss, który skupił się wówczas na pompach ciepła.
Z podobnym kryzysem mamy do czynienia obecnie. I chociaż jego geneza jest inna, to efekty gospodarcze są już bardzo zbliżone. Warto więc wyciągnąć wnioski z lekcji sprzed 50 lat.
Pompowanie konsumpcji, pieniędzy i wojna
Obecny kryzys energetyczny zapoczątkowała pandemia koronawirusa, której efektem było ograniczenie działalności gospodarczej, przerwanie łańcuchów dostaw i recesja. W odpowiedzi na nią rządy wielu państw wprowadziły pakiety stymulacyjne, mające napędzić konsumpcję i inwestycje. Te wywołały jednak dwa inne efekty uboczne: gwałtowny wzrost konsumpcji, a w efekcie zapotrzebowania na energię i paliwa kopalne, a także – niezbędne w Unii Europejskiej przy ich spalaniu – uprawnienia do emisji CO2, których zaczęło brakować. Drugim efektem był fundamentalny i spekulacyjny wzrost cen gazu, węgla, biomasy, ropy naftowej oraz uprawnień do emisji CO2, a w konsekwencji także cen energii elektrycznej i ciepła sieciowego.
Na te wszystkie czynniki, które doprowadziły do wystrzelenia cen energii pod koniec ubiegłego roku, nałożyła się wojna Rosji przeciwko Ukrainie. W odpowiedzi na nią Unia Europejska i inne państwa Zachodu nałożyły sankcje na Rosję, ograniczając zakupy paliw z tego kierunku i wstrzymując uruchomienie gazociągu Nord Stream 2. Obawy o podaż ropy naftowej spowodowały, że wciąż utrzymują się wysokie ceny powyżej 100 dol. za baryłkę.
Rosja jednostronnie zmieniła zapisy umowy na dostawy gazu, czego nie zaakceptowały już przynajmniej dwa państwa Unii – Polska i Bułgaria, którym Gazprom odciął dostawy błękitnego paliwa. Z kolei rosyjska spółka Inter RAO przestała wczoraj dostarczać energie elektryczną do Finlandii, bo – jak tłumaczy – nie otrzymywała za nią płatności.
Obniżanie podatków odciąża portfele, ale podtrzymuje import z Rosji
Aby ograniczyć galopującą inflację i poprawić nastroje społeczne większość państw Unii Europejskiej sięgnęła po ograniczenie podatku VAT i akcyzy na paliwa i energię. Według brukselskiego think-tanku Bruegel do 11 maja z tej opcji skorzystało już 21 spośród 27 państw Unii Europejskiej, w tym także Polska. Zaletą obniżki podatków jest szybkość wprowadzania i powszechność. Jednak istotną wadą jest dalsze stymulowanie konsumpcji.
W dużym uproszczeniu obniżka podatku VAT na benzynę sprawi, że mieszkańcy wsi, pozbawieni alternatywnej formy komunikacji, zapłacą za paliwo mniej, podobnie jak bogatsi mieszkańcy miast, którzy dzięki temu wciąż wybiorą samochód do podróży międzymiastowej, zamiast zdecydować się np. na pociąg. W efekcie ograniczamy wpływy budżetowe i możliwości kierowania pomocy bardziej precyzyjnie, a jednocześnie podtrzymujemy wysoki import ropy z Rosji i utrzymujemy cenę tego paliwa na wyższym poziomie, dodatkowo zwiększając wpływy budżetowe Kremla. Nie zmieni tego nawet unijne embargo na rosyjską ropę, bo na świecie znajdą się na nią chętni.
Zamiast tego, a przynajmniej równolegle, powinniśmy w Europie zadbać o ograniczenie konsumpcji paliw. Wzorem lat 70. relatywnie łatwo moglibyśmy ograniczyć prędkości na autostradach i drogach ekspresowych, a kampaniami informacyjnymi zachęcać do zmniejszenie ogrzewania czy klimatyzacji oraz oszczędzania energii elektrycznej. Zamiast działań rządów, zachęca do nich oddolna inicjatywa przygotowana przez Polaków pod hasłem „My sanctions”.
Poza wspieraniem ograniczenia zużycia paliw, także publiczne wsparcie powinni być kierowane tak, aby nie podtrzymywać konsumpcji paliw importowanych z Rosji. Takie działanie, w przeciwieństwie do obniżki cen paliw, mogłyby mieć transfery socjalne. Pozytywnym sygnałem płynącym z badania Bruegela jest to, że po ten mechanizm sięgnęły już niemal wszystkie państwa UE (poza Bułgarią i Węgrami). To wsparcie ma większą szansę trafić do naprawdę potrzebujących i pozwolić im wybrać czy pieniądze przeznaczą na zakup droższej benzyny, czy częściowo zachowają (przeznaczając choćby na spłatę wyższych rat kredytu) np. poprzez dogadanie się z sąsiadem na wspólne dojazdy do pracy, co jednocześnie pomogłoby ograniczyć import ropy z Rosji i zbić jej ceny.
Zmiany w ETS też mają dwa końce
Podobny efekt co obniżka podatków na paliwa, miałoby zawieszenie systemu handlu uprawnieniami do emisji CO2, sugerowane m.in. przez część polskich polityków. Z jednej strony ograniczyłoby to inflację i koszty energii elektrycznej oraz ciepła sieciowego, a z drugiej stymulowało wzrost zużycia paliw kopalnych, podtrzymywało ich wyższe ceny hurtowe i zwiększało wpływy eksporterów, w tym Rosji.
Jednocześnie budżet Polski straciłby 20-30 mld euro rocznie, które mogą służyć uniezależnieniu się od dostaw surowców z Rosji i stymulować rozwój źródeł opartych na krajowych zasobach, zwłaszcza wietrze, słońcu, biogazie i geotermii.
Bruksela: szybciej i więcej OZE
W marcowym komunikacie RePowerEU Komisja Europejska sprecyzowała to jak ona widzi kierunek zmian, jaki wspólnota powinna obrać w odpowiedzi na agresywną politykę Rosji.
„W następstwie dokonanej przez Rosję inwazji na Ukrainę potrzeba szybkiej transformacji w kierunku czystej energii jest większa i bardziej ewidentna niż kiedykolwiek. UE importuje 90 % zużywanego przez siebie gazu, a Rosja dostarcza ponad 40 % gazu łącznie zużywanego w UE. Ponadto 27 % przywożonej ropy naftowej i 46 % przywożonego węgla pochodzi z Rosji. […] Niezależność od rosyjskiego gazu może osiągnąć na długo przed końcem dekady. Im szybciej i bardziej zdecydowanie zdywersyfikujemy nasze dostawy, przyspieszymy wprowadzanie ekologicznych technologii energetycznych i zmniejszymy nasze zapotrzebowanie na energię, tym wcześniej możemy zastąpić rosyjski gaz” − stwierdziła Komisja.
Bruksela zaproponowała, aby obok planowanych już inwestycji w ramach pakietu „Fit for 55”, a więc w sumie 480 GW mocy w elektrowniach wiatrowych i 420 GW w elektrowniach słonecznych, które umożliwiłyby przy okazji produkcje 5,6 mln ton zielonego wodoru rocznie, zbudować o 80 GW „zielonych” mocy więcej, przyśpieszyć te inwestycje i zwiększyć produkcje wodoru, który ma systematycznie wypierać gaz ziemny.
Warszawa: utrzymajmy węgiel, rozwijajmy OZE i atom
Także polski rząd chce postawić na dalszy rozwój OZE i poprawę efektywności energetycznej budynków. Poza tym chce jednak rozwijać także energetykę atomową (w dużej i małej skali), która wciąż jest wielkim nieobecnym unijnej strategii. Poza nimi w marcowych „Założeniach do aktualizacji Polityki Energetycznej Polski do 2040 r. (PEP2040)” pojawiły się jednak też i takie abstrakcyjne kierunki rozwoju jak „czyste technologie węglowe”, które w polskich politykach energetycznych od kilkudziesięciu lat przewijają się niczym yeti w opowiadaniach himalaistów.
Trzeba mieć nadzieję, że obecna sytuacja stanie się wreszcie katalizatorem niezbędnych zmian, takich jak np. odblokowanie inwestycji w energetykę wiatrową na lądzie, z czym rząd nie radzi sobie od lat, pomimo zapowiedzi, że zmodyfikuje zasadę 10h, czy też podjęcia ostatecznych decyzji ws. energetyki atomowej, która przez 13 lat „prac” nad pierwszą polska elektrownią atomową doczekała się jedynie znacznego wzrostu kosztów pozyskania kapitału, które jeszcze bardziej zdają się oddalać tę inwestycję.
Mało o efektywności i wystarczalności
W obu komunikatach, a zwłaszcza polskim, zdecydowanie za mało wybrzmiewają dwa cele: efficiency (efektywność) i sufficiency (wystarczalność). Drastyczne, choć czasowe, cięcie zapotrzebowania na paliwa i energię na miarę działań podjętych niemal pół wieku temu mogłoby praktycznie natychmiast zbić ich ceny na światowych rynkach, a mniej drastyczne, ale za to długofalowe programy znacznych inwestycji w poprawę efektywności energetycznej znacznie ułatwiłyby UE osiągnięcie celu dekarbonizacji naszej gospodarki do 2050 roku. Bez spadku zużycia energii tego celu nie osiągniemy.
Aby to zrobić niezbędna jest nie tylko poprawa efektywności energetycznej, ale także spojrzenie na wystarczalność energetyczną. Co z tego, że Europejczycy będą jeździć efektywnymi samochodami elektrycznymi, skoro będą to wielkie SUVy, wymagające znacznie więcej energii niż mniejsze auta kompaktowe i miejskie, do których przesiedliśmy się w latach 70. A przecież wystarczalność może też oznaczać, że wielu z nas w ogóle nie kupi własnego auta, tylko zdecyduje się na transport publiczny (brak wygodnych europejskich połączeń kolejowych to wciąż pięta achillesowa UE) i wynajem auta, gdy jest to rzeczywiście potrzebne. Wiele podróży służbowych można też załatwić w ogóle bez podróży – zdalnie, o czym przekonaliśmy się w trakcie pandemicznego lockdownu.
Efektem kryzysu mógłby być nowy Plan Messmera
Poprzedniemu kryzysowi paliwowemu Francja zawdzięcza dziś jeden z najmniej emisyjnych systemów energetycznych świata. W odpowiedzi na gigantyczne wzrosty cen paliw, Francja, uzależniona wówczas od elektrowni na węgiel i ropę naftową, znacznie przyśpieszyła rozwój energetyki atomowej. Przyjęty błyskawiczne Plan Messmera, od nazwiska ówczesnego premiera, doprowadził do tego, że w ciągu piętnastu lat udział elektrowni atomowych we Francuskim systemie elektroenergetycznym wzrósł z niespełna 10% do 80%. Masowa, powtarzalna produkcja elektrowni atomowych na całym świecie przyczyniła się do znacznych spadków kosztów ich budowy i ryzyk inwestycyjnych, dodatkowo zabezpieczanych przez rządy.
Dziś Unia Europejska mogłaby się zdecydować na podobny plan. Jego celem, podobnie jak przed pół wieku, mogłaby być nowoczesna energetyka jądrowa, unikająca wad obecnie stosowanych technologii, która mogłyby ograniczyć zapotrzebowanie na przestrzeń i surowce niezbędne do budowy porównywalnej ilości elektrowni odnawialnych. Równie dobrze celem takiego planu mogłyby być też technologie magazynowania energii, zwłaszcza wodoru, (które, bez względu na udział energetyki atomowej, i tak będą niezbędne do bilansowania zmiennej produkcji i konsumpcji energii). Przy czym zakładanie z góry, że UE będzie importerem wodoru oznacza, że zamieniamy zależność od gazu ziemnego z niechętnej nam Rosji na zależność od bliżej jeszcze niesprecyzowanych, a potencjalnie niestabilnych dostawców.
Tak czy inaczej przyśpieszona rezygnacja z paliw kopalnych, połączona ze wzrostem efektywności i wystarczalności energetycznej może być kluczową zmianą, jakie będą nam przypisywać kolejne pokolenia. Obyśmy tej szansy nie zmarnowali.
—
Tekst powstał w ramach akcji „Klimat dla czystej energii” organizowanej przez WysokieNapiecie.pl wspólnie z Komisją Europejską. Więcej tekstów znajdziesz TUTAJ